wtorek, 14 września 2021

Od Serafina do Aherina

Mieszkając w pałacu w Sallandirze Serafin był kimś, kogo można byłoby z powodzeniem nazwać „nocnym markiem”. Przesypiał pół dnia, by następnie nocami czytać stare księgi, szlifować nowe zaklęcia, czy też wymyślać swoje własne. W głównej mierze było to podyktowane nieziemskim gorącem w ciągu dnia, a w którym to nie dało się normalnie funkcjonować; umysł odmawiał posłuszeństwa, ciało odmawiało ruszenia się ze sterty miękkich poduszek, pot zdobił skórę i moczył ubiór. Serafinowi, który w dłoniach swoich nigdy nie trzymał motyki, czy grabi, ani tym bardziej nie pracował przy wydobywaniu bloków piaskowca, wcale ten brak doświadczenia życiowego nie przeszkadzał, by czuć się niemalże najbardziej zmęczoną osobą w całej Sallandirze.
Wraz z wygnaniem nadeszła jednak zmiana – były książę z jegomościa ślęczącego nocami nad księgami zmienia się w rannego ptaszka, który skoro świt rusza na obchód obozowiska, które dzieli z siostrą. Zbiera połapane w pułapki króliki i pomniejsze zwierzęta, zbiera co ciekawsze zioła i rośliny, których potrzeba mu do niektórych zaklęć. I choć w chwili obecnej nie musiał już obchodzić żadnego obozu, choć nie musiał zastanawiać się, czy jego czary ochronne będą wystarczające by w razie czego obronić śpiącą w namiocie Serafinę, to nawyk zrywania się skoro świt pozostał. I tak też czarnoksiężnik już od samego rana przemierza konno pobliskie tereny Gildii. Zwiedza, robi w głowie mapę, analizuje, czasem skomentuje nieprzychylnie jakiś wystający korzeń, czy inny paskudny pagórek, który wyjątkowo mu się nie spodoba. Pagórek w odpowiedzi jakoś urośnie w oczach, stanie się jeszcze bardziej upierdliwy w podjeździe, magicznie zarośnie wysoką trawą, lub zrobi coś jeszcze innego, co z powodzeniem można byłoby zrzucić zarówno na obce działania magiczne, jak i zwykłe halucynacje po bardzo podejrzanej herbacie do której wczoraj dodał zioła bliżej nieokreślonego pochodzenia i działania.
Aura magiczna jest jednak czymś, co Serafinowi nigdy nie umyka. Pod wpływem podejrzanej herbaty, pod wpływem innych substancji, wyjątkowo wkurwiony, czy wyjątkowo leniwy i zobojętniały – zawsze wyczuje, że w okolicy znajduje się przedmiot, czy miejsce o sporej mocy magicznej. Kiedy charakterystyczne drgania dojdą i do niego, kiedy poczuje mrowienie w koniuszkach palców i kiedy powietrze zapachnie charakterystycznym zapachem, którego nijak określić nie potrafi, wtedy dopiero może z zadowoleniem stwierdzić, że wypad w nieznane był jak najbardziej opłacalny.
Miejsce przesycone magią okazuje się być miejscem przejścia prowadzącego w kompletnie inne, nieznane miejsce. Teleport prezentuje się dość klasycznie, jak na czarnoksięskie -nie tak profesjonalne- spojrzenie. Przypomina sporą, pustą we wnętrzu bramę zdobioną skomplikowanym zapisem runicznym, a w tym wypadku także obrośniętą dziką roślinnością. Sama budowa zasługuje na uznanie; może nie jakieś szczególne i nie na jakieś zachwyty i pieśni, ale na pewno zasługuje na podkręcenie wąsa w zamyśleniu i obrzucenie konstrukcji o jedno spojrzenie za dużo. Zasługuje także na to, by się na króciutką chwilę zatracić w tej obserwacji, a z niej z kolei wyciągnąć jeden, bardzo niepokojący wniosek, który brzmi: coś z rzeczoną konstrukcją i jej działaniem nie jest do końca w porządku. Myśl, wniosek, działanie, dokładnie w takiej kolejności. Mag zręcznie zsuwa się z siodła i ląduje miękko w trawie, a konia odprowadza nieco na bok, poza główny obszar działania magii. Falafelowi to rzecz jasna pasuje, on nie protestuje, parska sobie jedynie, kiedy ostatecznie zostaje przywiązany do najbliższego drzewa. Serafin z kolei wraca ponownie pod teleport, krzyżuje ramiona na piersi i tym razem krytycznie przygląda się bramie. Ciemna brew unosi się nieznacznie do góry, usta układają się w dzióbek i chwilę później wypuszczają z siebie pełne dezaprobaty cmoknięcie.
Ów cmoknięcie nie jest jednak jedynym nowym odgłosem, jaki gości w bezpośrednim sąsiedztwie teleportu. Czarnoksięskie ucho z powodzeniem wyłapuje odgłos kroków tłumiony przez trawę, złoty szpon błyska w odpowiedzi groźnie, ciemne oko zdradza skupienie. Serafin nigdy nie był typem wojownika, a po siedmiu klątwach sfinksa jego sytuacja w starciach fizycznych przedstawiała się nie najlepiej, żeby nie powiedzieć tragicznie. Jego jedyną obroną była tylko (i zarazem aż) magia i wczesne wykrycie potencjalnego przeciwnika.
― To twoja robota? ― obcy pyta, Serafin kojarzy głos z osobą z Gildii, której imienia (ani tym bardziej nazwiska) spamiętać nie raczył. Czarnoksiężnik odwraca się nieznacznie, by móc rzucić drugiemu magowi pełne dezaprobaty spojrzenie i odpowiada uprzejmie:
― Ja bym tego tak nie spierdolił.


hello there 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz