sobota, 18 września 2021

Od Lei cd. Sophie - Misja

Gdyby ktoś opowiedział mi, w jak wielkiej bibliotece przyjdzie mi się znaleźć na misji, uznałabym, że to wymarzone zadanie, brzmiące niemal jak sen. Niezliczone regały, książki, których przeczytanie zajęłoby lata - czego więcej można chcieć?
Chciałam wyjść.
Być może kiedyś, w lepszych czasach dla Verdam'ów, ich rezydencja zachwycała i przyciągała, a kolejne regały biblioteki czekały na kolejnych czytelników, oferując nieprzebrane możliwości, umieszczone w zasięgu ręki; nawet dziś mogłam dostrzec schludnie ułożone tomy, stojące w równych rządkach na półkach. To jednak zauważało się dopiero po dłuższej chwili, kiedy oczy przywykły już do panującego półmroku, a nos pogodził się z wszechobecnym, duszącym zapachem stęchlizny. Setki tysięcy stron mądrości obracało się powoli, acz nieuchronnie w pył, ząb czasu bezlitośnie wygryzał w domu kolejne rany. Atmosfera przytłaczała, a ja zastanawiałam się, czy w którymś cieniu nie przycupnął aby demon, gotów nas pożreć, jeśli tylko się zbliżymy.
— Nie wydaje mi się, żebyśmy mogły dziś zdążyć. Jest środek dnia, a już ledwo co widać — stwierdziłam sceptycznie. Musiałam wysilać wzrok, by dostrzec litery nawet na najbliższych woluminach, obficie przyprószonych kurzem. Wiele było również złotych tłoczeń, ich blask jednak, zamiast zachwycać, ginął połykany przez cienie.
— Przecież nie musimy czytać wszystkiego — Sophie ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, jakby już rozplanowywała, gdzie konkretnie będziemy stać w przeciągu najbliższych godzin — same działy powinny pójść dość sprawnie, z nich odrzucimy sporą część i będziemy sprawdzać tylko to, co nas interesuje.
Schody wydawały z siebie nieprzyjemne, jękliwe dźwięki; deski kładek trzeszczały pod ciężarem stóp, najwyraźniej odwykłe od przyjmowania na siebie kroków. Moje ręce odruchowo błądziły wzdłuż barierek, jakby drewno w każdej chwili mogło się załamać - co zresztą nie było znów tak nieprawdopodobną opcją. Snop światła płynący z lampy skierowany był raczej w górę, prowadząc nas wzdłuż korytarzy, niemniej podejrzewałam, że nasze stopy giną w odmętach kurzu. Właściwie nawet cieszyłam się, że nie widzę tych desek: zapewne gdybym mogła sprawdzić ich stan, wahałabym się znacznie bardziej przed wejściem.
— Tak czy siak, czarno to widzę — skwitowałam, patrząc na ciemność spowijającą korytarze: zapewne jedyną czytelniczkę w przeciągu ostatnich lat. — Zatem im szybciej to zaczniemy, tym lepiej.
Pracy było faktycznie dużo. Gdyby ktoś chciał przejrzeć dokładnie bibliotekę i regał, zapewne miałby zadanie na całe tygodnie. Niemniej, sama biblioteka była zorganizowana w sposób godny podziwu - odnalezienie się między licznymi regałami ułatwiały nie tylko kładki, ale także tabliczki zawieszone na suficie, które usłużnie informowały o nazwie konkretnego działu. Tu i ówdzie, zwłaszcza pod oknami, umieszczono małe stołki i krzesła; na blatach zostały jeszcze małe buteleczki wypełnione ciemnym płynem. Zdawało mi się, że gdzieś wcześniej mignęło mi nawet biurko: ciekawe, czy w bibliotece rodowej mieli na usługach nawet bibliotekarza? Biorąc pod uwagę rozmiary pomieszczenia, nie zdziwiłabym się, musiał przecież być tu ktoś, kto znałby na wylot wszystkie zawiłości i zanotowałam w pamięci, by tam wrócić. Żałowałam coraz bardziej, że nie zabrałyśmy ze sobą Balthazara.
— Kulinarny... romanse... historia, o to może być przydatne — mruczała pod nosem Sophie, przechadzając się przez kolejne korytarze. 
Im dłużej zagłębiałyśmy się w korytarze, tym mocniej wątpiłam, by miały być tu interesujące nas materiały: nawet jeśli coś było w rezydencji, więcej dokumentów mogłyśmy pewnie znaleźć w gabinecie głowy rodu. Wiele nazw było też trudno czytelnych, niektóre litery z biegiem lat zamazały się, zblakły, i tylko powolne składanie zgubionych liter pozwalało domyślić się ich nazwy.
Dopiero w bocznym skrzydle znalazłyśmy też coś w rodzaju archiwum. Oprócz grubych ksiąg były tu też stosy papierów, na pierwszy rzut oka wyglądające na nieuporządkowane... jakby przeglądane w pośpiechu. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam rękę w stronę jednego z pliku kartek, na których warstwa kurzu zdawała się być nieco cieńsza - a może tylko wyobraźnia płatała mi figle? W pewnym momencie kichnęłam donośnie, protestując gwałtownie przeciwko drobinkom kurzu, które próbowały teraz zaatakować mój nos, najwyraźniej znudzone dotychczasowym lokum. Przy tej niewdzięcznej czynności gwałtownie odwróciłam od Sophie i prędko wyprosiłam nieproszonych gości.
— Na zdrowie — usłyszałam, nim jednak zdążyłam podziękować, kichnęłam ponownie.
Nim jednak oko zawiesiło się ponownie w górę w poszukiwaniu interesujących nas działów, dostrzegłam na podłodze coś dziwnego. Przez chwilę byłam pewna, że to przewidzenie, ale bez dwóch zdań dostrzegłam odbite w kurzu ślady stóp: pokryte już nieco cieniutką, szarą warstwą, nie mogły być zatem naszym dziełem, tym bardziej, że prowadziły do niezbadanej dotychczas przez nas części.
— Sophie... możesz tu zerknąć? — zapytałam, możliwie jednak ściszając głos: biblioteka, jakkolwiek zniszczona i opuszczona by nie była, pozostawała biblioteką i niemal wymuszała ciszę. Miałam wrażenie, że jeśli krzyknę, zza rogu wyłoni się bibliotekarz, który pogrozi mi palcem.
Alchemiczka przyświeciła lampą na podłogę: bez wątpienia były to ślady stóp. W porównaniu do naszych były sporo większe, zapewne zostawione przez mężczyznę. Musiały mieć już jednak parę dni lub nawet tygodni i trudno było wywnioskować coś więcej.
— Myślisz, że ktoś tu może pomieszkiwać? — przykucnęłam, usiłując dopatrzeć się ewentualnych rzeczy, które ta osoba mogła zostawić. Zdarzało się przecież, że jakiś wędrowiec, któremu niestraszna była zła sława okrywająca opuszczone lokalne domy, postanowił ulokować się wygodnie w poszukiwaniu dachu nad głową. Może jakiś mieszkaniec, któremu nie poszczęściło się w zbiorach, przełamał strach i postanowił wynieść co nieco z rezydencji.
— To możliwe — przyznała alchemiczka. — Póki co, możemy sprawdzić, dokąd nas zaprowadzą te ślady. Później tu wrócimy.
Uniosłam brwi, niemniej musiałam przyznać dziewczynie rację - nawet jeśli pokierują nas do wyjścia z biblioteki, były póki co tropem, obok którego nie powinnyśmy przejść obojętnie. Archiwum było obiecującym źródłem informacji, ale człowiek tutaj stanowił zagadkę, którą należało się pilnie zająć.
Jednak zamiast w stronę drzwi, kroki zaprowadziły nas do części biblioteki, która pozostała najwyraźniej pod pewnym nadzorem. Przejścia strzegł płotek, na który jednak dałoby się wspiąć bez większego problemu, co zresztą uczyniła zapewne tamta osoba, kroki ciągnęły się bowiem dalej.
— Nie ma tu tabliczki — zauważyła Sophie.
— Czyli ten ktoś wiedział, gdzie idzie —  stwierdziłam — albo postanowił po prostu pozwiedzać.
Podejrzewałam, że kobieta również głowi się nad tożsamością osoby, która uprzedziła nas w wizycie. O ile dobrze pamiętałam, przed nami nikt nie dostał zadania zbadania sprawy, nie można było jednak wykluczyć, że ktoś postanowił samowolnie pobawić się w poszukiwacza przygód. Takie miejsca były jak magnes dla kogoś, kto szukał dreszczyku emocji. Podskórnie czułam jednak, że chodzi o coś więcej: że ten ktoś ma ścisły związek z całą sprawą. I że prędzej lub później się spotkamy.
Wzięłam głęboki wdech - czego natychmiast pożałowałam, kiedy znów poczułam wszechobecny kurz - i przesadziłam nogę przez szczeble, po czym odsunęłam się, by dziewczyna mogła zrobić to samo. Co prawda, w furtce była kłódka, niemniej wątpiłam, byśmy zdołały znaleźć pasujący do niej klucz - a tym bardziej, byśmy miały na to czas.

< Sophie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz