wtorek, 14 września 2021

Od Lei cd. Antaresa

Ciężki tupot kolejnych kroków bestii, w akompaniamencie trzasku gałęzi i nerwowego świergotu ptaków, które nagle podrywały się i odlatywały w bezpieczne miejsce, stopniowo milkł. Las stawał się na powrót spokojny i cichy - aż za cichy, jakby wciąż wstrzymywał oddech - a kiedy uniosłam głowę, zorientowałam się, że zniknęły nawet kręgi na dotąd wzburzonych wodach jeziora. Dookoła leżały poprzewracane drzewka, w większości o smukłych i wiotkich pniach, o korzeniach sięgających zbyt płytko, by mogły stawić opór niedawnemu wybuchowi furii stworzenia.
Nie potrafiłam myśleć już o nim w kategoriach bestii, straszliwego potwora, który pojawia się w sennych koszmarach, siejąc grozę i zniszczenie. Nawet jeśli przebiegał po mnie dreszcz za każdym razem, gdy patrzyłam na jego kolce, pazury czy rzędy ostrych zębów i łusek, współczucie zaczynało przeganiać strach. Czymkolwiek lub kimkolwiek ta istota była, miała świadomość, uczucia, które starała się wyrazić.
— Myślę, że powinniśmy ruszyć za nim. Może nie od razu, niech ochłonie, ale jeszcze dzisiaj, póki tu jesteśmy — stwierdziłam, wciąż jeszcze szeptem. Nie byłam pewna, czego właściwie chcę się dowiedzieć, ale czułam, że jakaś niezbędna informacja, ten brakujący fragment układanki, jest w zasięgu ręki.
— Tak. Zostawia wyraźne ślady, więc nie powinno być już problemu ze znalezieniem go.
Zwróciłam wzrok na miejsce, z którego stworzenie przed chwilą odeszło. Rozchlapana woda skrzyła się w blasku zbłąkanych, przyblakłych promieni, które przedostały się przez listowie; udeptane źdźbła nieśmiało wracały na swoje miejsce, prostując z uporem cienkie łodyżki. Po kilku minutach po niedawnym szale istoty pozostaną tylko ślady jego łap i połamane gałęzie - ale te i tak tworzyły już gęsty dywan na ściółce, jakby las chciał zakryć siebie, swój wstyd, zapomnieć o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Ptaki wracały, jeden za drugim, słodki trel, przetykany praktycznym stukaniem jakiegoś pracowitego dzięcioła, wypełnił tę nienaturalną ciszę lasu.
Rozległa plątanina krzewów dawała nam dość sporą przestrzeń, niemniej musieliśmy uważać, skupieni na tym, by zajmować możliwie mało przestrzeni. Słysząc głos rycerza, uświadomiłam sobie, że ta odległość jest jednak bliższa, niż sądziłam - w roztargnieniu skinęłam głową i pośpiesznie wstałam, by ocenić, czy aby istota oddaliła się już na wystarczającą odległość. W zamieszaniu pominęłam jednak jedną z ostrych gałęzi, która zaczepiła się o mój płaszcz; materiał nieprzyjemnie trzasnął, listki szukały drobnej szpary, przez którą mogłyby wejść - strząsnęłam je ręką i skryłam twarz w kapturze, mając nadzieję, że towarzysz nie dojrzy spod jego cienia rumieńców, które nieuchronnie się tam pojawiły, co poczułam przez rozlewającą się falę gorąca na policzkach. Zakłopotanie nie pomagało w zręcznym zatuszowaniu mojego potknięcia, stłumiłam je odchrząknięciem i skupieniem się na myśli o igle i nici - trzeba będzie to zaszyć, gdy wrócimy do karczmy, choć czułam, że nie nastąpi to zbyt prędko.
— Więc... co myślisz o jego zachowaniu?
Antares przez chwilę zbierał myśli:
— Było specyficzne. Wygląda na to, że ma problemy z napiciem się wody, co jest dość podstawową umiejętnością.
— Gdyby nie umiał, na pewno by nie przeżył zbyt długo.
— Zachowywał się też, jakby nie spodobało mu się swoje odbicie w tafli wody.
— Jakby czuł się źle w swoim ciele? — podchwyciłam, a rycerz skinął głową.
Przechyliłam głowę, trawiąc nasze dotychczasowe wnioski. Kiedy pierwszy raz pomyślałam, że stworzenie płacze, nie byłam zbyt pewna swojej racji - ale też nie widziałam innego wyjaśnienia. Niemniej teraz, kiedy rycerz wysunął tą teorię, poczułam niemal pewność. Tylko co mogło doprowadzić je do takiego stanu?
— Musi mieć zatem samoświadomość, emocje — zaczęłam wyliczać. — Jakby... wiesz, był człowiekiem.
Ostatnie zdanie ledwo przeszło przez moje gardło, ściśnięte i suche, nie byłam nawet pewna, czy Antares je usłyszał. Przebijało się przez nie pytanie, którego nie ośmieliłam się zadać: co wtedy? Aż do tej pory moje myśli ogniskowały się wokół możliwych sposobów... cóż, siłowych, jak możemy walczyć. Strzały. Ogień. Pułapki, sidła. Może jakieś trucizny. Dopiero teraz zaczęłam zadawać sobie pytania, że być może nie mamy jedynie na celu uwolnić mieszkańców wioski od straszliwej, żądnej krwi bestii, skoro żadnej takiej tu nie ma. Przypomniałam sobie słowa Mistrza Cervana, który zalecał nam, aby najpierw zbadać sprawę - i raz jeszcze zdziwiłam się, mogąc na własnej skórze przekonać się o jego niesamowitej intuicji, popartej zapewne latami doświadczenia.
— Skupimy się na zbadaniu tego — stwierdził. — Chciałbym teraz znaleźć coś, co należało do bestii. Na przykład futro lub fragment łuski.
Z tym nie było żadnego problemu, nawet jeśli słowa rycerza wybiły mnie z rytmu - zdecydowanie nie były czymś, co spodziewałam się usłyszeć, nastawiałam się raczej na to, że zaraz ruszymy za bestią, może spróbujemy nawiązać z nią kontakt. Nie musieliśmy przecież już tropić, niemniej podeszliśmy do jeziorka, które jeszcze chwile temu stało się przyczyną udręki stworzenia. Podałam mu kilka kępek sierści - była w dotyku zaskakująco gładka, nawet jeśli z daleka wyglądała niechlujnie, nie była to jednak szorstka struktura, typowa dla niedźwiedziego "okrycia".
Antares przez chwilę wpatrywał się w znalezisko, jakby medytował. W ciszy obserwowałam towarzysza, cierpliwie czekając na rezultaty, czymkolwiek by nie były. Srebrne kosmyki opadły mu na czoło, zbłąkany promień słońca odbił się od okularów, nic z tego jednak nie było w stanie przerwać jego skupienia, jakby na moment czas wokół Antaresa zatrzymał się; zdawał się rozszerzyć otaczającą go zawsze aurę spokoju, która udzieliła się i otoczeniu. Oparłam się wygodnie o pień drzewa i przymknęłam oczy, czując przyjemny, dobrze znany zapach żywicy. Próbowałam równocześnie ułożyć w głowie zebrane dotychczas informacje. Kolejne pytania mnożyły się i mnożyły, miałam też jednak przeczucie, że odpowiedź na nie znajduje się w tym lesie, na wyciągnięcie ręki - i że lada chwila je poznamy.
— To ta sama aura czarnej magii, którą czuć było u Evendera.
Momentalnie poderwałam głowę, oniemiała. Niemal straciłam równowagę i musiałam złapać ręką chropowaty pień, by nie potknąć się o własne stopy, nagle oparte dużo mniej pewnie o grunt. Schowałam twarz w dłoniach, jakby miało mnie to uchronić przed przyjęciem okrutnej prawdy - odpowiedzi, na którą jeszcze przed chwilą tak czekałam.
Cisnęło mi się na usta pytanie "Jesteś tego pewny?", zaraz jednak ugryzłam się w język - było przecież zupełnie zbędne. Antares nie powiedziałby tego, gdyby nie był pewny, gdyby chciał sobie okrutnie zażartować, tego byłam pewna.
— Co on najlepszego zrobił... — jęknęłam. Nie byłam już nawet pewna, kogo było mi bardziej szkoda: Adama Evendera czy stworzenia. Cokolwiek zielarz zrobił w czterech ścianach swojego domu, nie mogło być dobre.
Kolejne scenariusze były coraz mroczniejsze - i wątpiłam, by następne odpowiedzi miały przywrócić bieg spraw na bardziej optymistyczny tor.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz