czwartek, 9 września 2021

Od Isidoro do Serafina

Drzwi zamknęły się za Mattią i Isidoro został w końcu sam w obserwatorium. Mężczyzna nie odczekał nawet chwili, by jego brat bardziej się oddalił - wiedział, że nie zawróci, nie nakryje go na tym, co zamierzał zaraz zrobić. Wstał, obszedł pomieszczenie, zasłaniając po drodze ciężkie story. Choć było ledwie południe, obserwatorium zatonęło w nieprzeniknionej ciemności.
To nie przeszkadzało jednak astrologowi. Coś zaszurało, coś dźwięknęło metalicznie, potem było suche drapnięcie i w mroku pojawił się pojedynczy, złoty płomień. Isidoro ostrożnie osłonił go dłonią, posadził wygodnie na knocie świecy i strzepnął nadgarstkiem, gasząc jedną z prototypowych zapałek Nicolasa. Płomień zamigotał i zatańczył, moszcząc się w swym nowym domu, aż rozgościł się na dobre, przemieniając w wysoki, niemal nieruchomy słup. Jego jednolity blask wypełniał zdobny lichtarz, przelewał się przez złote krawędzie, płynął wzdłuż konstelacji i symboli haftowanych złotem na ciężkim aksamicie maty do wróżenia. Isidoro usiadł przy stoliku pozwalając, by ciepło świecy objęło również i jego sylwetkę, a następnie utkwił wzrok w macie.
Pamiętał, jak mama uczyła go tego typu wróżby - jak objaśniała sens wszystkich tajemnych symboli, tłumaczyła znaczenie poszczególnych kamieni wróżebnych, jak sprawdzała, czy potrafi poprawnie określić intensywność rozproszonego przez nie światła. Mattia nadal wróżył w ten sposób - brał kartkę, pokrywał ją karnymi rządkami cyferek, starannie zapisując wszystkie kąty i pomiary. W przypadku Isidoro bardzo szybko okazało się, że jego zwykłe szacowanie „na oko" jest o wiele precyzyjniejsze niż jakiekolwiek obliczenia, toteż po prostu przestał cokolwiek notować. Już to wyglądało dla niewprawnego oka jak magia - astrolog siedział, wykładał kamienie na matę, myślał chwilę i przepowiadał ludzki los. Ale tak było kiedyś.
Teraz zaś - to naprawdę była magia.
Isidoro rozsznurował trzymany na podołku woreczek. W jego wnętrzu - wielobarwne kamienie wróżebne, niczym ciekawskie zwierzątka, mrugały na niego tańczącym wśród fasetek blaskiem świecy.
Astrolog wsunął do woreczka dłoń. Lewą. Tą, którą pierwszy raz próbował chwytać pióro, nim nauczyciel skutecznie nie wybił mu tego pomysłu z głowy za pomocą giętkiej linijki. Ciekawe - matka i siostra Isidoro, obie leworęczne, obie z darem magii. Czy to właśnie była pierwsza wskazówka, że i on go otrzyma? Jednak to, co dla nich było błogosławieństwem, dla niego obracało się w ponurą klątwę, której krwawe zgłoski ród D'Arienzo starannie maskował złotem gwiazd i błękitem nieba. Brzemię decyzji przodków mieli nieść ich potomkowie, zaś dla samego losu nie miało znaczenia, ile pokoleń już minęło.
Isidoro porzucił te myśli, przymknął oczy i skupił się na tym jednocześnie starym i nowym uczuciu, które choć towarzyszyło mu zawsze, gdy starał się odgadnąć przyszłość, to dopiero teraz zaczęło być dla niego istotne. Rozedrgane ciepło skupiło się gdzieś między oczami, przepłynęło ku tyłowi głowy, a następnie opadło powolną spiralą w kierunku serca. Isidoro z premedytacją pchnął to uczucie wzdłuż ramienia, by minęło łokieć i spłynęło wprost do pełnego kamyków woreczka, by wsiąkło w bezcenne kryształy, zwielokratniając ich moc.
Czekały na to. Rwały się do działania, garnęły do jego palców, pragnąc zabrać go w podróż poza zasłonę przeznaczenia. Isidoro odetchnął głębiej i wyciągnął pierwszy kamień.
Kryształ górski zetknął się ze złotą przędzą haftu, a Isidoro w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie zabrać ręki. Jego zmysły mieszały się, mężczyzna czuł białe zimno gryzące jego nagie palce, słyszał szarą szorstkość granitowych skał. Powietrze pachniało kryształem i chmurami, Isidoro westchnął w duchu, gdy ten chaos bodźców pchnął go ku wspomnieniom mieszczącego się wśród śnieżnych szczytów rodzinnego domu. Subtelne różnice powiedziały mu jednak, że jego droga nie prowadziła ku Monte Cervino, lecz ku innym szczytom - podobnie groźnym, podobnie nieprzyjaznym, broniącym się przed śmiertelnikami morderczym zimnem i rozszalałym wiatrem.
Tygrysie oko spoczęło na miękkim aksamicie, dokładnie tam, gdzie wśród trajektorii gwiazd umieszczono Deneb Algedi. Złoty żar wylał się na głowę astrologa, na granicy widzenia zatańczył głęboki aromat korzennych przypraw. Powietrze zawibrowało nienazwanym, wstrząsnęło grzywą płonącego piasku, tupnęło lwią łapą zagadek i tajemnic. Astrolog cofnął dłoń, trawił nowe informacje, unosząc brwi. W swej podróży miał nie zostać sam, nie rozpoznawał jednak tego, którego los chciał postawić u jego boku. Myśli Isidoro zataczały coraz szersze kręgi, ogarniając wpierw tych, którzy przyszli na świat w środku zimy, następnie tych, których daty urodzenia nie znał, i w końcu wszystkich pozostałych, jednak nikt nie zbliżał się nawet do tych cech, które symbolizowało tygrysie oko. Mag - potężny, dumny, idący przez życie nieustępliwie, niczym pustynna burza. Na pewno go nie znał, astrolog od razu rozpoznałby osobowość o takiej mocy. Isidoro westchnął ciężko - znał swe możliwości w kwestii zawierania nowych znajomości - a raczej brak takowych. Jedyną swą nadzieję upatrywał w tym, że nieznajomy może grywa w szachy.
Piryt rzadko garnął się do jego dłoni, Isidoro zdziwił się, czując pod palcami jego chropowatą powierzchnię. Kamień spoczął na macie, zawibrował ludzkim głosem. Isidoro cofnął dłoń, zaskoczony. Rozproszył się, a głos ucichł. Astrolog trwał przez chwilę nieruchomo - wróżby przynosiły mu różne dźwięki, nie wszystkie rozpoznawał, ale nigdy nie przyniosły mu słów. Isidoro próbował przypomnieć je sobie, dotknął na powrót pirytu, lecz było już za późno - kamień przekazał mu to, co chciał, i jeśli nie potrafił tego przyjąć, była to tylko jego wina.
— Wybacz, że cię nie słuchałem — szepnął do kamienia.
Ten krótki urywek, który zapamiętał, przypominał mu jakieś pieśni lub może modlitwę, ale Isidoro nie był tego pewien. Choć odkrycie własnego daru magii sprawiło, że jego wróżby stały się jeszcze dokładniejsze, wciąż przypominał dziecko we mgle, a wszystko, co robił, robił na wyczucie. Starał się chwycić rękę przeznaczenia i dać się mu prowadzić, ale czasem nie miał dość siły, by to zrobić i ręka wyślizgiwała mu się - zostawał sam we mgle, z głową pełną niezadanych pytań.
Sięgnął po kolejny kamień. Wolframit zaciążył mu w dłoni nie tylko swoją własną masą. Kamień łakomie pożarł ciepło magii z dłoni Isidoro, nagrzał się i dopiero wtedy pozwolił położyć się na macie. Ledwie dotknął aksamitu, astrolog poczuł czarny, metaliczny ciężar okręcający mu się wokół piersi, wspinający się na ramiona i kark. Niczym olbrzymia pijawka, zdawał się wysysać coś z astrologa, zastępując płynącą w jego żyłach siłę upiornie ołowianym, martwym zimnem.
Isidoro cofnął rękę, wrażenie ustało. Mężczyzna rozmasował skronie, odchylił się na krześle. Myślał. Interpretował. Wiele się tego dnia dowiedział, część pozostała jednak przed nim zakryta. Czas miał w końcu przynieść nazwę temu, co miał napotkać na drodze swego przeznaczenia. A do tego momentu - musiał się przygotować.


Wszedł do gabinetu Cervana bez pukania.
— Dzień dobry — powiedział i usiadł na krześle.
Mistrz zamarł na chwilę, z piórem wiszącym wciąż nad kartką, zaraz jednak wrócił do pisania. Przywykł już do dziwactw Isidoro, spodziewał się też, że przyjdzie. Cervan nie powiadamiał już astrologa o tym, że ma do niego jakąś sprawę - Isidoro po prostu za każdym razem sam objawiał się o ustalonej porze, jednak tym razem trzeba było przyznać, że przybył nieco za wcześnie.
— Czy chciałeś o czymś porozmawiać? — spytał Cervan, odkładając w końcu pióro.
— Nie.
I zapadła cisza.
Cervan wrócił do swego zajęcia, ale pióro nie chciało płynnie pisać - co i rusz mężczyzna odrywał je od kartki, kołysał miękkim końcem, szukając właściwych słów. Astrolog siedział nieruchomo, w polu widzenia Mistrz widział tylko ten charakterystyczny płaszcz w gwiazdki i księżyce.
— Może chcesz się czegoś napić?
— Nie — odparł Isidoro i dodał po chwili. — Dziękuję.
— Hm.
Rozmowa z Isidoro płynęła wartko niczym woda w kałuży.
Wtem astrolog zwrócił się ku drzwiom, a gdy te się otworzyły, zadarł głowę by popatrzeć na przybysza.
— Dzień dobry — przywitał się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz