wtorek, 28 września 2021

Od Talluli CD. Antaresa

Modre oko, niby granatowe głębie mórz, od zawsze tak Talluli dobrze znane i niezwykle przez czarodziejkę ukochane, odbiło gorące promienie letniego, południowego słońca, teraz rozpościerającego się na wszystkie strony niewielkiego Tirie, bez zaproszenia wprowadzając się do pobliskich chat, stukając w okna, Południcom dając znać, iż najwyższy czas na żer, przy tym swe ciekawskie, gorejące spojrzenie układając na placu treningowym gildii, bacznie obserwując rozgrywający się przed nim pojedynek. Kobieta uniknęła pospiesznie głowni ćwiczebnego rapiera, w ostatniej chwili uciekając przed twardym ciosem w bok. I zawahała się na moment, podeszwy wysokich kozaków zakołysały się na powierzchni szarego piachu, kilka rudych kosmyków uciekło z ciasno związanego warkocza, z każdym ruchem czarownicy nieznacznie podskakującego, obijającego smukłe ramiona i zmęczone nieustającą walką plecy. Ciche syknięcie wyrwało się spomiędzy koralowych ustek, w niebieskim oku błysnęła iskierka poirytowania. A wszystko to przez jeden moment nieuwagi, który starczył, by Antares wyprowadził udany cios.
— Nic nie musimy przerywać — wysyczała przez zęby, nie pozwalając sobie na jakąkolwiek chwilę wytchnienia. Kręgosłup wystrzelił ku górze, letni wiatr raz jeszcze musnął piegowate policzki kobiety, obdarowując czarownicę tysiącami drobnych pocałunków. Tak właśnie wyglądała większość dni ostatnich, kilku tygodni. Barbeau czuła jak jej własna nieustępliwość z wolna daje się we znaki, jak mięśnie pieką po skończeniu kolejnego treningu, jak ciężkie okazuje się poranne wstawanie z wypchanego sianem, materaca, gdy co dzień oczekiwano od niej wczesnych pobudek – zioła same się w końcu zerwać nie mogły, maści same nie zrobić. I traktowała obolałe ciało swymi własnymi medykamentami, lecz jak te miały kiedykolwiek zadziałać, skoro sama Tallulah nie pozwalała mięśniom na odrobinę odpoczynku?
Wzięła głęboki wdech, sztych rapiera skierowała ku ziemi, a na szczupłej, bladej twarzyczce zatańczył nieśmiały uśmiech. Mimo to, w spojrzeniu czarownicy szybko dało się dostrzec wyraźny pierwiastek podekscytowania. Doskonale wiedziała, jak walczyć za pomocą swych magicznych umiejętności. Teraz wystarczyło je tylko połączyć z odpowiednią techniką dzierżenia broni.
Kiwa głową, odpowiada krótkim zawsze i pozwala swej lewej dłoni pognać w górę. Chude paluszki zawirowały w powietrzu, jakby zapraszając, znajdującą się w przywiązanym do pasa bukłaku, wodę do wspólnego układu, tworząc wspólnie jedną, doskonałą całość, a ta, wysłuchując próśb wiedźmy, uleciała do białych opuszków, formując wokół jej dłoni swego rodzaju rękawicę. Barbeau była gotowa do ataku.
Ruszyła. W przód, wprost na Antaresa, w ostatnim momencie uginając kolana, przyjmując odpowiednią postawę, a sztych rapiera wystrzelił przed siebie, chcąc trafić swego przeciwnika w sam środek klatki piersiowej. Rycerz sprawnie sparował cios kobiety, pospiesznie spróbował wyprowadzić kontratak, raz jeszcze dając swej uczennicy nauczkę za jej pośpiech, brak cierpliwości. Głownia antaresowej broni nie odbiła się jednak od bawełnianego wamsu, nie zafundowała czarodziejce kolejnego siniaka, a spotkała z grubą bryłą lodu, która w moment znalazła się w drugiej ręce rudowłosej, w myśl jej przekształcona w nowe, lodowe ostrze. Odepchnęła rapier mężczyzny, zrobiła ostrożny krok w tył. Wszystko, byleby nie przedobrzyć.
I, mimo iż nigdy w umiejętności Antaresa nie wątpiła, mimo iż nie dał się ugiąć, każdą jej pomyłkę tak samo traktując nagłym ciosem sztychu, magia była wszystkim, czego Tallulah potrzebowała, by bez odpowiedniej wiedzy, poradzić sobie w otwartej walce. Ściany lodu chroniły przed uderzeniami, szybkie ruchy wody mamiły przeciwnika, wydłużały ostrze, pozwalały na sprawniejsze uniki, w krótkiej chwili przesuwając kobietę na bok, nie wymagając od niej samej kiwnięcia choćby palcem. Oczywiście, dobrze było znów poczuć się pewnie z własnymi umiejętnościami, ale od samego początku nie o to jej przecież chodziło. Potrzebowała odpowiednich nauk, gdyby w pewnym, niespodziewanym momencie, magia odmówiła z czarownicą współpracy; nie, by w walce posługiwała się dwoma orężami naraz.
Potężna fala, kierowana wolą rudowłosej, wystrzeliła z kobiecej dłoni, nie dając rycerzowi czasu na ucieczkę czy jakąkolwiek obronę, uderzając w sylwetę mężczyzny i tym samym posyłając go dobre kilka metrów w tył. Z ust Barbeau wyrwał się nieznaczny pisk, rude brewki wystrzeliły ku linii rudych loków, uścisk na rękojeści rapiera zluźniał, pozwalając broni wylądować w szarym piachu, a kontrolowana przez kobietę woda wyzbyła się jakiejkolwiek formy, z chlustem lądując na ziemi. Rycerz zdołał jednak w czas zrobić przewrót, amortyzując tym samym swój upadek.
— Na bogów, straszliwie przepraszam. — Blade dłonie zakryły drżące, koralowe ustka, a nagła fala niepokoju, połączona ze zmęczeniem obolałych mięśni, przepłynęła przez wszystkie krągłości ciała, swą podróż kończąc na kobiecych płucach, gdzie przystała, wbijając swe szpony prosto w ich delikatne ścianki. Coś zakuło w serduszku, ścisnęło nieco za mocno, przywołując do umysłu czarownicy wspomnienia czarnych nocy, gdy z płaczem wierciła się w swym drobnym, twardym łóżeczku, czując ten sam, zapierający dech w piersiach, ból. I choć wtedy defroscy medycy zdołali uratować przed śmiercią małą, kilkuletnią dziewuszkę o grynszpanowych włosach, nigdy nie zdołali całkowicie ochronić jej przed boleściami chorowitego serca.
Dłoń pognała pod lewą pierś, oddech ugrzązł w klatce piersiowej, a Tallulah schyliła się lekko, jakkolwiek próbując utrzymać równowagę. Jeszcze tego jej dzisiaj brakowało.
— Wy… Wybacz, muszę na chwilę usiąść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz