niedziela, 12 września 2021

Od Hotaru cd. Inanny

Hotaru wzdrygnęła się, widząc jak brudna szmata trafia wprost w palce Inanny.
— Pokaż mi te dłonie. Boli cię? — spytała z troską, gdy bardka odciągnęła ją na bok pomieszczenia. Druga kobieta zdziwiła się lekko pytaniem, wyrwana z toku swojej wypowiedzi.
— Hm? Trochę bolało, ale już nie boli. Jedna ścierka mnie nie zatrzyma. — Wyciągnęła dłonie, poruszyła szybko palcami i uśmiechnęła się łobuzersko. Zerknęła w stronę stojącej za szynkiem kobiety i wydęła lekko usta. — Nie wie, co traci. Ale trudno, nic nie poradzimy. To jak, spróbujemy coś przedstawić na zewnątrz?
W kraju, z którego pochodziła Hotaru, istniało wyraźne rozgraniczenie między sztuką wysoką i niską. Ta pierwsza, zarezerwowana wyłącznie dla zamkniętych na cztery spusty szlacheckich dworów, dla potomków wiekowych rodów i dla tych, którzy cieszyli się łaską bogów, nie wychodziła nigdy poza ozdobne pawilony. Jednak prosty lud też potrzebował nieco rozrywki po dniu spędzonym na znojnej pracy, więc niemal na każdym rogu dało się spotkać wędrownych artystów. Czasem były to większe grupy, czasem pojedyncze osoby, które za miskę strawy i dach nad głową na jedną noc zabawiały domowników opowieściami, śpiewem albo tańcem. Status takich osób był trudny do określenia, bo co prawda od każdej zarobionej monety należało oddać stosowną część państwu, jednak nikt nie zamierzał ścigać pojedynczych wędrowców, których roczny zarobek nie wystarczał nawet na jeden skromny, szlachecki obiad.
Gdy Hotaru podróżowała po świecie, bardzo oszczędnie używała swych artystycznych umiejętności, by zarobić na utrzymanie. Wolała najmować się do prostych, fizycznych prac, wachlarza używając tylko w ostateczności - tancerka ściągała na siebie zbyt wiele uwagi, Hotaru zawsze potem szybko zmieniała miejsce, obawiając się, że w końcu jej dobra passa się skończy i wpadnie na kogoś, kto będzie jej źle życzył.
Jednak tutaj, tak daleko od domu, była tylko egzotyczną ciekawostką, nikt nie powiązałby jej z wydarzeniami w kraju. Powinno być bezpiecznie, prawda?


Miejsce wyglądało, jak dwa zbyt blisko siebie umieszczone skrzyżowania, które czas i ludzkie nawyki zmieniły w coś na kształt placu. Brukowaną drogą przepływały spieszące gdzieś osoby, co jakiś czas zaterkotał zaprzężony w konia wóz. Kilka starszych kobiet stało na rogu, głośno omawiało skandal jakim były ceny bobu na targu. Z bocznej alejki dobiegało głuche echo metalicznych uderzeń z odległego warsztatu kowalskiego.
— Całkiem-całkiem — Inanna omiotła wzrokiem ten ni to plac, ni to większe skrzyżowanie. — Najlepiej chyba po prostu wziąć i zacząć.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Podeszła do miejsca, gdzie było trochę przestrzeni, następnie zdjęła z pleców ud, uderzyła na próbę w struny. Inanna włożyła dwa palce do ust, gwizdnęła przeciągle. Na moment zrobiło się ciszej, trochę osób się odwróciło.
— Panie i panowie! Będzie występ!
I zaczęła grać.
Kobiety wcześniej ustaliły mniej więcej repertuar, ale Hotaru musiała przyznać, że chyba nigdy w swoim życiu jej improwizacja nie była aż tak improwizowana.
Inanna pogodnym głosem śpiewała o dobrze wszystkim znanych poczynaniach pewnego wdowca, który zalecał się do dwóch wesołych wdówek. Te zaś, będąc w babskiej komitywie, robiły wdowca w trąbę ile tylko dusza zapragnęła. Żądały od niego coraz to dziwniejszych dowodów miłości i oddania, ten zaś dawał się im wodzić za nos, będąc święcie przekonanym, że jeszcze jeden podarek otworzy mu drzwi do kobiecej alkowy.
Hotaru wprawnie zmieniała role, wcielając się to w jedną, to w drugą wdowę, a także w nieszczęsnego wdowca. Wachlarz mienił się w jej dłoni, a kobieta czuła, że wiekowy artefakt sam się świetnie bawi. Całe swe istnienie spędził wśród jedwabi i jadeitowych puzderek, ale Hotaru zauważyła, że chętnie skłaniał się ku o wiele mniej oficjalnym zabawom i tańcom. Nie upłynęła jedna zwrotka, gdy do dźwięków ud dołączył nieistniejący flet i bęben, a ubranie samej Hotaru nieco się zmieniało w zależności od odgrywanej postaci.
Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi, luby! — zaśpiewała Inanna.
Zebrany wokół tłumek parsknął serdecznym śmiechem, jakiś jegomość z przodu klepnął się z rozmachem w udo. Odrobina magii zdawała się w ogóle nie niepokoić ludzi, czego Hotaru nieco się obawiała. Widać jednak „iluzja artystyczna", jak to się chyba profesjonalnie w tych stronach nazywało, nie wywoływała żadnych niepokojów i widownia wydawała się całkowicie zaabsorbowana występem. Kobieta miała nadzieję, że przełoży się to też na jej hojność. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że z bocznej alejki przyglądają się im jeszcze jakieś pary oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz