piątek, 24 września 2021

Od Antaresa cd. Lei

Zazwyczaj konieczność obrony drugiej osoby była utrudnieniem i obciążeniem, które potrafiło przerosnąć niejednego wojownika. Uważać na siebie w walce to jedno, ale chronić jeszcze drugą osobę - to dodawało cały nowy wymiar do dowolnej potyczki. Zmuszało, by być świadomym obecności jeszcze kogoś, zwiększało też liczbę stron, z których przeciwnik mógł zaatakować, uniemożliwiało większość odważniejszych i bardziej ryzykownych manewrów. Antaresowi zdarzało się towarzyszyć komuś, kogo musiał chronić, i każdą taką misję wspominał jako nad wyraz stresującą.
Jednak w tamtym momencie dla Antaresa obecność Lei nie była utrudnieniem. Wręcz przeciwnie. „Ciężar" ochrony drugiej osoby, zamiast przygniatać jego ramiona, stawał się raczej opoką, dzięki której rycerz czuł, jak wzrasta jego siła. Do tej pory martwił się nieco tym, co będzie, jeśli potwór postanowi zaatakować. Teraz wiedział już, że odeprze go bez względu na to, co postanowi przeciw niemu rzucić.
Antares w okamgnieniu znalazł się między Leą a bestią, obnażony miecz jasno wskazywał, że jeśli następny kolec poleci bardziej w stronę dziewczyny, rycerz nie da się zaskoczyć. Magia krążyła już w całym ciele mężczyzny, ale nie tak, jak zazwyczaj. Tym razem nie był to wąski, leniwy strumyk płynący powoli od serca w kierunku kończyn i z powrotem. Tym razem była to rzeka, wartka i rozległa, której porywisty nurt niósł ze sobą magię na tyle potężną, by Antares zdołał gołymi rękami łamać podkowy lub bez problemu wskoczyć na kalenicę budynku. Jego tęczówki o niespotykanym, złocistym kolorze, zmieniły się w dwa lśniące fosforycznie kręgi.
Łuk i kołczan poleciały na ziemię, Antares bardziej poczuł niż zobaczył, jak Lea podchodzi pół kroku bliżej.
— Zaufaj mi — powiedziała do niego.
Świecące bojową magią spojrzenie skrzyżowało się z błagalnym spojrzeniem szmaragdowych oczu. Przez chwilę panowała cisza.
— Uważaj na siebie — powiedział w końcu Antares, w myślach dodając: „Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało."
Blask przygasł nieco, wciąż jednak czaił się na dnie spojrzenia. Czubek miecza opadł, broń nie wróciła jednak do pochwy. Rycerz wrócił spojrzeniem do bestii. Choć postawa mężczyzny nie była już tak bojowa, wyraźnie mówiła, że Antares wciąż gotowy jest walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Podobnie zachowywał się mag. Siedział w całkowitym milczeniu, ten jeden raz nie rozpraszając rycerza potokiem niepotrzebnych słów. Jego obecność gdzieś z tyłu głowy nie przypominała snującego się woalu mgły - teraz była skupiona, bardziej materialna i dziwnie napięta, niczym cięciwa łuku.
Niedźwiedź wodził wzrokiem od Antaresa do Lei i z powrotem. Nastroszone kolce wciąż groziły, gotowe w każdej chwili wystrzelić, jednak bestia przestała drzeć szponami ziemię. Czekała.
— N-nie... — głos Lei się załamał. — Nie chcemy zrobić ci krzywdy.
Czerwone ślepia wciąż patrzyły wrogo, bestia niespiesznie przeniosła ciężar cielska na drugą łapę.
— Rozumiesz mnie?
Wzrok Lei utkwiony był w potworze, Antares widział, jak w jej zielonych oczach nadzieja na porozumienie walczyła z przerażeniem i chęcią ucieczki.
— Rozumiesz…?
Potwór poruszył się gwałtownie, wydał z siebie dziwaczny dźwięk. Lea cofnęła się odruchowo, Antares momentalnie znów zasłonił ją własnym ciałem. Ale atak nie nastąpił. Zamiast tego niedźwiedź szarpnął i zakołysał łbem. Po chwili szarpnął znów, i znów, za każdym razem w nieco bardziej skoordynowany sposób. I za każdym razem w górę.
— On chyba kiwa głową — powiedział rycerz obserwując, jak łeb stworzenia podrywa się w górę, a następnie opada w dół pod własnym ciężarem.
„Nawet tego nie potrafi normalnie zrobić. Ze zmianą kształtu to jednak chujnia do kwadratu."
— Czyli jednak rozumie… — Cichy głos Lei podszyty był niedowierzaniem, które jeszcze nie odważyło się wybrzmieć radością.
Lea wyszła ponownie zza Antaresa, znów postąpiła krok ku bestii, tym razem nieco odważniej. Nastroszony kolcami i łuskami grzbiet istoty minimalnie się wygładził.
— Czy wcześniej… byłeś człowiekiem, tak? — Dziewczyna spytała ostrożnie.
Pysk bestii wykrzywił się nagle, paszcza rozwarła, ukazując olbrzymie zębiska. Z gardła wydarł się modulowany ni to jęk, ni to wycie. Lea mimowolnie podniosła dłonie do uszu, kuląc się od przejmującego dźwięku. Oczy Antaresa zalśniły ponownie, jednak bestia nie atakowała. Zakołysała łbem, po chwili ukryła nos w łapie. Wyglądało to trochę, jakby stwór próbował otrzeć oczy albo się nie rozpłakać. Dopiero po pewnym czasie znów było to szarpnięcie łbem w górę, na tak.
— Chcemy ci pomóc — zapewniła go Lea. — Jeśli tylko będziemy w stanie.
Znów modulowany jęk, tym razem jednak cichszy. I znów kiwanie głową. Czerwone oczy straciły ostatnie resztki agresji - teraz był tam już tylko smutek.
— Trzeba będzie powiadomić innych, że to człowiek, że nie jest groźny — powiedziała Lea. — Musimy skontaktować się z burmistrzem, żeby wszyscy zaprzestali jakichkolwiek wypraw i polowań „na bestię".
Antares skinął jej głową.
— Jak tylko wrócimy do Taewen, to będzie pierwsze, co trzeba zrobić. Pora nie gra roli, burmistrz będzie musiał nas przyjąć — powiedział, a następnie odezwał się znów do przemienionego człowieka. Postanowił zaryzykować.
— Czy Adam Evender jest ci znany? — spytał, gotów zareagować na gwałtowną odpowiedź niedźwiedzia, jednak nic takiego nie nastąpiło.
Istota zastrzygła skołtunionymi uszami, wyraźnie się ożywiła i znów wydała z siebie jakiś trudny do określenia, modulowany dźwięk.
— Yyy… — wydobyło się z gardła istoty. — Aaa… Eee…
Lea i Antares popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc. Niedźwiedź próbował im coś przekazać, usiłował mówić, ale budowa jego pyska nie pozwalała na wydawanie jakichkolwiek ludzkich dźwięków. Kimkolwiek był, przemieniony człowiek prychnął we frustracji.
—Yyy… Aaa… Eee…
„Kurwa, po samych samogłoskach to tak trochę ciężko…"
— On próbuje nam coś powiedzieć, ale… Nie, nic nie rozumiem. Masz jakieś pomysły? — spytała Lea, gdy niedźwiedź ponownie powtórzył swoją wiadomość.
— Na razie… nie wiem — odpowiedział jej zgodnie z prawdą Antares.
„Daj się skupić, żesz cholera ciężka… Czekaj, hm… A weź spróbuj »przyjaciel«?"
„»Przyjaciel«? Jak człowiek, który go w to zmienił miałby być jego przyjacielem?"
„A przypomnieć ci, jak niejaki Ingelramnus de la Primavera radośnie wbił ci sztylet w plecy, czy nie trzeba?"
Antares zmilczał.
—Yyy… Aaa… Eee… — powtórzył znów niedźwiedź, coraz bardziej sfrustrowany.
Przyjaciel?
Przemieniony znów się ożywił, z zapałem zaczął kiwać głową.
— Jak to „przyjaciel"? — szepnęła cicho Lea, jednak Antares słyszał w jej głosie nadciągające zrozumienie.
„Teraz spróbuj »Lily«" podsunął mag.
— A „Lily"?
Lea zerknęła na niego, zaskoczona. Przemieniony zastygł na chwilę nieruchomo, znów schował pysk w łapie, tym razem na dłuższy czas.
— Aaa… Eee… Ooo… Aaa…
Narzeczona — bardziej powiedział, niż spytał Antares. — Ty jesteś Jesper.
Przemieniony nie musiał już nawet kiwać głową ani próbować nic mówić. Jego zbolałe, nagle zupełnie ludzkie spojrzenie wystarczyło za całą odpowiedź.
— Bogowie — westchnęła Lea, podnosząc dłoń do ust.
„Jeden-zero dla mnie, chłopie."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz