niedziela, 19 września 2021

Od Apolonii – Le Noyau


Królicza główka zanurzyła się pod taflę brudnej, błotnistej wody tworzącej dosyć szeroką i długą kałużę na gościńcu, przez który przejeżdżał właśnie drewniany wóz o skrzypiących kołach i o niezbyt pewnej konstrukcji. Siedzące w nim osoby podskoczyły i tylko jedna dziewczynka odwróciła się gwałtownie, chcąc choć swym wzrokiem pochwycić pasażera, który dopiero co wypadł z bryczki. Westchnęła głośno, a z nią westchnęły i ciemne, kręcone loczki, w tych emocjach podnosząc się szybko i równie prędko opadając na dziecięce czółko.
— Morgusiu, Pestka! — krzyknęło płaczliwie, pulchną rączką wskazując na pozostawionego w tyle biednego pluszaka, teraz taplającego się w błocie.
Umilkło jednak, gdy poczuło siostrzaną dłoń w jedwabnej rękawiczce na swoim ramieniu okrytym bardzo drogimi falbankami, gdy zauważyło surowe i niezrozumiale rozgoryczone bursztynowe spojrzenie. Twarz siostry napięta, nieaprobująca jakichkolwiek wybryków, choć ostrość ta mogła wynikać również ze zmęczenia kilkugodzinną podróżą, najwidoczniej mającą zostać zakończoną tym niezbyt fortunnym wypadkiem. 
— Nie teraz. Dostaniesz nowego, ale nie teraz.
— Ale to nie będzie Pestka! — fuknęła dziewczynka, uderzając dłońmi zaciśniętymi w piąstki w drewno trzęsącego się wozu.
Atmosfera nagle zgęstniała, cząsteczki powietrza prawie że dało się dotknąć, a szalone, kręcone loczki dziecka nastroszyły się, naelektryzowały. Dziewczynka zerknęła z przerażeniem na swoją siostrę, spróbowała schować się w swojej ciut przy dużej sukience.
A więc przesadziła.
— Jezebel, czy na prawdę uważasz, że to doskonały moment na wykłócanie się o pluszową zabawkę? — fuknęła na nią starsza, gromiąc ją bursztynowymi oczętami. Iskry irytacji i zmęczenia przeskakiwały prędko po tęczówkach. — Dojedźmy w świętym spokoju na miejsce.
— Ale…
— I w ciszy. Bez twojego szczerbotania. Mam dosyć. — Głos brzmiał groźnym tonem nieznoszącym sprzeciwu, a w bursztynowych oczętach starszej siostry zalśniły niebezpieczne iskry, niby gotująca się w jej ciele magia. Ta wrzała, strzelała z młodej sylwetki iskrami i ledwo dawała się nastolatce ujarzmić.
W końcu nigdy nie skrzywdziłaby swojej siostry.
Dziewczynka prychnęła w odpowiedzi, zarzucając głową, by dopiero co naelektryzowane włosy opadły i ułożyły się, usadowiły na wyznaczonych im miejscach lub chociażby nie wchodziły jej na czoło. Przecież nie powinno zasłaniać się spojrzenia głównej gwiazdy. Usadowiła się porządniej na ławie i nawet jeżeli za lekką była, by nie podskakiwać wraz z wozem, udało się jej utrzymać tę jedną pozycję już do końca ich podróży.
Nim jednak na dobre opuścili ten konkretny gościniec, nim skręcili, a kałuże zniknęły za drzewami czy horyzontem, topazowe oczko po raz ostatni zerknęło za plecy swojej właścicielki, mrugnęło, a w jego kąciku zaplątała się zagubiona łezka.
Jezebel nowej Pestki już nigdy nie dostanie, ale teraz nie musi o tym jeszcze wiedzieć – naiwność i nadzieja dziecka są bowiem pięknymi, czystymi cechami, których nie należy go pozbawiać.

— Panienki Le Fay, jak mniemam?
Morgana skinęła głową i pociągnęła młodszą siostrę w swoim kierunku, niby chcąc ją schować w swojej szerokiej sukni przed oceniającym spojrzeniem starszej, poważnej kobiety. Jej oczy pozbawione były jakichkolwiek emocji – brakowało w nich po prostu ludzkiego współczucia i czułości.
Położyła dłoń na wątłym ramieniu młodszej siostry, ścisnęła je w pokrzepiającym geście, bo tylko tyle mogły sobie dać. Wsparcie, odrobinę czułości, ciepła, miłości.
Nic więcej się nie ostało.
— Moje kondolencje, ogromna tragedia. — Po starej twarzy nie przemknęła się ani jedna emocja. Ta pozostawała kamienną, zimną, przypominającą prędzej lico rzeźby niźli prawdziwego człowieka. — Proszę przodem, służba weźmie bagaże panienek.
— Nie mamy za wiele — poinformowała ją, choć minęła się z prawdą; nawet jeżeli z pożaru nie udało się uratować całego ich dobytku, tak nadal składał się on z kilkunastu walizek, toreb i innego rodzaju pakunków, w tym jednej teczki z ojcowskimi notatkami i dokumentami, które cudem nie zostały pochłonięte przez ogień i które Morgana planowała jak najpilniej przejrzeć, przeczytać oraz wyciągnąć z owych działań wnioski.
— Tym lepiej. — Chłodny uśmiech wylągł się na twarzy hrabiny Montcroix, wysuszona dłoń za to wyślizgnęła się zza futra, którym przykrywała się kobieta, i podążyła ku Morganie. — Koperta?
— Ach, tak. — Starsza z sióstr pstryknęła palcami, a wspomniany przez ich nową opiekunkę, jak i nadzorczynię papier wymsknął się z uścisku walizek, pakuneczków i kosmetyczek, dopiero co przyniesionych tu przez jednego ze służących.
Koperta zakołysała się w powietrzu, niesiona niewidzialnym powiewem wiatru, a następnie wylądowała prosto w dłoni hrabiny, na której twarzy, po raz pierwszy od początku ich spotkania, zatańczyła jakaś emocja. Najpewniej niezadowolenia, wnioskując po pogłębionych zmarszczkach na czole, jak i tych w okolicach grymasu ust.
— Prosiłabym o wstrzymanie się z używaniem takich sztuczek w tym domu. Nie będę tego tolerować — fuknęła i, nie czekając na dziewczęta, obróciła się na pięcie, by następnie zniknąć w cieniach pomieszczenia.
Rosnącą w pobliżu drogi płaczącą wierzbą zakołysał wiatr, a dłoń Morgany jeszcze mocniej ścisnęła ramię siostry. Topaz niedoświadczonych jeszcze życiem, nadal tęskniących za Pestką ocząt błysnął z kompletnym brakiem zrozumienia. Morgana nie wiedziała, czy zagubienie to dotyczyło słów hrabiny, czy może jednak działań starszej siostry.
Bo tym razem to ona szuka w młodszej wsparcia i pocieszenia, bowiem wie, że w przybytku dla młodych panien hrabiny Montcroix będą traktowane jak dwa, już na zawsze pozbawione rodziców wyrzutki i odmieńce posiadające umiejętności, o których reszta pensjonariuszek może tylko pomarzyć.
Nawet jeżeli do owych należy tylko jedna z nich.

Skromny pokoik nie był tym, na co liczyła, ale nie może narzekać – przynajmniej w jednym z kątów stoi stare, zakurzone biurko. Wystarczające, by rozłożyć na nim książki, listy i całą resztę, której nie pochłonął ogień.
— Wolałam swoje łóżko — zauważyła Jezebel, już odbijając się od materaca. Dziewczynka skoczyła na nim dwa razy, ten skrzypnął, wszem i wobec powiadamiając dwie siostry o sprężynach, które posiadał w swoich trzewiach, po czym upadła na pupę, krzywiąc się nieznacznie. Coś strzeliło, na szczęście nie była to ani jedna z kości młodszej Le Fay. — Miało lepszy materac.
— Wiem, kochanie. — Ciężkie westchnięcie i zagubienie widoczne na coraz bardziej zmęczonej twarzy Morgany. — Ale przynajmniej mamy, gdzie spać. Tu się tobą — zmarszczyła czoło, czym prędzej orientując się, co właśnie powiedziała — znaczy, nami — poprawiła się – zaopiekują. W mig nauczysz się czytać i pisać, a każdy to powinien umieć. Może znajdziesz koleżanki? — W swe słowa spróbowała tchnąć jakąkolwiek nadzieję i ekscytację, to jednak spaliło na panewce.
— Morgusiu, nie chcę tutaj koleżanek — prychnęła Jezebel, rzucając się plecami na łóżko. Jęknęła, gdy jakaś niesubordynowana sprężyna wbiła się w jej plecy. — Wolę ciebie i chcę tylko ciebie. Nikogo więcej mi nie potrzeba, nie, gdy nie ma rodziców. — Topaz młodych ocząt zalśnił, a Morgana od razu domyśliła się, że kamień nawilżyły łzy.
Westchnęła ciężko, przechodząc od biurka wprost do łóżka swoje siostry. Usiadła, materac oczywiście skrzypnął. Obie parsknęły beznadziejnym, pozbawionym jakichkolwiek wątpliwości śmiechem, który należeć powinien był do osób dorosłych i doświadczonych, nie dwóch, młodych dziewcząt pozbawionych jakiejkolwiek przyszłości.
Kciukiem pogłaskała ją po czole, gdy reszta palców prawej dłoni odsunęła z owego kręcone loczki.
— Już dobrze – mruknęła, słysząc pierwszy z wielu szlochów. — Będzie dobrze, zobaczysz, już ja się o to postaram.
Czuły buziak wylądował prosto na młodym czółku, gdy starsza sióstr sama hamowała łzy. Otworzyła wargi, chcąc zanucić kołysankę, bo to jeszcze łączyło je obie z matką, to pozwalało nie zapomnieć. Zafałszowała jednak przeokropnie, skrzywiła się, będąc oczywiście perfekcjonistką i umilkła na dobre, nie zabierając jednak dłoni z dziecięcego czoła.
Leżący na biurku list zaadresowany prosto do Morgany Le Fay przez rektora Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego unosi się, będąc zerwanym przez powiew wiatru, który przedostaje się przez uchylone okno. Nastolatka przeklina w myślach, nie chcąc robić tego przy młodszej siostrze i pstryka palcami. Kawałek niezwykle istotnego papieru uspokaja się, zupełnie przecząc w ten sposób jakimkolwiek zasadom fizyki. Morgana wie, że mają przyszłość i planuje o ową zawalczyć. Dla siebie i dla Jezebel.

[ nie umiem pisać cri co to jest nie wiem ale macie o ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz