wtorek, 7 września 2021

Od Aherina

Spojrzał na komodę, na leżący na niej stos listów. Wykonał krótki, niedbały gest. Koperty łagodnie wzbiły się w powietrze, przemknęły przez pokój, zatrzymały się parę cali nad jego otwartą ręką. Aherin ułożył je równo, przetasował, wybrał losową, sprawił, że wzniosła się ponad inne, zawisła na poziomie jego oczu.
— Mistrzyni magii, Ausina Baldis Auer, pałac Nastan w Toirie, Defros — przeczytał. — Jeszcze jeden? Zaryzykowałbym stwierdzenie, że masz do mnie pilny interes. To trzecia wiadomość w tym miesiącu. Widząc twój upór, chyba powinienem się ugiąć i poświęcić ci kilka minut. Całe szczęście, że w Defros stosunkową popularnością cieszy się pogląd, że nie istnieje przesyłka, której nalaesańskie pocztyliony nie potrafiłyby zgubić. — Pstryknął palcami. Koperta zajęła się ogniem, niezwykłym, bo jasnoniebieskim, nie bijącym gorącem, a przejmującym chłodem. Powietrze w jednej chwili zawibrowało magią, zapachniało ozonem. Śnieżnobiały pergamin zaczął się skręcać, więdnąć, rozpadać na strzępy. Aherin, beznamiętnie spoglądając na płomień, pozwolił, by blada łuna oświetliła mu twarz, owiała policzek zimnem. — Wielka szkoda, Ausino, znów nie miałaś szczęścia.
Ruchem dłoni przywołał kolejny list. 
— Jego wspaniałość Agaton van Caravi, z łaski Henryka Sprawiedliwego wielki komes oraz naczelny zwierzchnik hrabstwa Caravi, pan na Trothorze, władca Notrii, rezydujący w cudownym pałacu Riordan, głowa rodziny Caravi. — Tym razem nie pstryknął palcami, wymruczał zaklęcie tak krótkie, że brzmiało jak komenda. Płomień, który trysnął z wnętrza jego ręki, pożarł kopertę z wściekłym szelestem zwijającego się pergaminu. Aherin uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na nazwisko nadawcy, połowicznie uchowane na opadającym w dół niedopalonym strzępku. — Nie znam.
Nonszalanckie skinienie. Do góry podfrunęła nowa koperta. 
— Wiceburmistrz miasta Agteh, Eoin Clamer, villa Anvers, Agteh, Defros. — Popatrzył na widniejącą na liście czerwoną pieczątkę, wielkim rozstrzelonym drukiem krzyczącą: pilne. Aherin machnął ręką. Błękitny ogień strawił list. — Otóż nie dla mnie.
— Adeptka magii, Erica Chabert, Żeńska Akademia Magiczna w Toirie, Defros. — Pauza, chwila ciszy. Nazwisko wydawało mu się znajome. Zachował posągowy bezruch, pozwalając, by koperta, poruszana niewidzialną siłą, łagodnie obracała się w powietrzu. — Panienka Erica, jedna z uczennic Iverina, elfiego czarodzieja na usługach księżnej Alany — przypomniał sobie. — Poznaliśmy się na odczycie u Ceardacha. Ciekawym, skąd wzięłaś mój nowy adres, ślicznotko.
Przyglądając się równym, starannie wykaligrafowanym literom, poczuł, że list został sperfumowany. Odetchnąwszy wonią tuberozy, parsknął śmiechem, miękkim, zdradzającym cień sympatii. Pozwolił, by jego spojrzenie na moment przybrało mniej surowy wyraz. 
— Miło mi, ale gdyby Iverin wiedział, że do mnie piszesz, spuściłby ci lanie albo, co niemniej prawdopodobne, od razu relegował z akademii.
Zaklęcie brzmiące jak rozkaz, swąd magii. Suchy pergamin zajął się natychmiast, spłonął w całości, strzelając paroma iskrami, puszczając w górę srebrną wstążkę dymu.
— Mistrz magii, Arthur Riordan Neil, hotel Azalia, Nehest, Defros. Arthur? No proszę. — Pstryknął palcami. Koperta sama się otworzyła, z jej wnętrza wysunął się kawałek papieru. Wymiętolony, pokryty niechlujnym maczkiem, ewidentnie pisanym na kolanie. Aherin przebiegł wzrokiem po literach. Skończywszy czytać, podniósł się z krzesła. — Tak jak myślałem. Jak trwożą, chcą bić i ściągać długi, to do Asparsy. Nie pisałbyś, gdyby ci się wiodło. Masz szczęście, że kiedyś cię lubiłem. I jestem winien ci przysługę.
Spojrzawszy na biurko, gestem wysunął górną szufladę. Z jej wnętrza wypadło naraz kilka przedmiotów: wąskie pudełko, flakon atramentu, czyste koperty, kilka arkuszy papieru. Wszystkie opadły na stół, ustawiły się w karnym rzędzie. Pudełko rozchyliło się samoistnie, wychynęło z niego pióro: ekstrawaganckie, kruczoczarne, długie i bujne. Zawisło nad jednym z arkuszy, czekając na polecenia. Aherin nie znosił pisać listów, rzadko go używał, a mimo to darzył je pewnym sentymentem. Ożywione magią, czasem zachowywało się jak żywe zwierzątko.
— Zaczynam. Na kopercie w lewym górnym rogu: mistrz magii, niżej, Aherin Emaen Asparsa, niżej, Gildia Kissan Viikset, niżej Tirie, niżej, Nalaesia. Po prawej stronie na dole: mistrz magii, niżej, Arthur Riordan Neil, niżej, Nehest, niżej, Defros. 
Założył ręce za plecy, spokojnym krokiem przechadzając się wte i wewte. Mówił powoli, tonem poważnym i rzeczowym, starannie wypowiadając wyrazy, brzmiąc bardziej jakby z pamięci recytował prozę, niż dyktował list. 
— Na pergaminie: Arturze, na swoje nazwisko wystawiam czek opiewający na dziesięć tysięcy koron do zrealizowania w dowolnej filii banku Amandila Falo w Nehest. Wypłać pieniądze, spłać von Gleanna i jego konfratrów, wyjedź z miasta, przestań ściągać na siebie kłopoty i zawracać mi głowę. Gdybym cię nie znał (cię w tym przypadku napisz z małej), nadmieniłbym, żebyś niepotrzebnie nie wysilał się wysyłaniem mi ani przeprosin za zaistniały ambaras, ani podziękowań za pomoc, ani zapewnień, że pieniądze zostaną mi zwrócone wraz z przyjacielską prowizją. Znam cię bowiem na tyle, by wiedzieć, że by się wysilić, nie przyjdzie ci do głowy. Postscriptum. Jeżeli zaś chodzi o Fitzwilliama Gahana, o którym wspominasz w swoim liście, a który towarzyszy ci w Nehest, przekaż mu w moim imieniu, że do jego spółki w dalszym ciągu dołączać nie zamierzam, wsparcia finansowego ode mnie nie dostanie, a jego plany na wspólny biznes mam w dupie. 
Gdy wypowiedział ostatnie słowo, pióro przestało pisać, zamarło w bezruchu. Jego końcówka opadła, skuliła się, stalówka lekko obróciła się ku niemu, jakby chcąc się upewnić, że właśnie tak ma napisać. Aherin przypuszczał, że gdyby pióro miało oczy, spoglądałoby na niego z trwożliwą dezaprobatą. Uśmiechając się protekcjonalnie, zasiadł na krześle. 
— Nie znasz się na żartach. Napisz: Jeżeli zaś chodzi o Fitzwilliama Gahana, o którym wspominasz w swoim liście, a który towarzyszy ci w Nehest, przekaż mu w moim imieniu, że dołączenie do jego spółki rozważam, prośbę o finansowe wsparcie mam w pamięci, a możliwość nawiązania biznesowej współpracy na uwadze. Potem niżej: bene vale, niżej, A. E. Asparsa.
Pióro skrobało po pergaminie. Aherin, zajęty przeglądaniem pozostałych listów, przysłuchiwał się temu dźwiękowi bezwiednie. Spopielał właśnie kolejną wiadomość, gdy rozległo się pukanie, ciche choć zdecydowane. Nie zdążył ruszyć dłonią i otworzyć drzwi za pomocą magii. Szczęknęła klamka, skrzypnęły zawiasy. W przejściu stanęła kobieta.
Aherin, uprzejmie zdumiony niezapowiedzianą wizytą, przeciągnął spojrzeniem po sylwetce nieznajomej. Nie przypominał sobie jej twarzy, chyba nie zdążyli się poznać. Kobieta była wysoka, starannie ufryzowana, ubrana w dopasowaną sukienkę o modnym kroju. I młoda. Przez jego umysł przemknęła jakaś złośliwa, nie do końca ukształtowana myśl, że mógłby być jej pradziadkiem. Odepchnął ją jednak szybko, przekonując sam siebie, że nie wygląda nawet na jej ojca.
Gdyby był młodszy, znacznie młodszy, zapewne uznałby ją za atrakcyjną, zdążył już jednak przesycić się w życiu widokiem nienaturalnie pięknych elfich czarodziejek, poprawionych magią i eliksirami czarownic. Nieraz, przebywając w ich towarzystwie, z czystej przekory próbował doszukać się w ich urodzie jakiegokolwiek mankamentu. Nie znajdował niczego niemal nigdy. 
Nie podniósł się z krzesła, choć ojciec nauczył go, że zawsze, gdy do pomieszczenia wchodziła dama, powinien wstać. Oczywiście byłby gotów uczynić jej ten honor, ale nie uszło jego uwadze, że dama popełniła faux pas, wkraczając do jego kwatery i bez wcześniejszej zapowiedzi, i bez oficjalnego pozwolenia. Uznał więc, że oszczędzi sobie fatygi. Zamiast tego złożył wargi w wystudiowanym uśmiechu, typowym dla męskich przedstawicieli jego profesji. Grzecznym, budzącym zaufanie, łudząco uprzejmym, noszącym pozory sympatii.
— Mogę w czymś pomóc?

Pola? c;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz