niedziela, 26 września 2021

Od Isidoro cd. Jamesa

Ukrywanie coraz silniejszego daru magii, szczególnie przed własnym bratem, było uciążliwym zajęciem. Jednak Isidoro zdecydowanie nie był gotowy na to, by poruszyć ten temat z Mattią, chociaż sam ułożył już sobie wszystko w sercu. Ufał swym przewidywaniom, wierzył też niezachwianie w to, że przeznaczenie miało go w swej opiece i postrzegał wiszące nad jego głową widmo tragicznej śmierci bardziej jako ostrzeżenie, niż groźbę. Ostrzegano, by ktoś mógł się przygotować, by zadziałał i uniknął niebezpieczeństwa. I to właśnie Isidoro zamierzał zrobić, nie miał tylko bladego pojęcia jak przekazać to bratu, by nie zareagował po swojemu - emocjonalnie i nielogicznie. Mattia najpewniej domyślił się już, że jego brat jest pełnoprawnym jasnowidzem, ale dopóki wydawało mu się, że sam Isidoro tego nie wie, sytuacja miała szansę wisieć w wygodnej próżni. Dało się unikać konkretów i odwlekać moment, kiedy trzeba będzie naprawdę skonfrontować się z problemem.
Mattia wyszedł gdzieś, obserwatorium stało puste. Isidoro skrzętnie wykorzystał tę okazję.
Jego brat kręcił nieco głową, gdy Isidoro poświęcał zbyt wiele czasu na wróżby - mówił tylko, by się nie przemęczał, by pamiętał o odpoczynku, by uważał na zdrowie. Isidoro to robił. Musiał poznać swoje możliwości. Poza tym pozostawała jeszcze kwestia tego, że im bardziej świadomie Isidoro używał swojej magii, tym bardziej jego wróżby wyglądały, cóż, jak magia. Nie jedynie jak użycie magicznego przedmiotu, jak było to w przypadku Mattii. Może dla postronnego obserwatora nie byłaby to taka znowu duża różnica, jednak sam Mattia zdecydowanie nie był postronnym obserwatorem, Isidoro musiał się przy nim pilnować.
Astrolog szczelnie zasłonił story sprawiając, że całe obserwatorium utonęło w nieprzeniknionych ciemnościach, następnie sięgnął wprawnym ruchem po prototypowe zapałki Nicolasa i zapalił świecę. Pozłocista sfera otoczyła drewniany stolik i krzesło, na którym usiadł Isidoro, wyrywając ten niewielki fragment obserwatorium z cienia. Ciemność odgradzała astrologa od reszty świata, światło pozwalało skupić się tylko na tym, co było w tej chwili istotne.
Isidoro wyjął z szuflady rulon grubego materiału, a gdy go rozwinął, na ciemnym granacie aksamitu rozbłysły łagodne łuki haftowane złotem. Gwiezdne konstelacje, trajektorie planet, astrologiczne symbole, których wzajemne zawikłane powiązania były bodaj dekoracyjnymi kształtami dla przeciętnego człowieka. Dla Isidoro - równie naturalne i familiarne, jak litery ojczystego języka na kartkach książki. Mężczyzna wyjął jeszcze z szuflady sakiewkę, położył na podołku, wsunął do środka lewą dłoń. Przez pewien czas po prostu przesypywał tkwiące w niej kamienie szlachetne między palcami, pozwalając im nasycić się własną magią, rozgrzać i przygotować. Jak zwykle, rwały się do działania, chętne zabrać astrologa w podróż ku przyszłości.
Isidoro wyczuł pod palcami, który z kamieni go woła, wyłowił go z sakiewki i położył wśród konstelacji tam, gdzie kamień sobie tego życzył. Onyks śnieżny odwdzięczył mu się, posyłając strumień wrażeń i odczuć, w których bodźce mieszały się między zmysłami, całkowicie odrywając astrologa od tu i teraz.
Łagodny, nostalgiczny uśmiech wypłynął na twarz Isidoro, gdy do jego uszu dotarła chłodna szarość melodii wygrywanej w samo południe przez wieżę zegarową Kolegium Astrologicznego. Dźwięki opadały drobnymi kroplami, płynęły po lśniącym od deszczu bruku uniwersyteckiego dziedzińca, uciekały, rozwiane przenikliwym wiatrem późnej jesieni. Zapach przypalonych zapiekanek o podłej reputacji - tych, które od ręki można było dostać za ćwierć korony, które parzyły w język i zapychały brzuch, kiedy trzeba było wysiedzieć na zbyt wielu wykładach.
Toirie.
Astrolog z premedytacją trzymał dłoń na onyksie przez dłuższy czas, zapadając się w znajomych wrażeniach, pozwalając wspomnieniom płynąć między sercem i umysłem. W końcu jednak onyks zamilkł, ponaglając go w wędrówce, toteż - chcąc, nie chcąc - Isidoro cofnął dłoń do sakiewki i dobył kolejnego kamienia.
Wrażenia uderzyły go niczym fala przyboju.
Isidoro gwałtownie nabrał tchu, mięśnie między żebrami spięły się gwałtownie, nie pozwalając mu wypuścić powietrza. Dźwięk utonął w przytłaczającej ciemności, oślizgłe zimno wpełzło pod serce, dłonie zesztywniały, niczym odlane z ołowiu. Myśli astrologa, niczym przerażone zwierzęta, rozbiegły się na wszystkie strony, Isidoro przez chwilę siedział kompletnie nieruchomo, nie potrafiąc ruszyć w żadną stronę, choć to wszystko też było dla niego familiarnym uczuciem.
Atak paniki.
Ten sam, którego dostawał, gdy rzeczywistość go przytłoczyła, gdy nie potrafił poradzić sobie z własnym sercem i myślami. Jego własne ciało stawało się mu wrogiem, przemocą wtrącało w pozbawioną dźwięku i światła celę, bezlitośnie darło płuca, wciskając tam oddech, którego Isidoro nie potrafił wypuścić.
Ale przecież już sobie z tym radził, przecież nie było już tak źle. Astrolog szarpnął się, usiłując wydrzeć umysł z duszącego uchwytu. To nie było prawdziwe, to była część wróżby. Isidoro nie zamierzał dać się pokonać, na pewno nie na tym polu.
Z wysiłkiem oderwał dłoń od kamienia - odprysk nefrytu ucichł. Leżał zupełnie spokojnie i niegroźnie wśród fałd aksamitu i tylko ciężki oddech astrologa świadczył o tym, jakie wieści mu przekazał. Isidoro dał sobie chwilę odpoczynku, choć najchętniej po prostu by stamtąd uciekł. Ale raz rozpoczętej wróżby nie wolno było przerwać, toteż mężczyzna w końcu sięgnął znów do sakiewki, by wydobyć trzeci kamień.
Opal tchnął mu w palce zapachem starych ksiąg i kurzu. Szelest kruchych kartek załaskotał w kark, biblioteczna cisza otuliła go puszystym kocem spokoju i bezpieczeństwa. Kolejny kamień, który dał mu familiarną ciszę i brak ruchu, jednak tym razem były one ciepłe i przyjazne. Uspokajały. Obiecywały pomoc, przewodnictwo.
Astrolog ponownie przedłużył moment, nie cofając dłoni, jednak opal w końcu umilkł, każąc mu podążać dalej. Isidoro nie chciał. Widział tu już motyw, ostatnia część na pewno nie miała być miła.
Rubin strzelił go po palcach ostrym słowem i prześmiewczym tonem. Dla mało biegłego w sztuce konwersacji Isidoro - kolejne familiarne uczucie. Ile to już razy wysłowił się nie tak, jak trzeba, ściągając na siebie salwę śmiechu, ile razy jego głos utonął w rozmowie, nie pozwalając mu wypowiedzieć własnych myśli. Ciepło, gorąc, ale wcale nie przyjemne - piekło w uszy purpurą wstydu i skrępowania, miało gorzko-metaliczny smak zaprzepaszczonej szansy.
Isidoro oderwał dłoń od kamienia, odchylił się na krześle i wydał z siebie naprawdę długie i ciężkie westchnienie.
— Nie. Po prostu nie — powiedział w przestrzeń, gdy złożył razem elementy własnej wróżby. — Litości.
Przeznaczenie pchało go tam, gdzie nie chciał, i choć wiedział, że na końcu każdego sztormu czeka na niego bezpieczny i słoneczny port, to jednak tym razem perspektywa ta nie łagodziła w żaden sposób niechęci do przedzierania się przez rozszalałą burzę.
— Dlaczego ja? — spytał, choć znał odpowiedź.
Przeznaczenie darzyło astrologa sympatią, i tak jak aktywny czytelnik lubi, gdy jego ulubione postaci przeżywają coraz to bardziej epickie przygody lub mierzą się z coraz to większymi wyzwaniami, tak los świetnie się bawił, wrzucając Isidoro w trudne dla niego sytuacje, byle tylko zobaczyć, jak sobie poradzi. Tym razem chyba jednak trochę przesadził.
Świeca wypaliła się. Jeszcze przez chwilę końcówka knota stanowiła czerwony punkcik w panującej ciemności, a potem był już tylko odległy zapach dymu. Isidoro wstał, odsłonił story i zmrużył oczy przed słonecznym światłem. Nie miał wyboru, musiał się ruszyć. Znów westchnął. To nie była groźba, to było ostrzeżenie. Przeznaczenie mówiło do niego, dając mu czas na przygotowanie się, by w chwili próby mógł podążyć tą najlepszą możliwą drogą. Mężczyzna skupił się na tym, powtarzając sobie w myślach, że cokolwiek ma się wydarzyć, los nie jest złośliwy i nie chce jego zguby.


Isidoro zapukał do drzwi i nacisnął klamkę równocześnie z dobiegającym z wnętrza „Proszę". Wszedł do środka, zamknął drzwi za sobą i zogniskował wzrok na jedynej postaci w środku.
Drugi mężczyzna faktycznie przypominał mu opal - blada skóra, do tego jasne włosy i jakaś taka nieco rozmyta, mleczna aura człowieka, który dobrze wyglądał na tle tańczących w promieniach popołudniowego słońca drobinek kurzu. Isidoro patrzył na niego w milczeniu na tyle długo, że mężczyzna wstał z kufra, uniósł nieco brew.
— Mogę w czymś pomóc? — zapytał, splatając dłonie.
— Ratunku — wypalił astrolog, wyciągając w jego stronę otwarty, wymięty list z widniejącą na nim oficjalną pieczęcią Kolegium Astrologicznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz