niedziela, 26 września 2021

Od Lei cd. Sophie - Misja

Słowa Sophie zawisły w powietrzu, które stało się - choć przed chwilą wydawało się to niemożliwe - jeszcze cięższe, jakby oprócz kurzu zaczął unosić się w nim też cały zgromadzony tu niepokój i chciał teraz wcisnąć się w płuca, choć przecież własnego miałam aż nadto.
W pierwszej chwili miałam ochotę zasugerować wyjaśnienia byle jakie, oby tylko mogły nas uspokoić: może ktoś chciał splatać figla (tylko komu?) i wycofał się rakiem? Może uciekł oknem? Pominęłyśmy wydeptaną drogę powrotną? Tutaj ślady nie były już tak uporządkowane, widocznie ów nieznany ktoś kręcił się tu w poszukiwaniu równie niezdefiniowanego czegoś. Jednak jeden rzut na stare okiennice potwierdził, że nie były otwierane już od dawna - tym bardziej, że nawet jeśli ktoś śpieszyłby się tak bardzo, że ucieka oknem na niebagatelnej wysokości, raczej nie zawracałby sobie głowy szczelnym zamykaniem, a organizm jasno dawał mi do zrozumienia, że ten pokój dawno już nie doświadczył wietrzenia. Właściwie, miło byłoby jednak spróbować otworzyć to okno i zobaczyć, czy da się je otworzyć... nawet jeśli nikomu nawet nie przyszło przez myśl się wciskać między popękane ramy, wpadłoby tu kilka haustów życiodajnego tlenu.
— Myślisz, że ten ktoś dalej tu jest? — zmarszczyłam brwi.
Nagle wszystkie cienie, nawet te najmniejsze i najbardziej niewinne, rzucane przez stojącą w kącie lampę, stały się złowróżbne i groźne; każdy wszak mógł być kryjówką dla nieznajomego. Bo przecież, jeśli się dalej ukrywał, raczej nie miał dobrych zamiarów. Powoli zbliżały się mrozy i byłam w stanie zrozumieć, że ktoś szukał kryjówki, a takie opuszczone miejsce mogło wydawać się idealne - ale zatem dlaczego akurat tutaj?
— Jeśli tak, musiałby mieć spore zapasy. Wątpię, by był dalej w tym pomieszczeniu, ale musimy zachować ostrożność.
Choć słowa alchemiczki były raczej domysłem niż stwierdzeniem faktu, jej argumentacja przegnała sporą dozę lęku: odetchnęłam (choć znów się przy tym zakrztusiłam), zmrużyłam oczy, by rozpoznać lepiej kształty majaczące się w świetle rzucanym przez lampę i nieśmiałe, przytłumione promyki słońca wpadające przez grube i brudne okiennice. Z rodzeństwem uwielbialiśmy chowanego, jednak miałam serdeczną nadzieję, że tutaj nie przyjdzie mi grać w jakąś upiorną wersję tej sympatycznej zabawy.
Ręka powędrowała w okolice sztyletu, błądząc palcami po chłodnej rękojeści. Łuk kołysał się obok, bezużyteczny na tak małym metrażu - jeśli ktokolwiek się tu ukrywał i postanowił nagle wyjść, miałby nad nami przewagę zaskoczenia, próbowałam dzielić uwagę między to, co tuż obok mnie i na alchemiczkę, by w razie czego prędko doskoczyć i pomóc towarzyszce. Metodycznie zaczęłyśmy przeszukiwać pomieszczenie, słowa Sophie okazały się jednak być trafne i z każdym kolejnym krokiem upewniałam się, że jesteśmy tu same. Zawiasy szafek i półek w komodach jęczały tak bardzo, że zapewne obudziłyby i nieproszonego lokatora, i umarłego, w środku natykałyśmy się wyłącznie na kolejne warstwy kurzu, papiery i bibeloty nadgryzione zębem czasu lub myszy. Moją uwagę zwróciła ususzona stokrotka, wciśnięta między stronnice opasłej encyklopedii: czy została zebrana przez właściciela? Może jego żonę albo któreś z dzieci, by umilić panu domu pobyt w czterech ścianach gabinetu?
W ferworze poszukiwań zaczęłam nawet wycierać kolana, zaglądając pod stoliki i szafki, choć sama nie byłam pewna, czego szukam: istotnie, i tu nie było nic ciekawego. Na chwilę wyciągnęłam tylko skrawek kartki, szczelnie zapełniony rządkami cyfr, zapewne rachunkami - wątpiłam jednak, by mogło to być coś przydatnego, podniosłam się zatem i wyprostowałam, czując cichy, satysfakcjonujący dźwięk strzyknięcia kości.
Ślady nie dawały mi jednak spokoju: kimkolwiek ta osoba była, nie mogła tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Zdążyłam też ostatecznie odrzucić możliwość ucieczki oknem: ram nie dało się podważyć ani rękami, ani ostrzem; rozlegał się tylko nieprzyjemny chrobot świadczący o tym, że szyby prędzej wypadną, niż ich drewniane obramowania ustąpią. Po drugiej stronie dostrzegłam, że szerszenie urządziły tam sobie gniazdko i odetchnęłam z ulgą, że konstrukcja stawiła tak zacięty opór. Błądziłam za śladami, choć pomieszczenie nie było zbyt wielkich rozmiarów, liczne ścieżki przecinały się ze sobą, a ja miałam wrażenie, że gonię własny ogon.
W jednym miejscu podłoga była w szczególnie złym stanie: pełna płytkich wyżłobień i zadrapań, tuż przed niepozornymi drzwiami, których framuga sięgała mojego pasa. Tuż obok stała ciężka komoda, przy jej dolnej części dostrzegłam odbite w kurzu ślady - może dłoni? Dopiero teraz zwróciłam też uwagę, że w przeciwieństwie do większości mebli, ta stała krzywo, psuła wszechobecną symetrię.
Spróbowałam pchnąć drzwi, ale nie ustąpiły. Nie zdołałam wymacać żadnej klamki ani zapadni, żadnego zamka, przy którym można by pogmerać. Tuż obok znalazłam jednak dziwny mechanizm, którego przeznaczenie pozostało dla mnie niejasne.
— Ktoś miał fantazję — mruknęłam, jeszcze przez chwilę mocując się z przejściem.
Sophie zdążyła już wrócić do biurka i nie odpowiedziała, uważnie śledząc wzrokiem księgi rachunkowe zalegające na stole. Kartki leżały beztrosko na drewnianym pulpicie, jakby nieświadome upływem czasu, odporne na lata samotności.
— Coś znalazłaś? — zajrzałam przez ramię kobiety, na rzędy cyfr i liter, spisane czyjąś cierpliwą ręką dawno temu.
— Tutaj — wskazała palcem — wygląda na to, że niedawno ktoś tu coś dopisywał. Niektóre cyfry są wzięte w kółko. Atrament jest stary, zdążył się utlenić i zbrązowieć. Ale ktoś tu czegoś szukał... wygląda to trochę jak szyfr.
Faktycznie, kolory zapisanych cyfr i kółek różniły się od siebie, a gdy przyjrzałam się zakreślonym numerom, nie byłam w stanie dostrzec w nich żadnej logiki: ot, jakby ktoś w zamkniętymi oczami na chybił wybrał kilka.
— Myślisz, że mogłabyś go złamać?
— Tak. Dużo ułatwia fakt, że ktoś już tego najwyraźniej próbował.
Wzięłam wolne krzesło i usiadłam obok Sophie, starając się odnaleźć porządek, rytm w licznych rzędach, niewiele jednak mogłam wskórać. Znalezisko tak mnie pochłonęło, że na kilka długich minut zapomniałam o drzwiach: kiedy jednak mój wzrok minął kolejną linijkę, coś zaskoczyło. Może jedno z drugim ma coś wspólnego?
— Masz pomysł, do czego może służyć ten kod?
— Cała masa rzeczy. To może być tajna wiadomość. Kod do jakiejś szkatułki. Cokolwiek, ale jeśli ktoś niedawno się tym zainteresował, jest duża szansa, że i my powinnyśmy.
Skinęłam głową - kimkolwiek był nieznajomy, nie tylko fizycznie był o co najmniej krok dalej od nas. My tylko szłyśmy za nim w nadziei, że ta nitka, jakkolwiek poplątana, będzie tą, która poprowadzi nas do kłębka.
— A przejście? Na przykład takie do drzwi?
— Też. Znalazłaś coś?
Wstałam i odsunęłam krzesło - z cichym stukotem trafiło na swoje poprzednie miejsce i jakby zaskrzypiało z ulgą - po czym poprowadziłam alchemiczkę w stronę niewielkich drzwi. Na pozór małe i niepozorne, zamiast klamki straszył jednak dziwny mechanizm przypominający nieco koło zębate: znaczki wyrysowane obok wytarły się z biegiem lat, wciąż jednak były czytelne.
— Już miałam proponować, żebyś wyciągała specyfiki i robiła bum. Ale może obędzie się bez.

< bum >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz