wtorek, 7 września 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Złote oko wyłapało wijący się w niepewności, żółty błysk, w ciemnościach nadchodzącego wieczoru oraz tłumie, dalej panicznie próbującego uchronić się przed wszelakimi, uwolnionymi przez Isidoro stworzeniami, tak bardzo się wyróżniający. Inanna stanęła, zaparła się w miejscu, nie pozwalając zdobionym sandałom odkleić się od miastowego bruku, a ucisk siwowłosego złagodniał, po krótkiej chwili całkowicie puszczając drobną, dziewczęcą rączkę. Śniade usta ułożyły się w malutkie o.
— Poczekaj — odparła krótko, jakkolwiek próbując przekrzyczeć panujący na placu harmider. Dostrzegła spojrzenie Isidoro, pełne nieznajomego zrozumienia, wiedzy, której wyraźnie Inanna nie posiadała. Nie zastanawiała się jednak dłużej nad reakcją swojego towarzysza, zaraz całą swoją uwagę skupiając na leżącym obok, podziurawionym koszu, poturbowanym przez podeszwy uciekających. Opalone kolana dotknęły kamiennych kostek, a smukłe palce ułożyły wygodnie, zaledwie centymetry od wyłamanych kawałków wikliny. O dziwo nic dziewczęcej ręki nie zaatakowało, nic, choć przetrzymywane przez nieznajomego handlarza zwierzęta do najłagodniejszych nie należały, nie wbiło naostrzonych kłów w smagławą, młodą skórę. Jasnowłosa przechyliła głowę, pozwalając blond kosmykom luźno opaść na przybrudzony trotuar, kiedy złote ślepka bardki spotkały się wreszcie z tymi dwoma, głęboko czarnymi niczym dwa, drobne onyksy, punkcikami, w wyraźnym strachu obserwującymi poczynania rozszalałego tłumu. Inanna ściągnęła brwi z wyraźnym współczuciem, pozwalając dłoni przysunąć się w stronę niepewnej istotki. — Biedactwo — słodki szept opuścił dziewczęcą krtań. I choć mogło się wydawać, iż nikt nie zdołał dosłyszeć słów bardki w panującym wokół zamieszaniu, żółta, ukryta w cieniu serpentyna zadrżała leciutko, ani na moment nie spuszczając swego spojrzenia ze smukłych, brązowych palców. Ciepły uśmiech wstąpił na lico jasnowłosej. — Za nic cię tutaj, biedaku, nie zostawię. Chodź, im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepiej.
I nie musiała długo czekać, by chowająca się w cieniu kobra, wyraźnie nie do końca jeszcze wyrośnięta, ruszyła w stronę wyjścia, zaraz sprawnie okręcając się wokół dziewczęcego przedramienia. Inanna pokazała białe ząbki, zachichotała cichutko. To było łatwiejsze, niż mogłaby się tego spodziewać. Młody wąż, który zaraz ułożył żółty, trójkątny łebek na ramieniu bardki, wydawał się jednak do najzwyklejszych węży nie należeć.
— Teraz możemy iść — rzuciła do Isidoro, śpiesznym rokiem oddalając się od skweru i zbierających się na nim strażników, lecz nim faktycznie udało im się opuścić miejsce owej kotłowaniny, do czekoladowym, dziewczęcych uszu przedostał się donośny wrzask, dochodzący gdzieś zza całej tej warstwy rozszalałej ludności. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po, obsypanych złotymi piegami, ramionach, a Inanna raz jeszcze zwróciła wzrok w stronę placu, chcąc jak najszybciej wyłapać bursztynowym okiem tego, który wydawał się potrzebować pomocy. Astrolog zatrzymał się w miejscu, zerknął w stronę swej towarzyszki oraz jej nowego, zimnokrwistego przyjaciela. Smukła szyjka bardki napięła się, a wysoki pisk uciekł spomiędzy śniadych ustek, gdy dojrzała wreszcie poszkodowanego – tego, któremu przewrócona klatka miażdżyła z wolna nogi i którego otoczyły właśnie rozwścieczone erynie z tymi swoimi opierzonymi skrzydłami, przecinającymi powietrze niczym nożem. Białe ząbki przygryzły dolną wargę, ciemne rzęsiska zatrzepotały kilka razy. Bo choć ucieczka wydawała się jedynym, właściwym rozwiązaniem, pozostawianie za sobą tych w potrzebie, nigdy w naturze Inanny nie leżało.
I już miała ruszyć, pędząc w stronę nieznajomego, już szykowała się do ataku, do odtrącenia latających poczwar kawałkiem wydłubanej deski, jeszcze nie tak dawno stanowiącej część jednej z, doszczętnie teraz zniszczonych, klatek, lecz nim zdołała zrobić chociażby jeden krok w tył, pozwalając sobie na tę jedną, być może niekoniecznie rozważną decyzję, wysokie piski eryń ustały, zastąpione dziękczynnymi okrzykami. Ściągnęła ciemne brewki, wyraźna konsternacja błysnęła w złotych oczkach. Nie poczuła nawet, kiedy smukłe palce Isidoro objęły śniady nadgarstek, ciągnąc go w swoją stronę, a zaraz za nim i jego właścicielkę. Inanna pisnęła w zaskoczeniu, żółta kobra pokazała w zdziwieniu kły śladem swej nowej towarzyszki. Dziewczęce pośladki wylądowały na zakurzonej kostce, plecki oparły się o stojące nieopodal beczułki. Wszystko, by udało im się uchować przed nowoprzybyłymi strażnikami. Bardka odchyliła nieco głowę, kątem oka spoglądając na cały ten bałagan.
— Czy ktokolwiek tutaj jest mi w stanie wytłumaczyć, jak do tego doszło? — kobiecy, niosący za sobą wyraźną doniosłość, głos, rozbrzmiał nieopodal dwójki gildyjczyków, wciąż próbujących ukryć się przed spojrzeniami gwardzistów, niepewnie wymachującymi swymi tępymi mieczykami przed rozszalałą grupą uwolnionych bestii. Inanna przewróciła spojrzenie w stronę swego towarzysza. Czy wszystko to naprawdę było konieczne?
— Nieważne — fuknęła nieznajoma, kręcąc w rozczarowaniu głową, pospiesznie wykonując prawą dłonią odpowiedni ruch. Ciche zaklęcie uleciało spomiędzy zaróżowionych ustek, a szarżujący w jej stronę waran zatrzymał się gwałtownie, po czym upadł, zmożony niespodziewanym snem. Spojrzenie kobiety wylądowało na plecach jednego ze strażników. — Znajdźcie sprawców całego tego zamieszania. Ja zajmę się resztą.
Inka back on her bullshit

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz