środa, 15 września 2021

Od Serafiny CD. Serafina

Myślała, że zna swojego brata lepiej niż siebie samą oraz własną, setki razy podziurawioną i tyle samo razy nieudolnie zszytą kieszeń. W końcu – na wszystkich świętych i tych mniej świętych świata! – jest jej rodzonym bratem, jak mogłoby być inaczej? Czy możliwym jest nie znać na wylot kogoś, z kim żyło się pod jednym dachem przez całe siedemnaście lat i z kim nieustannie od następnych pięciu spędza się praktycznie cały swój czas? Śpi pod jednym, lichym szałasem, dzieli ten sam koc, kiedy przyjdzie spać pod gołym niebem oraz niewielki pokoik w gospodzie, gdy szczęście nieco dopisze; wspólnie konsumuje się nie najlepszej jakości posiłki i razem nawet głoduje? Godzina w godzinę, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc, aż w końcu rok w rok... No, sami powiedzcie! Czy tak w ogóle się da?
Myślała, że zna potrzeby swojego szanownego (tak, tego właśnie rodzonego) braciszka i że ten niczym nie będzie jej już w stanie zaskoczyć. Dlatego też była święcie przekonana, że on – który jeszcze ponad te pięć lat temu, podobnie do niej zresztą, całymi dniami wylegiwał się na stosach aksamitnych poduszek, czytając książki wykładał długie nogi na miękki podnóżek i od niechcenia pstrykał palcami na służących, co by mu strawy przynieśli prosto pod jego książęcy nos – po ucieczce i oddaleniu się z Sallandiry na bezpieczną odległość, chciał znaleźć sobie nowy dom tak samo bardzo jak ona.  Żeby nie mówić tak od razu, że będzie tego pragnął! Co to to nie, aż taka głupiutka przecież nie była; Serafin pragnie jedynie mocy, artefaktów i odpowiednich ziół do swojej herbaty. A jeśli twierdzi inaczej, to znaczy, że albo ma w tym jakiś swój własny pokręcony interes albo ktoś bardzo nieudolnie się pod niego podszywa. No, ale nieważne. Przecież obydwoje tak samo od dzieciaka zostali wychowani w luksusie, tak? Przez całe życie raczej daleko było im do konieczności przeżycia na własną rękę, nie musieli martwić się dosłownie o nic, a mimo to mieli dosłownie wszystko. Czy coś ją zatem ominęło, czy coś przespała? Czy starszy brat jeszcze przed jej przyjściem na świat zdążył odbyć jakiś kurs przetrwania poza murami pałacu, na który ona już nigdy później nie zdołała się załapać? Bo prędko okazało się, że w tym swoim całym, jak zawsze wybiegającym nieco ponad zdrowy rozsądek świętym przekonaniu oraz optymistycznym myśleniu, pomyliła się niewyobrażalnie; pomyliła się w obserwacjach, źle odczytała wszystkie znaki na niebie. Serafinowi wcale nie było tęskno do stałego miejsca zamieszkania. I co więcej! W takim trybie życia – opatrzonym ucieczką, wieczną tułaczką oraz niekończącą się podróżą – odnajdywał się znakomicie. W odróżnieniu do niej samej. Ona z początku odnaleźć nie potrafiła się wcale.
Myślała, że wraz z upływem czasu stopniowo uda się jej na niego wpłynąć i ostatecznie nakłonić do zmiany zdania. Następnie wierzyła – och, bardzo głupiutko i naiwnie, ale jak mocno! – że uda się jej kiedyś sprawić, żeby chociaż taką możliwość przemyślał, rozważył, zrobił z nią w końcu cokolwiek innego, niż tylko odmówił stwierdzeniem, że sami przecież radzą sobie doskonale. Może i radzili, to prawda – ale cóż im z tego było, skoro ciągle żyli na odludziu, z dala od cywilizacji i życia; z dala od ludzi? Serafina pragnie żyć między ludźmi. Pragnie znaleźć przyjaciół, doszukać się swoich pierwszych wrogów, chce poznać smak miłości oraz gorycz złamanego serca. Marzy, żeby mieć swój własny, chociażby malutki pokoik i łóżko, na którym wreszcie mogłaby porządnie się wyspać. Prosta to potrzeba i wcale nie tak skomplikowana, bo wbrew pozorom wcale nie jest kierowana tęsknotą do wszystkiego tego, co znała dawniej. Nie, nie. Serafina już nigdy w życiu nie pozwoliłaby zamknąć się między murami pałacu; nie za cenę wolności, którą przez siedemnaście lat musiała przypłacać. Ona po prostu chciałaby już raz na zawsze móc przestać martwić się o to, czy następnego dnia będą mieli co jeść i czy go w ogóle dożyją; nie chce musieć spać ze sztyletem mocno ściśniętym w dłoni dla własnego bezpieczeństwa i obdarzać każdego napotkanego przechodnia podejrzliwym spojrzeniem. Tłumaczyła mu to setki razy, prosiła, błagała, przedstawiała wszystkie racjonalne powody i tłumaczyła jeszcze raz – był nawet taki okres, z samego początku, że codziennie z tego powodu płakała. Ale jak grochem o ścianę, jak strzałą w puste, bezchmurne niebo. Braciszek nie rozumie. Nie chce, nie zgadza się, nie słucha. A mimo to ona wciąż jeszcze próbuje.
— Wiesz, braciszku... — cichy, jakby nieśmiały głosik przerywa ciszę, do tej pory przeplataną jedynie irytującym bzyczeniem komarów oraz równie nieprzyjemnym brzdęk spowodowanym uderzaniem drewnianej łyżki o miskę zupy (rzekomo) gulaszowej. Duża, ciemna brązowa tęczówka z charakterystycznym jej tak bardzo błyskiem nadziei w oku spogląda ostrożnie na Serafinową, czymś nie do końca (zupą rzekomo gulaszową, jak życie zna) zadowoloną twarz, analizując sytuację i swoje potencjalne szanse powodzenia. Jej właścicielka również sprawia wrażenie jakiejś onieśmielonej; zupełnie niczym malutkie dziecko, które właśnie zbiera się do spytania rodzica, czy może dostać jeszcze kolejną porcję łakoci. Nic jednak bardziej mylnego! To tylko Serafina, która ponownie podejmuje próbę namówienia brata na coś nowego, a więc nie ma co takich sytuacji do siebie porównywać. Już prędzej nieszczęsne dziecko dostałoby cholernego cukierka. 
— Niedawno widziałam ciekawy budynek. — kontynuuje; nadal tak samo nieśmiało, choć z wykrywalną już w głosie nutką prośby pomieszanej z perswazją. Odkłada miskę z niedojedzonym posiłkiem na bok, wciska dłonie pomiędzy uda i kuli ramiona, coby nieco się ogrzać. Serafin w odpowiedzi wzdycha głęboko i tyle wystarczy jej, żeby wiedzieć, że on również już wie, do czego to wszystko zmierza. Ba, miała wrażenie, że wiedział już nawet zanim wspomniała o jakimkolwiek budynku. Nie poddaje się jednak, nie tak łatwo. — Całkiem duży i zadbany. Może to nie to samo, co w domu, ale uważam, że mógłby ci się spodobać. — na pewno by się nie spodobał, myśli jednocześnie, ale podkoloryzować lekko przecież musi — Jest dużo zieleni dookoła i nawet widziałam jakiś ogródek, może tam znalazłbyś swoje zioła... — Serafina swoje, a Serafin swoje. Znaczy się, jak już zacznie gadać i nie napotyka się z żadną przeszkodą – typu natychmiastowej, bardzo nieprzyjemnej odmowy na przykład – po drodze, to nie zatrzymuje się po drodze i mówi, co jej tylko ślina na język przyniesie, najczęściej nie zwracając uwagi na pozostałe okoliczności; nawet takie, czy czarnoksiężnik w ogóle jeszcze jej słucha. Rozgląda się dookoła, z utęsknieniem zerka w kierunku najbliższego miasteczka. 
— ...I mieszkają tam tacy ludzie, co wydają się być zgraną grupą. Mają nawet Mistrza Gildii, bo to gildia, wiedziałeś o tym? — spojrzenie wraca z powrotem na twarz brata i dopiero wtedy Serafina niczym oblana kubłem zimnej wody wraca z powrotem na ziemię. — Serafinie? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — przechyla głowę na bok, ściąga ciemne brwi w akcie irytacji. 
— Nie. Nigdy nie słucham jak zaczynasz się powtarzać, a ostatnio robisz to coraz częściej. — najpierw oblana zimną wodą, żeby w następnej kolejności zostać popchniętą prosto do lodowatej rzeki. Księżniczka wzdycha głęboko, odruchowo spina mięśnie całego ciała, delikatnie unosi podbródek do góry. Trochę jej przykro i trochę jest zdenerwowana. Nie. Bardzo jest jej przykro i coraz bardziej zaczyna być zdenerwowana, czego powodem nie tylko celnie wbita przed chwilą prosto w jej serce szpileczka, a cała ta sytuacja, która ciągnie się już od... cholernych pięciu lat. Dlaczego Serafin nigdy nie traktuje jej poważnie? Dlaczego nawet się nie stara?
— Powtarzam się, bo ty nigdy nie dajesz mi nawet szansy, żebym dokończyć. Nie bierzesz nawet moich propozycji pod uwagę, a przecież dobrze wiesz, że nie zabolałoby cię, gdybyś spróbował. — fuczy, zakładając ręce na piersi. Nawet ton jej głosu jakiś wyższy się zrobił, a to już dobry znak nie jest. — Tylko ciągle powtarzasz: nie, nie i nie! — przybiera odpowiedni, niższy i bardziej stanowczy ton głosu, żeby móc brata sparodiować — Czy ty w ogóle znasz jeszcze jakieś inne słowa poza: nie?
— Czego dodałaś do tego gulaszu, że jest taki gorzki? 
— Jak ci nie smakuje, to zawsze możesz oddać Kuskusowi. — mruczy spokojniej, skutecznie przyciszona kolejną szpileczką. Irytacja w głosie spada na rzecz już i tak dominującej nutki przykrości, której Serafina ukryć przed bratem nie potrafi. — On przynajmniej docenia moje starania... — Wzrok wędruje w kierunku rzeczonej małpki, która odłożonym na bok talerzem z niedojedzonym posiłkiem zdążyła zainteresować się już dobre kilka minut temu.
— Serafino, wałkowaliśmy ten temat dziesiątki – nie! – setki razy. Nie dołączymy do żadnej grupy wędrujących cyrkowców, lokalnego kółka gospodyń wiejskich, cechu kamieniarzy, ani niczego w tym guście. Nie potrzebujemy żadnych ludzi, radzimy sobie sami. — ...ty może i nie potrzebujesz, odpowiada w myślach. Tak, zdecydowanie bezpieczniej jest niektóre rzeczy dopowiadać sobie po prostu w myślach. — Czy ja ci już nie wystarczam? Potrzebujesz innego towarzysza? Przecież zawsze chciałaś spędzać ze mną cały dostępny czas wolny. Chcesz mnie tak zostawić, mój mały cieniu?
— Znowu to robisz...— mruczy dalej, obdarzając brata ostrzegawczym spojrzeniem. Przybliża się do ogniska, pociera dłońmi o dłonie. Z twarzy swojego rozmówcy nie spuszcza wzroku ani na chwilę. — Znowu grasz mi na emocjach, bo dobrze wiesz, jak to na mnie działa. Tak samo dobrze jak wiesz, że wcale nie musisz o nic takiego pytać, bo zawsze będziesz dla mnie całym światem. A jednak wciąż mi to robisz...— w odróżnieniu do niektórych, Serafinie rozmawianie o swoich emocjach nie sprawia najmniejszego problemu — Traktujesz mnie jak małe dziecko, a ja nie jestem już dzieckiem, braciszku. I jeśli naprawdę nie pozostawisz mi żadnego wyboru, to w końcu wyruszę tam sama. Bez ciebie. — dodaje, odwracając wzrok w kierunku buchającego ciepłem ognia, ponownie unosi podbródek do góry. Przez krótki moment zanosi się własną dumą, przez krótki moment pozwala ponieść się marzeniom.


Serafinowe ultimatum!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz