wtorek, 28 września 2021

Od Talluli CD. Ayrenn

Mdlącosłodki zapach drobnych, niby białe perły, akacjowych kwiatów, roznosi się leniwie wokół jej sylwety, głaszcząc ckliwą wonią ostre, okryte piegami policzki, podciągając fałdy prostej, białej sukienki, jakby chcąc wygłaskać i łydki, zmęczone ostatnimi z Antaresem treningami i niekończącymi się pokładami pracy, która – jak się czarownicy zdawało – spadała ociężale wyłącznie na jej szczupłe ramiona, złośliwego spojrzenia w stronę Softmantle’a czy Nikvista nie ciągnąc, tak wyraźnie osobą rudogłowej kobietki oczarowana. Westchnęła cichutko, westchnięcie uleciało wraz z podmuchem ostatniego, letniego wiatru, a smukłe paluszki objęły swym dotykiem wiklinową rączkę, równie wiklinowego koszyka, na swym dnie chowającego dzisiejszy zbiór niezbędnych w lecznicy ziół, kwiatów czy chociażby pierwszych już grzybów, tak garnących się do zebrania, do ludzkich rączek. Wysoki, rozbudzony śpiew jakiego słowika rozpłynął się na krańcach pobliskiego lasu, wołając swym głosikiem kolejne, zefirowe wiatry, budzące do tańca batystowe ciałka liści.
Zrobiła pierwszy krok w przód, zaraz zrobiła i ten kolejny, kierując się w stronę gildyjnych terenów, kiedy zielone ręce traw łaskotały kobiece stopy, w prostych sandałach niechronione skórzaną warstwą buta. I już było dobrze, już błysk pewności wrócił do modrych ocząt, choć zanikł nie tak dawno, zastąpiony szarym cieniem zmęczenia. Jednak koszmary, męczące czarnymi nocami rudą czarownicy główkę, uleciały wreszcie, czmychając przed poranną tarczą słońca. Tak po prostu, tak jakby nigdy nic, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemny posmak na końcu języka. Wieczory ucichły, sen nie przemijał dłużej w udręce i zimnych potach. I nie miała bladego pojęcia, dlaczego w tak nagłym końcu zgubne wizje oraz wspomnienia, pożegnały ją rozległą pustką i bezgłośną ucieczką. Może nie było co za wiele rozmyślać – koszmary mijały, podwładne swej naturze. Coś jednak wciąż podpowiadało jej, że przypadek nie grał tu roli, zastąpiony obcą interwencją.
Obcą interwencją, bądź naparem z barwinka.
Smukły cień kobiecej sylwety przemknął między sadzonkami, między Pelagoniji ukochanymi kwiatuszkami, żwawym krokiem przemierzając rozległe, gildyjne ogrody, chcąc jak najszybciej dostać się do środka i wrócić do pracy. Kiwnęła rączką w stronę patrolującego Aarona, ustka wykrzywiając w szerokim uśmiechu, przeskoczyła sprawnie przez ostatnią grządkę i przeszła pod obrośniętą różami, pergolą, wychodząc wreszcie z kwiecistego, z wolna układającego się do jesiennego spoczynku, labiryntu. Blada rączka wylądowała na drewnianej powierzchni drzwi, popchnęła je leciutko, na tyle, by czmychnąć między nimi i framugą, wprost w objęcia korytarzowych ciemności, gdzieniegdzie krojonych przez niewielkie smugi, dostającego się przez okna, światła. Minęła wkradającą się do kuchni Inannę, zapewne już chcącą wypytać biedną Irinkę o jutrzejszy obiad, uszy czarownicy musnęły wygrywane przez Xaviera dźwięki, siedzącego teraz w pokoju wspólnym wraz z Mattią, sunącym spojrzeniem po kolejnych stronach trzymanej w rękach księgi. A ona dalej uśmiechała się półksiężycem, zatracona w gildyjnej beztrosce.
Weszła cichutko po schodach, przemknęła niczym cień, bezgłośnie stąpając po kolejnych, trzeszczących schodkach, aż wreszcie znalazła się u szczytu, a modre tęczówki wylądowały na obcej twarzy, smukłej i elfiej, tak ładnie gładkiej, porcelanowej, kiedy chłodne spojrzenie nieznajomej jakby przeszywało na wskroś, przebijając cielsko czarownicy, wiercąc w nim kolejne, czarne dziurska. Oddech ugrzązł w kobiecych płucach, rude brewki pognały ku linii czerwonego loka. Dlaczego? Pokręciła leciutko głową, chcąc wybudzić się z nagłego osłupienia. Z powrotem do zimnej obojętności.
— Mogę w czymś pomóc? — ciche pytanie umknęło z koralowych ustek, a bystre, chabrowe oko szybko wychwyciło elfki zmieszanie. Minęła więc ją bez słowa, bez następnych zapytań, spojrzenie chwilowo zatrzymując na towarzyszącym jej gołębiu, teraz wtulającym się w kobiece, okryte płaszczem, ramię. Przystanęła przy jednym ze stołów, koszyczek z ziołami wylądował zaraz obok, a Tallulah zabrała się za jego rozpakowywanie, kiedy głosik blondynki musnął uszka czarownicy, wprawiając ją w kolejne, swoiste zmieszanie. Wzięła głęboki wdech, ponownie zerknęła w jej stronę, ostrożnie, badawczo, jakby wyczekując kolejnych reakcji, kolejnego jej ruchu. Czyżby szpiedzy ethijskiego władcy zdołali ją odnaleźć? Czy naprawdę bez większego problemu udało im się przeniknąć do gildyjnych szeregów?
Mięśnie zesztywniały w panice, przez modre oko przemknął cień podejrzliwości. Oczywiście, nie sądziła, by miała jakikolwiek problem z pozbyciem się zaledwie jednego przeciwnika. A nawet jeśli, znajdowali się właśnie w budynku głównym – była pewna, że ostatecznie któryś z gildyjczyków przybiegłby jej z pomocą, sprawnie nieznajomą elfkę obezwładniając.
— Doprawdy? — rzuciła krótko, a blade rączki zacisnęła w pięści, z wolna zbierając w nich niezbędną do rzucenia zaklęcia energię. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać do ojczyzny, wokół której to kręciły się jej, jeszcze nie tak dawne, koszmary. — Cóż, obawiam się, że ja ciebie niekoniecznie. Ale kto wie? Może gdzieś, kiedyś.
W poprzednim życiu, w poprzedniej rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz