czwartek, 17 marca 2022

Od Kukume cd. Jamesa

 — Cóż, według doktora Johnsona problem dotyczył dziecka, które dopiero odkrywało swoją magię, choć po rodzicach nie powinno jej odziedziczyć — tłumaczył dalej James, ostatnie słowa wybrzmiały jakąś ciężką, złowróżbną nutą. Kukume również spochmurniała, wciąż jednak milczała, chyba spodziewając się kontynuacji historii. — Dziecko zmarło. Ale doktor sugeruje, że przyczyna choroby prawdopodobnie wzięła się od samej magii i jego ciało było zbyt młode, żeby wytrzymać chorobę.
Nie znała tego dziecka, dopóki nie usłyszała od Jamesa tej historii, nie miała nawet pojęcia, że istniało. Teraz jednak zaciskała mocno wargi, usiłując powstrzymać płacz nad maleńką mogiłą. Mogło żyć. Być może gdyby otrzymało właściwą pomoc, gdyby tylko rodzice wiedzieli, do kogo należy się zwrócić... Gdyby wiedzieli, gdzie leży problem, być może dałoby się pomóc. Kukume po latach dobrze już wiedziała, że gdybanie jest niebezpieczne, prowadzi na manowce. Co się zdarzało, było wiadome: paskudne obrazy leżały odkryte, wciąż i wciąż przypominając o swoim istnieniu i ponurej stałości, nieodmienności. Kusiły za to białe plamy wydarzeń potencjalnych, karty nigdy nienapisane; co mogłoby się tam znaleźć? Co by było, gdyby rodzice wiedzieli, że tam nie znajdą pomocy? Co by było, gdyby dziecko urodziło się bez talentu magii? Kim byłoby dzisiaj, gdyby żyło?
Kim byłby Chua?
— Nie zdziwiłabym się, gdyby doktor był nadmiernie taktowny w swoim opisie — pochyliła się na krześle, zwinięte w pięść palce nieco zbyt mocno wpiły się w delikatną skórę wnętrza dłoni.
Dziecko zmarło. Zmarło, a obojętnie, ile Kukume czytała historii o herosach schodzących do podziemi po swoje ukochane lub matkach, które poświęcały swoje życie w zamian za swoje pociechy, te historie pozostawały historiami zapisanymi ku pokrzepieniu serc. Tych serc, które wciąż jednak biły, żadną miarą nie mogły jednak jednak przywrócić pulsu tym, które już ustały w swojej pracy.
— Przepraszam. Przykro mi to słyszeć — głęboki wdech, wzrok prześlizgujący się wzdłuż sęków w drewnianej podłodze, później na nogi stolika, z nich zaś na jamesowe buty. — Istotnie, trudno powiedzieć coś więcej, mając tylko tyle informacji.
Kukume, choć bardzo się starała, nie pozostawała już zbyt długo myślami przy historyku, odpuściła nawet pączki, które nietknięte leżały pomiędzy nimi. Kolejny mur, ten jednak był przynajmniej słodki.
— Doskonale rozumiem pani wątpliwości. Nie ukrywam, że nawet jeżeli byłaby to wyłącznie dawna legenda, to i tak byłbym wdzięczny za cokolwiek — historyk uśmiechnął się szeroko, przy tym jednak nienachalnie, ani jednym kącikiem warg nie zmuszając kobiety choćby do próby odwzajemnienia grymasu. — Sprawa ma dla mnie charakter mocno personalny i, jak dobrze wiemy, tonący chwyta się nawet brzytwy.
Żart jej nie przekonał, choć rozumiała, jaka moc mogła kryć się w poczuciu humoru.
— Cokolwiek — zaczęła w zamyśleniu — jest bardzo szerokim pojęciem.
Cokolwiek by powiedziała, odkryłaby się. Nie byłaby już osobą, która słucha, przemieniłaby się w stronę aktywną, mówiącą. Odcisnęłaby swój ślad, nie byłaby już tylko obecną sobą, ale i dawną Kukume. Kukume, którą pragnęła zostawić.
— Gdyby była możliwość kontaktu z kimkolwiek z pani stron, byłbym niezmiernie wdzięczny za pośredniczenie lub wskazanie mi jakiejś drogi poszukiwań. Czy listownie, czy miałbym pojawić się na miejscu, cokolwiek byłoby naprawdę wielkim darem.
Ostatnie słowa pozwoliła sobie skwitować przeciągłym spojrzeniem rzuconym historykowi. Nie, nie byłoby darem, byłoby przekleństwem.
Była jedna osoba. Jedna jedyna, która mogłaby mieć to, co było potrzebne historykowi, i serce Kukume drgnęło szybciej, tkliwiej. Ale, pytała też samą siebie, czy ufała na tyle Jamesowi, by podzielić się z nim tą częścią siebie?
— Przykro mi — i naprawdę było. Ramiona opadły w dół, jakby przygniecione ciężarem chusty, odpowiedzi jednak nie mogła zmienić. — Nie wiem, gdzie obecnie znajduje się moje plemię — i nawet gdyby wiedziała, nie powiedziałaby tego nikomu — ale jeśli będę w stanie jakoś pomóc, dam panu znać.
Wiedziała, że go rozczarowała, że nie dała mu nawet skrawka nadziei. Wiedziała też jednak, że jej decyzja była słuszna, cokolwiek bowiem działo się właśnie w życiu historyka, do rozwiązania problemu spotkanie z jej plemieniem nie przyczyniłoby się ani o jotę. Ba, wręcz przeciwnie, tylko pogorszyliby sprawę. Tak samo, jak zrobili to z Chua.
Dlatego nie zawołała za historykiem, gdy wychodził z jej pokoju, raz jeszcze żegnając się, bąkając zbędne przecież przeprosiny za naruszanie jej spokoju.
Nie miała wobec niego żadnych zobowiązań. Tak będzie lepiej, w powietrzu między nimi zawiśnie ta obietnica bez pokrycia, pusta fraza, jedna z wielu, które musiała nauczyć się ujarzmiać. Tymczasem zwinie się na łóżku, przymknie oczy, odgrodzi od świata. Nie będzie jej.
Emocje odpadły dopiero długie minuty później, może i godziny. W tej sprawie wypowiedzieć by się mógł tylko księżyc, ale on tylko bezgłośnie świadkował temu, co działo się w sercu Kukume, nieruchomy i świetlisty. Tylko jawor szumiał, zbyt jednak ponury i siny, by zaoferować choć jednym listkiem chęć pomocy.

Zastukała delikatnie do drzwi.
— Nie zjadł pan pączka — zaczęła, choć przecież to wcale nie o łakocie chodziło. No, może trochę. Wyznaczony poprzednim spotkaniem dystans, palące wspomnienie poruszenia spraw delikatnych, nie zniknęło, oczy wciąż ślizgały się raczej po punktach oddalonych od oczu mężczyzny, ruchy były niemiło kanciaste, niezręczne, coś jednak przyciągnęło ją właśnie pod ten gabinet. — Więc niech to będzie rewanż za wcześniejszą odprawę.
W gardle lekko jej zaschło, ale pewne słowa musiały przecież zostać wypowiedziane. Nie lubiła zbyt długich wstępów, szanowała zarówno swój czas, jak i innych, a przecież James, jako człowiek nauki, z pewnością nie miał go w nadmiarze.
— Wcześniej wyrażał pan chęć kontaktu z osobą z mojego plemienia. Z możliwością, że to pan zjawi się na miejscu — przypomniała. —Myślę, że pewien miły starszy pan mógłby chętnie porozmawiać na temat tej... sprawy.
Gildia nie była jej plemieniem. Kukume musiała wreszcie dać coś od siebie. Być może przyszedł czas, by istotnie zatrzymać się choć na moment i odwrócić głowę do tyłu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz