wtorek, 21 września 2021

Od Echa CD. Cahira

— Sukinsyn.
Echo podniósł jedną brew, postanawiając jednak nie komentować słów rzuconych przez Cahira. Te były bowiem słowami rzuconymi na wiatr, bez namysłu, wypowiedzianymi jedynie we wczesnoporannej irytacji. Bo przecież wczesnoporanna pobudka nie miała być jedyną nieprzyjemnością, którą Echo miał niezwykle biednemu i uciśnionemu szpiegowi dzisiaj ufundować, bo przekleństwo, jakim był sukinsyn uważał zdecydowanie za słowo zbyt wielkie, by akurat w tym konkretnym momencie owego użyć.
Co innego za kilka godzin, ale strzelec wolał tę kwestię na razie przemilczeć, chcąc, by ofiara jednak nie uciekła, będąc spłoszoną przez wizję dużego, wykańczającego wysiłku. Nie, gdy ten miał ciągnąć się przez najbliższy miesiąc.
Miękkie, cudowne futro wylądowało prosto w jego dłoniach, coś mruknęło, coś poruszyło ogonem. I nawet jeżeli wzrok na początku skierowany był na ostentacyjnie zwlekającego ze wszystkim Cahira, na ruchy godne starca a nie mężczyzny w kwiecie wieku, tak kociak w końcu zamiauczał z ewidentną pretensją, niby pospieszając Echa do wzięcia się do roboty.
Strzelcowi nie pozostało nic innego, jak tylko obdarzyć zwierzę wszelakimi czułościami i uprzejmościami.
— Możesz przyjść do mnie — rzucił za słowami szpiega skierowanymi do kota, gdy zbierali się do wyjścia. Przy okazji puścił Sho oczko i odłożył go na łóżko. — Mam wygodny materac. Pan przodem — oświadczył, wskazując na drzwi i chowając jedną z dłoni za plecami, niby to w teatralnie eleganckim geście.
Budynek opuszczali w napiętej atmosferze i nieprzyjemnej ciszy.
Gwizdnął, ponownie witając wcześniej osiodłaną Kharquę, która, sprytnie rozwiązawszy uwiąz za pomocą kilku skrzętnych ruch chrap przy lince, teraz spokojnie pasła się w okolicy, starając się nie nadepnąć na wodze ogłowia. Te zjechały tuż za siwe uszy, ciągnęły się po trawie. Echo przeżegnał się w myślach dwa razy, ciesząc się, że kobyła, nawet jeżeli wyjątkowo inteligentna, nie zrobiła sobie krzywdy.
Koń na gwizd zastrzygł uszami, podniósł łeb i zarżał donośnie, witając dwóch mężczyzn – jednego niezwykle spokojnego i drugiego niezwykle skonfundowanego.
— Wsiadaj — polecił Cahirowi Echo, podchodząc do wiszącego na stojaku kołczanu. Zdjął łuk z ramienia, zmrużył ciemne oczy, widząc, że szpiegowi wcale nie jest spieszno do usadowienia się w siodle. — Co? Mam ci pokazać, jak się wskakuje na konia, jak się wkłada nogę w strzemię czy się jej po prostu boisz?
— Ja… — zafukał się szpieg, marszcząc czoło. — Wcale nie…
— Można na niej spać. To nie Al-Fala. No już, hopa, pyk, pyk, w siodło teraz wskakujesz ty — przerwał mu Echo. 
I nawet jeżeli w rzeczywistości to kłamstwo wymsknęło się spomiędzy warg, bowiem Kharqua wcale spokojnym konikiem dla początkujących nie była, wręcz przeciwnie, reagując na nawet najdelikatniejszy sygnał, to można było ten fakt przemilczeć. W końcu najwrażliwszy koń najlepiej uczył pokory, która, w mniemaniu strzelca, szpiegowi miała się na pewno przydać.
Podszedł do nadal stojącego w tym samym, bitym miejscu Cahira, wcisnął w jego dłonie łuk oraz kołczan. Kołczan swój, łuk gildiowy, obawiając się komukolwiek powierzać ten swój. Zdecydowanie zbyt cenny, zdecydowanie zbyt bliski jego sercu oraz krwi, zdecydowanie zbyt łobuzerki, by oddać go w cudze, początkujące dłonie. 
Echo zauważywszy jego konsternację oraz wyjątkową niepewność malującą się w ruchach, zmrużył oczy, zmarszczył czoło. I wtedy sobie uświadomił.
— Cahirze — zaczął powoli, starając się poruszać po jak najbezpieczniejszych wodach, byleby nie zranić cudzego ega. — Czy ty w ogóle potrafisz strzelać z łuku?
Kharqua parsknęła ponownie, niby naśmiewając się z obu mężczyzn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz