środa, 8 września 2021

Od Xaviera cd. Cahira

Rozbawienie bezczelne, paskudne, powleczone szydem wybrzmiało w niepohamowanym śmiechu; chłopak nie podciągnął dłoń pod usta, nie dbał o przyzwoitości, a skrzeczał, szarpiąc całą piersią. Rozhukał się tak w uniesieniu, że niemalże zgiął się w pół, położył na grzbiecie wierzchowca — twarz przycisnął do Al-Fali, popuści luźno wodze. Nie zwracał wcale uwagi na zdenerwowanie zwierzęcia, nie zwrócił również na Cahira cwanie czerpiącego ze stosowności; mężczyzna runął na ziemię i naraz się zerwał, momentalnie dopadł do barda, zanim ten w ogóle posiadł możliwość zorientowania się, co go zaraz czeka.
Xavier nie zdołał zachować równowagi. Ześlizgnął się po skórze siodła, ciężar pociągnął go ku ziemi. Odruchem starał się złapać za wodze, lecz rzemień uciekł mu z dłoni przez Al-Fale, która na odwet do szarpnięcia gwałtownie odrzuciła łbem. Do tego momentu klacz była widocznie wzburzona, lecz ostatni chaos zdarzeń sprawił, że całkiem straciła resztki cierpliwości; zarżała, odkręciła się, nogi podrzuciła wysoko, z siłą orząc piach. Xavier w odruchu uciekł na bok, ręce podciągnął nad głowę, a Cahir widząc, co zamierza zwierzę, zerwał się, spróbował zbliżyć się do konia — na ten ruch Al-Fala zarżała ponownie i odciągnęła łeb w inną stronę. Przebiegła koło chłopaka, galopem przecięła trakt; za pierwszym wykrotem wpadła w ciemną gęstwinę.
— Kurwa — skomentowali w tym samym momencie.
Za ich słowami spokój z powrotem zaległ na nocnych aurach; tętent kopyt ucichł, las szemrał leniwie, wyłącznie Xavier bluźnił pod nosem. Chłopak zebrał się z ziemi, ustawił w rozkroku. Zmarszczka wcięła mu się głęboko w czoło, w momencie, gdy zaczął siłować się z płaszczem; ubranie w zamieszaniu zlazło mu z karku, okręciło wokół ciała.
— Krewka — chłopak nieustanie coś mruczał, nieustanie wił przekleństwa. Raz mówił do siebie, raz unosił głos, próbował szarpnąć za cierpliwości Cahira. — Szalona nie-krewka. Krewko to będziesz mi potem wykładał pieniądze za płaszcz.
Odszukawszy odpowiedni kraniec ubrania, w końcu również odnalazł godność i stanął prosto. Wzniósł brodę, zaciął usta, wziął się pod bok. Chciał w swoich postawach zaakcentować oburzenie do zdarzenia sprzed momentu, lecz Cahir nie zwracał na niego uwagi. Mężczyzna kręcił się wzdłuż linii lasu, tuż koło niecki, gdzie zniknęła klacz, na pograniczu wątłego blasku i czerni boru. Starał się rozeznać w cieniach; zagwizdał raz albo dwa, próbował imieniem wywabić klacz z mroków.
— Poszła głęboko w las — zauważył Xavier, dobrał do wypowiedzi mało układny uśmiech. Zerkał to na Cahira, to na pierścionki; sprawdzał, czy ma wszystkie i czy żadne nie utrąciło się w zamieszaniu. — Jest wietrznie. Pewnie pogoni ją daleko.
Chłopak odpowiedział Xavierowi, lecz treść zgubiła się w nagłym podmuchu wiatru; bard przestał strzelać biodrami na lewo i prawo, zbliżył się o kilka kroków.
— W ćmoku i tak nic nie zobaczymy.
— Pewnie dotrze na północny kraniec.
— Wyjdzie na łąkach, a stąd prosta droga do Gildii. — odparł, podszedł do latarenki; płomień zgasł, drzwiczki się utrąciły. Złapał za ogniwo, uniósł lekko, lecz widząc, że świeca się roztopiła, a ciepły wosk zalał ścianki, ze wstrętem odstawił przedmiot z powrotem na ziemię — Jest od ciebie mądrzejsza, sama da radę.
— Lub będzie tam czekać.
— Nie musisz się obawiać, zgarnę ją po drodze.
Mało przymilne, mało szczere uśmiechy wcięły się w usta barda w momencie, gdy Cahir uniósł na niego wzrok. Chłopak stał z lekko uniesionymi brwiami, czekał, aż ten pociągnie myśl.
— Chyba wystarczy nam na ten wieczór. Wracam, biorę Bębenka.
— Nie taki był zakład.
— Znużyła mnie ta zabawa. — Xavier westchnął, okręcił dłonią w powietrzu; ni to odganiając robactwo, ni to słowa chłopaka — Możesz zachować satysfakcje z zakładu. Ja zabieram Bębenka.
— Xavierze, nie może ci się znużyć. Zgubiłeś Al-Fale.
— To przez ciebie się spłoszyła. I zacząłeś pierwszy. Ostrzegałem cię usłużnie. — lekko podciągnął kąciki ust, uśmiechnął się krzywo — Jest dziś rześko, ale ładnie. Spacer dobrze ci zrobi. Jeszcze będziesz mi za niego dziękował.
Odwrócił się od chłopaka, zignorował go, skupił się na Bębenku. Zwierzę było wzburzone, mało zadowolone; stało na uboczu, nerwowo przestępował z nogi na nogę, łeb trzymało nisko. Uszy raz kładł po sobie, raz unosił, chwytał hałas otoczenia, aż zawołał go bard. Wówczas poderwał głowę, zarżał, zrobił krok, ale wtem uparcie stanął, nie chcąc nigdzie ruszyć pomimo nawoływań.
Xavier skrzywił się, cmokną niezadowolony pod nosem i naraz miał zamiar ruszyć w stronę konia, lecz nagle poczuł ciężkość na barkach — niespodziewanie Cahir znalazł się za nim, pociągnął go za płaszcz. Chłopak w odruchu odkręcił się, zaperzył się, lecz w chwili, gdy miał odezwać się z oburzeniem, nieszczęśliwie postąpił krok w tył, obcasem utrącił nierozsądnie zostawioną latarenkę. Metal gwałtownie odskoczył, sturlał się po żwirze i turkocząc paskudnie, wywołał przestrach u Bębenka; koń zerwał się momentalnie i nie zważając na nawoływanie Xaviera, przeciął trakt i również wpadł w las, również zniknął w mroku.
— Kurwa — przeklną bez większych grzeczności, ciężki oddech podrzucał mu pierś. W uniesieniu uderzył dłońmi o biodra i naraz odwrócił się do Cahira. Mężczyzna na mało miłe zerknięcia ze strony barda odpowiadał uśmiechem; lekkie uniesienie kącików ust, paskudnie skromne, w czystym zakłamaniu niewinne.
— Jest od ciebie mądrzejszy. Sam da radę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz