poniedziałek, 27 września 2021

Od Sophie cd. Ayrenn

Sophie zalała popękaną, cieknącą butelkę w skrzyni innym odczynnikiem. Parująca intensywnie ciecz prychnęła, zasyczała pianą i oklapła w formie mydlanej pasty oblepiającej wszystko, na co pierwsza z cieczy się wylała. Cóż, był to niezły bałagan, to prawda, ale przynajmniej nie był już niebezpieczny - przynajmniej nic nie parowało i odczynnik siedział sobie grzecznie w jednym miejscu, gotowy do tego, żeby go posprzątać i zutylizować.
Sophie nie była jednak gotowa na żadne sprzątanie. Po zakończonej akcji klapnęła ciężko na stołku laboratoryjnym i westchnęła ciężko, opierając dłonie na udach.
— Żesz kruca fuks, oby to dunder świsnął, gęś kopnęła i sto piorunów trzasło — mruknęła pod nosem, dopiero po chwili orientując się, że wiatr, który przywołała Ayrenn rozgonił opar i tak naprawdę mogłaby ściągnąć zasłaniającą jej nos i usta koszulę. Tak też zrobiła i ponownie popatrzyła na elfkę. Tym razem normalnie, jak na drugą osobę w jej pracowni, nie zaś na potencjalny zbiór umiejętności zamkniętych w ciele, który mógłby okazać się pomocny w rozwiązaniu jej problemu.
— Sophie Egberts, miło mi poznać. Jestem alchemiczką — również się przedstawiła, zeskoczyła ze stołka i już miała podać kobiecie rękę, gdy uświadomiła sobie, że w ferworze radzenia sobie z odczynnikami instynktownie wdziała na dłonie swoje rękawice laboratoryjne. Cóż, dla alchemika był to podstawowy odruch, by dbać o własne bezpieczeństwo, cokolwiek by się nie działo. Niebezpieczeństwo jednak minęło i Sophie szybko zdjęła rękawice, rzuciła je na blat obok i ponownie podała Ayrenn rękę.
— Nie, ten odczynnik nie był specjalnie groźny. To znaczy - wszystko potrafi być groźne w nadmiarze i nieodpowiednim miejscu, prawda? Trzeba pić wodę, ale jeśli naleje się jej za dużo do płuc, to nie skończy się to dobrze — wyjaśniła, na powrót siadając na stołku. Tym razem jednak miała lekki problem z trafieniem w siedzenie. — Także sądzę, że nie powinno być źle. To znaczy - uważam, że udało się wywietrzyć na tyle, że opary nie rozniosły się po reszcie budynku Gildii…
Jakby tknięta przeczuciem ponownie wstała ze stołka, wsparła się o blat.
— Jak na razie chyba nie potrzebuję dalszej pomocy, dziękuję. Większość rzeczy, która mi została, to tylko rozpakowanie szkła i odczynników, wstawienie ich na półkę… Zajmuje czas, ale nie jest ciężkie, poradzę sobie. Ale może powinnyśmy sprawdzić, co się stało z tamtym nieszczęśnikiem — powiedziała, przypominając sobie dolatujący z korytarza gniewny głos.
Sophie postąpiła dwa kroki, zachwiała się. Na twarzy alchemiczki pojawił się nieco niepewny wyraz.
— Wiesz co, chyba cofam to o tym, że nie potrzebuję pomocy. Tylko nie przy rozpakowywaniu rzeczy — mruknęła, nieco mocniej łapiąc się blatu.
Głowa bolała ją z każdą chwilą coraz mocniej, rzeczywistość zaczynała się rozmywać, a na granicy pola widzenia zatańczyły czarne plamy. Czyli nawdychała się tego więcej, niż myślała. „Brawo, doktor Egberts, grunt to zatruć się własnymi odczynnikami w pierwszym tygodniu pracy," pomyślała z przekąsem. Dźwięki dobiegały z coraz większej odległości.
— Ja potrzebuję pomocy. To nie było nic toksycznego. Bardzo. Ale było tego dużo. A ja nie jestem bardzo duża.
To mówiąc, Sophie zwaliła się na ziemię nieprzytomna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz