czwartek, 16 września 2021

Od Sophie cd. Ayrenn

Sophie wiedziała, że chociaż w gildii znajdowali się sami ludzie zdolni poradzić sobie z nawiedzającymi świat katastrofami (a przynajmniej tak to wyglądało teoretycznie), pomoc nie przybędzie natychmiast. Alchemiczka przez moment zastanawiała się, co w tej sytuacji zrobić - ewakuować się, czy też przystąpić do działania i postarać się choć trochę opanować sytuację na własną rękę? Wybór był trudny, bo zależny od tego, ile osób znajdowało się o tej porze na piętrze, a także jak szybko ewentualnej pomocy zajmie dotarcie na miejsce. Obie te zmienne stanowiły niewiadome jej problemu, a nie mając danych, Sophie musiała użyć swej alchemicznej intuicji, by oszacować wagę sytuacji i jej potencjalny rozwój w kierunku czegoś groźniejszego.
— Jak to zostawię, może przecieknąć przez podłogę — mruknęła średnio wyraźnie, mamrocząc w zasłaniającą dolną połowę twarzy koszulę.
Z każdą chwilą zapach jaśminu stawał się coraz bardziej intensywny, do momentu, kiedy w powietrzu nie było czuć już łagodnego aromatu kwitnących kwiatów, ale raczej ostry, alchemiczny odór, który Sophie czuła w nosie równie subtelnie, jakby wsadziła tam sobie szczotkę do czyszczenia probówek. Jej prowizoryczna maska bardzo szybko przestała cokolwiek dawać i kobieta już czuła nadciągający ból głowy.
Nie mogła się jednak poddać! Takie postępowanie nie leżało w naturze kobiety, toteż szybko oceniwszy sytuację, zawołała w korytarz jeszcze raz, a następnie wzięła się za przenoszenie skrzyń.
Nie bez powodu nie wnosiła ich tutaj sama - podniesienie pierwszej z nich, z samej góry, niemal ją przewróciło - Sophie zachwiała się, róg skrzyni boleśnie wbił jej się w wewnętrzną stronę dłoni. Z piersi alchemiczki wyrwało się przeciągłe i niezbyt eleganckie "hyyy… kurr...rr...", gdy udało jej się ostrożnie postawić ciężką skrzynię na ziemi. Jeszcze tego brakowało, żeby w następnej skrzynce pękło jakieś naczynie!
Co prawda Sophie była na tyle przytomna, by z początku sprowadzić sobie jedynie najbardziej podstawowe i relatywnie bezpieczne odczynniki - brała pod uwagę możliwość, że coś gdzieś może pójść nie tak i dopóki pracownia nie była jeszcze na sto procent ukończona, alchemiczka wolała najpierw wyposażyć ją w bardziej podstawowe rzeczy. Miała też i trochę rzeczy, którymi od biedy można było zaradzić, jeśli inne „wydostaną się na wolność" w niekontrolowany sposób. Ot, chociażby kryształki sassolinu, które po rozpuszczeniu mogły pomóc, jeśli Sophie oparzyłaby się mocnym ługiem. Albo starannie roztarty na proszek węgiel, który świetnie nadawał się na wypełnienie maseczki, jeśli Sophie musiałaby pracować z czymś wyjątkowo lotnym i toksycznym. Niestety - na żadne takie rzeczy nie mogła liczyć, teraz najważniejsza była jedynie siła jej mięśni i szybkość działania.
Sophie zabrała się za następną skrzynię. Zadźwięczało zabezpieczone pakułami szkło, gdy alchemiczka z wysiłkiem zestawiła kolejny pakunek. Coś strzeliło jej w kręgosłupie - nie powinna była aż tyle dźwigać, a przecież musiała zdjąć jeszcze trzy skrzynie!
— To koniec — westchnęła w koszulę.
O ile Sophie miała niezmierzone pokłady wiary we własny intelekt i wytrzymałość swego umysłu - mogła uczyć się do późna i następnego dnia wstać na egzamin świeża jak stokrotka, mogła też zapamiętać mnóstwo liczb, dat i faktów, i nie sprawiało jej to problemu - o tyle w swoje możliwości fizyczne nie miała w ogóle żadnej wiary. Było to poparte doświadczeniem i eksperymentami. Sophie dyszała ciężko po przebiegnięciu stu metrów, a do podnoszenia ciężkich rzeczy używała zazwyczaj jegomości, których dało się zaczarować trzepotem rzęs lub zastraszyć perspektywą wrednych pytań na egzaminie.
Wtem - wybawienie!
Sophie odwróciła się, odgarnęła z czoła włosy. W progu pomieszczenia stała kobieta, której charakterystyczna sylwetka mignęła alchemiczce gdzieś na korytarzu, ale nie miały okazji się zapoznać. Teraz zaś sytuacja wymagała natychmiastowego działania, uprzejmości trzeba było zostawić na później.
— Skażenie alchemiczne — wyjaśniła, naciągając mocniej koszulę na nos i usta, chociaż na tym etapie praktycznie nic to już nie dawało. — Chyba już lepszy ten mord, potencjalnie mniej ofiar.
Sophie gorąco liczyła w duchu na to, że w drzwiach stanie jednak ktoś bardziej barczysty i ogólnie o fizjonomii lepiej przystosowanej do taszczenia ciężkich skrzynek. Jednak skoro rzeczywistość nie do końca chciała współpracować, a szczęście, zamiast ładnie się uśmiechnąć, tylko wyszczerzyło krzywe zęby niczym stary osioł, alchemiczka nie zamierzała się załamywać.
— Pękła mi butelka z odczynnikiem, jest w skrzyni na samym dole i muszę się do niej dostać. Sama nie dam rady, przydałaby się jakakolwiek pomoc — dodała, jeszcze raz wróciła wzrokiem do kobiety. — Muszę zalać to ługiem, saponifikacja zatrzyma parowanie i może nikt więcej się nie zatruje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz