środa, 29 września 2021

Od Echa cd. Mattii

Siedząc przy stole, nie do końca wiedział, za co początkowo należało się w ogóle zabrać. Mnogość zaserwowanych im owoców morza, fantazyjność serwetek, z których, jak przynajmniej się łucznikowi wydawało, każda służyła do czego innego, przerażały i sprawiały, że dreszcz prześlizgiwał się po kręgosłupie. Nie wspominając nawet o pokrętnych sztućcach, nożach o dziwnych łukach, widelcach o za dużej ilości szpikulców. Właśnie. Echo zerknął kątem oka na leżący na uboczu szpikulec, zastanawiając się, czemu ów miałby w ogóle służyć – do tego czasu Mattia nawet po niego nie sięgnął, nie mógł więc podejrzeć, jak powinno się z niego korzystać.
I nawet jeżeli kiedyś nie miałby z tym najmniejszego problemu, ba, wręcz przeciwnie, bardzo chętnie popisałby się przed czyjąś szlachetną głową swoją elokwentnością i doskonałym wychowaniem, tak teraz, miał wrażenie, od tej obfitości po prostu rozbolała go głowa. W rzeczywistości co prawda czoło pulsowało nie od jedzenia, a od przeziębienia związanego z dłuższą przejażdżką w deszczu, którą im los zgotował, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Przecież musiał być w jak najlepszej formie, musiał przygotować się do wszelakich przeszkód, które mieli napotkać podczas pobytu u markizy. Co z tego, że siedzący przed nim D’Arienzo spoglądał na niego raz na jakiś czas ze zmożoną podejrzliwością. Echo westchnął cicho, sięgając po jedzenie, choć robił to wyjątkowo niespiesznie. Całkiem skrzętnie unikał tego palącego, aczkolwiek zabarwionego pewnym zmartwieniem spojrzenia Mattii.
Ciemne tęczówki musnęły wolne płomienie tańczące w kominku, łucznik uśmiechnął się pod nosem. Kusiło, by wyciągnąć w ich kierunku palce, ogrzewając je odrobinę.
— Dobrze, że poprosiłeś, by… — zaczął łucznik, jednak w połowie zdania zapukano nagle do drzwi. Gwałtownie, z werwą, jakby sprawa nie znosiła jakiejkolwiek zwłoki.
Echo zmarszczył brwi, czekając na decyzję Mattii.
Hrabia odłożył sztućce na swoje miejsca, sięgnął po jedną z serwetek, prędko doprowadzając się do porządku. Odwrócił się w krześle, jeden z łokci przerzucając przez jego oparcie.
— Proszę!
Klamka podążyła ku podłodze. Drzwi puściły gwałtownie, wpuszczając do pomieszczenia markizę, która wlała się do pokoju niby almerska fala na białopiaszczystej plaży. Brakowało w tym ruchu jedynie morskiej piany oraz charakterystycznego, słonego zapachu.
Echo gdzieś w zakątku swego umysłu ucieszył się na brak tego ostatniego. Obawiał się, że ewentualny mocniejszy odór wybrzeża doprowadziłby do nieszczęsnego zgięcia się w pół oraz przewrotu treści żołądkowych, dopiero co do organizmu wrzuconych.
— Cieszę się, że szanowni panowie szczęśliwie dotarli na miejsce — zaczęła od razu, wręcz nie pozwalając im w swej gwałtowności wstać od stołu i się ukłonić. I nawet jeżeli się do tego gotowali, Mattia już dosuwał krzesło od stołu, a jego głowa powoli kierowała się ku podłodze, tak dłoń starszej kobiety prędko wybiła im ten pomysł z głów; machnęła nią nonszalancko. — Zostawmy uprzejmości, tymi zajmiemy się później. Teraz mamy bardziej naglące sprawy, dlatego też cieszę się, że udało wam się tak prędko tutaj znaleźć.
— Staraliśmy się — oświadczył Mattia, uśmiechając się. Nadal stał przy stole, tym razem odsuwając jedno z krzeseł; jak mógł się Echo domyślić, dla markizy.
Ta odwzajemniła uśmiech, zajmując miejsce i poprawiając swą suknię.
Gildyjski łucznik nie wyłapał nawet momentu, w którym D’Arienzo znalazł się tuż za nim, opierając jedną z dłoni na oparciu krzesła, tak blisko barku Echa. Oddech ugrzązł mu w płucach, ramiona spięły się nienaturalnie.
— A więc czemu możemy zawdzięczyć takie gwałtowne powitanie? — zapytał astrolog, podnosząc brwi.
— Nieproszonym gościom — odpowiedziała wprost staruszka, a na jej twarzy malowało się wręcz teatralne, przerysowane przerażenie.
Echo zmarszczył czoło, pochylając się odrobinę w jej kierunku. Przy okazji zwinnie uciekł od dłoni Mattii.
— Obawiam się, pani, że nie jesteśmy szczurołapami.
Za plecami usłyszał głośne sapnięcie, wręcz czuł powoli malujący się na twarzy D’Arienzo ledwo utrzymywany na wodzy uśmiech. Markiza prychnęła z irytacją, choć dało się w tym wyczuć odrobinę kurtuazyjnej czułości.
— Jeżeli szczury podrabiają sobie zaproszenia, to obawiam się, że nie jest to sprawa do rozwiązania przez szczurołapów, a ekspertów — jej dłonie wskazały na dwójkę mężczyzn — za jakich panowie na pewno mogą posłużyć.
— Podrobione zaproszenia? — dopytał się Mattia, niby chcąc upewnić się, że dobrze usłyszał. Jego palce zatańczyły na drewnianym oparciu, nadal tuż za plecami łucznika.
— Tak. W sposób niezwykle bezczelny.
Echo westchnął w myślach, wiedząc już, że powoli rysująca się przed ich nosami intryga jedynie przysporzy im kłopotów. Szybko sięgnął po jedną z serwetek, zakrywając nią nos i usta, i kichnął. Przeprosił, w myślach modląc się do własnych bogów, by zesłali na niego upragniony odpoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz