sobota, 25 września 2021

Od Serafina cd. Isidoro

― No dobrze… ― zamruczał leniwie książę. Falafel szedł łagodnie stępa, w siodle przyjemnie kołysało, a Serafin poddawał się temu kołysaniu, jakby wybierali się ledwie na interesującą przejażdżkę, a nie na wyprawę w zimne góry. Książę nie zdawał sobie wciąż sprawy z tego jak zimne i nieprzyjemne będzie to miejsce, a co najgorsze, uważał, że każdy naokoło przesadza.
― Na statku stoją dwaj marynarze; jeden spogląda na wschód, drugi na zachód, a jednocześnie widzą się wyraźnie. Jak to możliwe? ― spytał, przywołując z pamięci kolejną zagadkę. Tą, o ile wspomnienie nie kłamało, opowiedział mu dziadek. Dokładnie ten sam, który nauczył go także grać w szachy i który pokazał mu pierwszą magiczną sztuczkę.
― Marynarze stali plecami do burt, więc patrzyli na siebie. ― odpowiedział bez zająknięcia i bez znacznej zwłoki w czasie Isidoro, a Serafin zaczął się zastanawiać jak daleko dojadą na tej grze w zagadki. Na razie nie ujechali zbyt daleko.
― Możesz mnie złamać, a nawet mnie nie dotkniesz. Czym jestem? ― spróbował po raz kolejny, a Falafel radośnie wdepnął w niewielką dziurę, przez co magiem mocniej zakołysało w siodle. Promienie słońca na nowo zatańczyły w złocie szponów i kolczyku zdobiącym prawe ucho.
Tym razem na odpowiedź czekał całe cztery sekundy.
― Obietnicą? ― zaryzykował Isidoro, oglądając się na Serafina. Ten skinął głową, potwierdzając prawdziwość odpowiedzi.
― W pewnym sensie żałuję, że nie jestem sfinksem. Być może on znalazłby zagadkę, której nie zdołałbyś rozwiązać. ― mag uśmiechnął się nikle, ale uśmiech ów pozbawiony był typowej dla niego ironii, czy dworskiego fałszu. Okazywało się, że pod tą niezbyt przyjemną, książęcą skorupą, Serafin stanowi całkiem dobrego – acz wciąż mocno kapryśnego – kompana.
Na dłuższą chwilę znów umilkli. Wiatr mocniejszym podmuchem zakołysał koronami drzew i pomniejszymi krzaczkami, targnął ciemnymi włosami Serafina i płaszczem w gwiazdki należącym do astrologa. Zmianę pory roku dało się wyczuć w powietrzu; promienie słońca, choć wciąż ciepłe i przyjemne, nie grzały już z taką mocą jaką życzyłby sobie tego książę, noce bywały coraz to chłodniejsze. Może to i lepiej, że ostatecznie zabrał rękawiczki?
― Może szachy w takim razie? ― odezwał się niespodziewanie Isidoro, wyrywając Serafina z prób rozwiązania skomplikowanego problemu natury magicznej. Odpowiedziała mu w pierwszej chwili cisza, książę analizował pomysł.
― Niech będzie ― zgodził się w końcu i poprawił w siodle, jakby od tego zależało to, jak mu pójdzie gra. Choć i bez magicznego przeczucia i astrologicznych przyrządów Serafin wiedział, że może być ciężko. Szachy znał, lubił nawet, ale nigdy nie poświęcił im jakiejś sporej uwagi. Ot, rozrywka. Poza tym, w Sallandirze nikt nie chciał z nim grać z obawy przed tym co się stanie, jeśli jaśnie książę przegra. Na szczęście, D’Arienzo nie pochodził z Sallandiry ― Wezmę czarne.
― W takim razie skoczek na g3.
Falafel szedł łagodnie stępa, wiatr niósł ze sobą zmianę, słońce powoli kierowało się w stronę zachodu, a dwóch członków Gildii Kissan Viikset, zamiast skupić się na drodze i na tym gdzie faktycznie jadą, rozgrywa całkiem interesującą partię szachową w której to – ku szczeremu zdziwieniu Serafina – strona czarna zdobywa przewagę i doprowadza do pierwszego w grze szacha. Goniec zajmujący dumnie pole znane wszystkim jako c3 grozi odsłoniętemu królowi.
― Czy ty aby nie pozwalasz mi wygrać, Isidoro? ― w głos maga wkradła się lekka nutka irytacji, bo jak jednocześnie pragnął wygranej i kolejnego potwierdzenia swojej wspaniałości, tak nie chciał tego robić w rozgrywce w której dostaje fory.
Złote szpony po raz kolejny wybiły rytm na książęcym udzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz