środa, 23 marca 2022

Od Isidoro cd. Hugona - Misja

Borowik i Canopus zostali w karczmie w Klamstead, zaś Hugo wraz z Isidoro ruszyli w stronę klasztoru.
Kompleks wznosił się na wzgórzu, tuż przy samej granicy oceanu. Kamienny bastion bronił dostępu do coraz głębszych warstw klasztoru, chroniąc ciszę sanktuarium przed zgiełkiem zewnętrznego świata, odgradzając sacrum od profanum. Pochmurne niebo przedwiośnia zwieszało się stalową barwą nad głęboką szarością murów, zdawało się łączyć z grafitowym obliczem gniewnego oceanu. Widok przytłaczał jakimś pierwotnym majestatem, wręcz zmuszał do zamilknięcia, do zwrócenia swoich myśli ku czemuś więcej, co wychodziło poza ramy rzeczywistości.
Droga do klasztoru pełna była pielgrzymów - Hugo i Isidoro mijali zarówno ludzi odzianych w biedne, pokutne szaty, jak i zwyczajnie wyglądających obywateli, dla których wizyta w znanym sanktuarium była po prostu kolejnym punktem na drodze. Astrolog nie zwrócił uwagi na grupę bogato, po szlachecku odzianych osób, rozprawiających zawstydzająco głośno o tym, jakie elementy wystroju bocznej kaplicy zamierzają ufundować.
Im bliżej podchodzili, tym bardziej bryła klasztoru stawała się ciężka i przytłaczająca.
— Wyobrażam sobie, jak szczęśliwe muszą być te wszystkie młode dziewczęta, które przyprowadzają tu na nauki — mruknął Hugo, z powątpiewaniem patrząc na rozwarte na oścież, masywne wrota.
— A jednak - klasztor nie narzeka na brak kandydatek.
Hugo omiótł wzrokiem ciągnący w stronę budynku tłum.
— Coś w tym musi być.
Blade, chłodne światło sączące się zza grubej warstwy popielatych chmur momentalnie zniknęło, utonęło kompletnie w głębokiej ciemności czyhającej tuż za progiem przybytku.
Niewielka kruchta nie dała im czasu, by wyciszyć umysł i przygotować go na to, co miało nastąpić. Tak niewielka, że te dwa kroki, które zajęło im przejście do wnętrza pierwszej kaplicy, minęły w okamgnieniu. Kruchta zdawała się niczym przejście przez magiczny portal.
Po drugiej stronie - inny świat. Spowita kadzidlanym dymem ciemność miała w sobie głęboką barwę nocnego nieboskłonu. Pojedyncze, niewielkie lichtarzyki, otaczały się skąpym blaskiem złota. Odległe, zawieszone w próżni, przypominały nieregularnie rozsypane gwiazdy. Gdzieś tam, mocniej oświetlone, lśniły boczne ołtarze - plamy barwy, błyski złota, magiczne wyspy w morzu niebiańskiej nicości. Dźwięk pieśni to wzbierał, to opadał, zdawał się dobiegać zewsząd i znikąd, wypełniać ciszę kontemplacją i skupieniem. Inni pielgrzymi - teraz Isidoro nie widział już nawet, w co są ubrani, nie potrafił ich rozróżnić - przepływali powolnym strumieniem niczym grupy bezimiennych zjaw.
Astrolog postąpił krok, dźwięk zatonął w pieśni, nie wrócił echem. Jakiekolwiek słowa zdawały się świętokradztwem, toteż Isidoro po prostu spojrzał na Hugo i lekkim ruchem głowy wskazał kierunek. Drugiemu mężczyźnie nie trzeba było więcej, podążył za astrologiem głębiej, ku kadzidlanemu wnętrzu kaplicy.
Astrolog dotarł niemalże do samego głównego ołtarza, następnie podszedł do pierwszej ławki i zwyczajnie usiadł. Hugo zajął miejsce obok. Mężczyźni - czekali.
Przez długi czas nic się nie działo. Kaplica pozostała taka sama, jak wcześniej, śpiew wciąż nadpływał z nieokreślonego miejsca, gdzieś z tyłu wciąż chodzili pielgrzymi. Isidoro poprawił mankiet.
Tego dnia wyglądał inaczej - przywdział strój, za którym nie przepadał i w którym nie dało się go zobaczyć poza oficjalnymi uroczystościami. Płaszcz - z grubszego materiału, podbity futrem, ciężki od złotych, gwiezdnych haftów. Do tego fantazyjnie wykonana brosza w kształcie rozkwitłej dalii, spinająca lejący się materiał wysoko na ramieniu astrologa. Tam, gdzie dobrze było ją widać. Isidoro splótł dłonie, oparł je na pulpicie ławki przed sobą. W ciemności błysnął charakterystyczny szafir pierścienia rodowego. Elementy ubioru nie pozostawiały wątpliwości co do tego, z jakiej rodziny pochodzi Isidoro - a że nazwisko D'Arienzo, a także to, czym cały ród się zajmował, były znane w Tiedal, mężczyzna na dobrą sprawę nie musiał się przedstawiać.
Chwile płynęły, Isidoro siedział ze wzrokiem utkwionym w ołtarzu, w zamyśleniu przyglądał się obliczu Erishi i jej gwiezdnemu diademowi. Gdy astrolog poczuł, że minęło wystarczająco dużo czasu, zerknął na Hugo, skinął mu głową. Obaj mężczyźni wstali, powolnym krokiem udali się do jednego z bocznych ołtarzy. Przyszedł moment kontemplacji znajdujących się tam rzeźb, astrolog na moment zapatrzył się w morze małych świeczek, ustawionych przez wiernych u stóp kolejnej rzeźby. Ktoś klęczał z boku, sylwetka przypominała jakiś nienazwany, skalny twór.
Kolejny ołtarz, kolejna chwila. Isidoro miał wrażenie, że sam traci nieco poczucie czasu, że świat na zewnątrz klasztoru przestaje dla niego istnieć. Mężczyzna splótł dłonie - atmosfera ciszy i skupienia, ciemność i otoczenie gwiazd - to wszystko wydawało się mu naturalne, kojarzyło mu się z domem i poczuciem bezpieczeństwa, jakie znajdował zanurzając się we własnej magii. Klasztor, choć nie był powiązany w żaden sposób z astrologią i jedynie motyw gwiazd zdawał się znajomy, tchnął tą samą atmosferą, która tak kojąco działała na Isidoro.
Mężczyzna odwrócił się, spojrzał na Hugo. Twarz mykologa wyrażała to nieme, niezadane pytanie.
Długo jeszcze?
Isidoro skupił się na rzeczywistości, wrócił myślami do tego, co powinni tu zrobić. Potrząsnął głową.
Już.
W tym momencie jeden z licznych cieni zmienił kierunek, oderwał się od grupy, z którą do tej pory płynął, skierował się wprost ku dwójce gildyjczyków. Bezszelestnie, niczym duch, siostra zakonna przemknęła wśród kadzidlanego oparu i znalazła się tuż u boku Isidoro. Okryta welonem, w lejącym się habicie o długich rękawach - składała się właściwie tylko z twarzy. Jej wzrok przebiegł między Hugonem i Isidoro, w końcu zatrzymał się na tym ostatnim. Oszczędnym ruchem głowy, sugestywnym spojrzeniem w bok - siostra poprosiła obu mężczyzn, by za nią podążyli.
I ruszyła w tylko sobie znanym kierunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz