niedziela, 26 września 2021

Od Ayrenn cd. Kukume

Lato zbliżało się do końca, a wraz z końcem lata kończył się sezon dżemu.
Choć w zasadzie przeciery można było robić cały czas, to jednak elfka zawsze uważała, że jedynie latem można uzyskać najlepsze dżemy, marmolady i tym podobne smarowidła, bowiem to właśnie latem następuje wysyp wszelkiej obfitości owocowej, jakby natura sama mówiła im zbierzcie te owoce i zróbcie z nich coś pożytecznego.
Oczywiście, musiało chodzić o dżem.
Elfka opuściła kuchnię, zostawiając tam ładunek czerwonych jabłek, które potem zamierzała pomóc umyć, obrać i pokroić, czyli ogólnie przygotować do procesu, który w jej osobistym mniemaniu ocierał się niemal o świętość.
― A słoiki? Mamy tyle słoików? ― usłyszała na odchodnym głos gildyjnej kucharki kierowany zapewne do kolejnej pomocnicy, lub pomocnika.
Uśmiechnęła się pod nosem, zgarnęła kosz i znów wybrała się do sadu, a towarzyszył jej w tym wszystkim jeden z wielkich, czarnych psów Małgorzaty. O ile pamięć i wzrok jej nie myliły, miała do czynienia z Wisielcem – tym najlepiej się zachowującym i zdradzającym jakieś oznaki psiej mądrości. Basior dreptał przy jej nodze, nie odstępując na krok – no chyba, że po jakąś samotną, leżącą w trawie gruszkę. Ayrenn lubiła towarzystwo zwierząt, w zasadzie nawet uważała, że o wiele prościej jest jej się z nimi dogadać niż z ludźmi, czy własnym gatunkiem. Może był to wynik zbyt długich wędrówek w samotności, być może wrodzona nieśmiałość, być może efekt ścieżki magii, jaką obrała. W końcu spędzając tyle czasu ze zjawami i duchami wszelkiej maści, śniąc czasem całymi tygodniami, nie było szans by wciąż zachowała swoją otwartość i towarzyskość z jaką kojarzono ją jeszcze w zakonie. Zresztą, to było tak dawno temu…
― Wisielec! ― zawołała za psem, kiedy ten szczeknął nisko i zniknął między drzewami, merdając przy tym szaleńczo ogonem. Najwidoczniej w sadzie nie byli już sami ― Zostaw, nie rusz, nie strasz, nie skacz! ― na próżno jednak usiłowała nowofundlanda doprowadzić do porządku, a wcześniejsze przeświadczenie o jego stabilnym charakterze prysnęło jak bańka mydlana. Wyglądało na to, że psy bezwzględnie słuchają się jedynie De Verley, a innych to tak w zasadzie okazjonalnie i zależy od kaprysu.
Wisielec zatańczył wokół nieznanej jej osoby, nie miał jednak wrogich zamiarów. Chciał się bawić, chciał się zapoznać i w efekcie co chwila szturchał wilgotnym nosem dłoń Kukume, domagając się atencji i stosownej dozy pieszczot.
― Przepraszam za niego ― odezwała się Ayrenn z lekkim zmieszaniem malującym się w turkusowych oczach ― Podobno miał być grzeczny, ale chyba możemy włożyć to między bajki. Wisielec nie-! ― nim jednak dokończyła, pies w końcu skoczył na biedną dziewczynę i przewrócił ją, przygniatając ciężkim cielskiem. Elfka zaklęła, a brzydkość przekleństwa skrył melodyjny język elfów, nieznany szerzej w tej krainie.
― Nie-nie-nie ― rzuciła się do pomocy i na ratunek, Wisielec za to bardzo ochoczo zabrał się za lizanie dziewczyny po twarzy. Pies był zbyt ciężki, by zdołała go dźwignąć, wezwała więc na pomoc magię. Widmowe ramię zamigotało, powietrze delikatnie zawibrowało, pomiędzy palcami przeskoczyły zielone iskry, a pies nagle – ku swemu zdziwieniu – uniósł się w powietrze na metr z hakiem. Lekkim ruchem nadgarstka odesłała go na bok i tam ustawiła na ziemi, spojrzała na przewróconą dziewczynę.
― Nic ci nie jest? ― spytała, podając jej dłoń, tę całkiem żywą i całkiem nie-widmową ― Jestem Ayrenn, a ty? Chyba nie miałyśmy okazji się poznać wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz