środa, 22 września 2021

Od Sophie cd. Lei - Misja

Wydarzenia poprzednich dni były już wystarczająco męczące - zarówno fizycznie, psychicznie, jak i intelektualnie. Mimo to Sophie czuła, jak jej umysł pracuje na przyspieszonych obrotach, łowiąc i zapamiętując każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Alchemiczka wiedziała, że skoro żadna z nich nie potrafi posługiwać się magią ani orężem, powodzenie całej misji będzie zależało wyłącznie od tego, czy dopasują do siebie wszystkie szczegóły i czy ich dedukcja okaże się poprawna.
I wtedy pojawiły się te ślady.
Sophie poczuła, jak jej umysł jeszcze przyspiesza. Musiała szybko ocenić ewentualne zagrożenie - na ile prawdopodobne jest spotkanie z tym człowiekiem, i na ile prawdopodobne, że w razie spotkania doszłoby do konfrontacji.
Lea potrafiła świetnie strzelać z łuku, jednak Sophie na pewno nie postawiłaby jej nigdy w sytuacji, w której musiałaby skierować grot strzały przeciwko człowiekowi. Zaś sama Sophie potrafiła rozłożyć sól na czynniki pierwsze, ale człowieka na łopatki - już nie. Jeśli więc miałaby chociaż cień podejrzenia, że właściciel stóp, które tak wyraźnie zostawiły ślady w kurzu, może okazać się agresywny, Sophie zarządziłaby natychmiastowy odwrót.
Nie zrobiła tego jednak.
Ślady nie były świeże, dużo bardziej prawdopodobne było więc, że ktokolwiek je zostawił, raczej go nie napotkają. Mimo to Sophie nie mogła nie zastanawiać się, kim mógł być śmiałek, który postanowił wedrzeć się do posiadłości Verdamów.
Kimkolwiek był, na pewno nie przyszedł tu by kraść, a tacy ludzie znaleźliby się na samym szczycie listy osób skłonnych do konfrontacji. Nie, ten człowiek nie połasił się na żadne cenne przedmioty - których mimo upływu czasu było tu dość sporo. Na dobrą sprawę wystarczyło wziąć z jakiejś półki pierwszy z brzegu wazon albo lichtarz, by nie trzeba było martwić się o swój byt przez co najmniej pół roku. Verdamowie ozdobili swą posiadłość ponad miarę, i choć wiele z przedmiotów nadgryzł upływ czasu, nadal były niebywale wartościowe.
Kimkolwiek był, wiedział gdzie ma iść. Sophie przyjrzała się śladom, mężczyzna nie przystawał, nie szukał drogi. Jak po sznurku poszedł do sekcji, której nie opisywała żadna tabliczka, gdzie nie było już znaków. Musiał być domownikiem, może kimś ze służby… ale czemu w takim razie postanowiłby wrócić do posiadłości? I to jeszcze akurat teraz, kiedy władze Ravenglen borykały się na nowo z problemem Verdamów?
Chyba, że to wcale nie był nikt ze służby.
Sophie ostrożnie przeszła przez ogrodzenie. W bibliotece uniwersyteckiej w Sorii też była taka części biblioteki, którą odgradzano od reszty pomieszczenia. Znajdowały się tam cenne traktaty i podręczniki, z których nie można było korzystać ot tak sobie, trzeba było pozwolenia bibliotekarza i jeśli cokolwiek stałoby się cennym woluminom, Sophie wolała nie być w skórze delikwenta, który doprowadził do wyrządzenia książce szkód. Biorąc pod uwagę to, jak Verdamowie szastali pieniędzmi na prawo i lewo, i jak lekko podchodzili do cennych przedmiotów, książki które postanowili odgrodzić od niepowołanych rąk musiały być cenne w inny sposób. Nie materialny. W tej części biblioteki znajdowały się informacje, których rodzina nie zamierzała udostępniać postronnym.
I przez sam środek tej części biegły wyraźne, pewne ślady stóp, zostawione przez kogoś, kto bardzo dobrze wiedział, po co idzie.
Kobiety podążyły za śladami, Sophie przyłapała się na tym, że płytko oddycha. Jej serce biło szybko, jednak umysł zaraz je uspokoił. Ślady były lekko przyprószone kurzem - nie zrobiono ich dzisiaj, przed chwilą. Nawet w zakurzonej bibliotece, gdzie drobinki pyłu unosiły się wciąż w powietrzu i osiadały szybko na każdej wolnej przestrzeni, niemożliwym było, by w ledwie parę godzin zakryły częściowo ślady. Ktokolwiek tamtędy szedł, najpewniej go już nie spotkają.
To było dobrze i źle jednocześnie.
Sophie chciała się dowiedzieć po prostu wszystkiego od tego człowieka - kim był, co popchnęło go, by wejść do posiadłości, czego tu szukał. Z drugiej strony nie była pewna, czy były z Leą gotowe na taką konfrontację. Może lepiej byłoby im się czegoś najpierw dowiedzieć tu, w bibliotece, na własną rękę. A potem, będąc uzbrojone w większą wiedzę, nie dać się wyprowadzić w pole, jeśli ktokolwiek tu był, miał jednak jakieś niecne zamiary. Z trzeciej strony - czas naglił. Demon nie był pewnie skłonny dalej czekać i jeśli hipoteza obu kobiet była prawdziwa, tylko kwestią czasu było, nim pojawią się kolejne ofiary.
Mimo płytkiego oddechu, mimo bijącego zbyt szybko serca, Sophie przyspieszyła kroku. Ślady zakręciły między półki i nagle - kobiety stanęły przed jakimiś drzwiami.
Obie na moment przystanęły, Lea instynktownie wyciągnęła rękę, by powstrzymać alchemiczkę. W panującym wszędzie półmroku dostrzegła to, co umknęło Sophie. Drzwi były lekko uchylone.
Chociaż logika mówiła, że nikogo tam nie ma, kobiety postanowiły być ostrożne.
Lea skinęła ostrzegawczo głową, Sophie ostrożnie osłoniła lampę. Jednak gdy jej światło się cofnęło, wcale nie było widać, by z tej wąskiej szpary w drzwiach wypływał drugi strumień światła - krył się tam wyłącznie mrok. Obie kobiety ostrożnie zbliżyły się do drzwi, każdy krok wydawał się wiecznością. W końcu Lea ostrożnie pchnęła drzwi, te zaś uchyliły się w absolutnej ciszy, ukazując im lepką ciemność kompletnie pustego pomieszczenia.
Cóż, może nie tak kompletnie pustego - w środku majaczyło masywne, drewniane biurko, wokół zaś znajdowały się półki pełne dokumentów i ksiąg. Sophie odsłoniła lampę i podniosła ją nieco w górę. Światło rozlało się w małym pomieszczeniu, sięgając najdalszych jego kątów.
Ktoś starannie przeszukał już gabinet.
Gruby dywan roił się od zmierzających w tę i z powrotem śladów stóp, prowadzących od różnych półek do biurka. Na samym biurku - chaos notatek i papierów, kilka rozwartych ksiąg i tkwiące w kałamarzu pióro. Bałagan, ale taki, do którego ktoś miał wrócić. Sophie sama często zostawiała w ten sposób notatki w swojej pracowni, by nie wyjmować wszystkiego ponownie i nie tracić czasu na szukanie, gdy zamierzała wkrótce wrócić do pracy. Alternatywą było, że ktokolwiek ów bałagan zostawił, nie zamierzał do niego wracać już w ogóle, i nie obchodziło go, co stanie się ze wszystkimi wywleczonymi dokumentami.
Sophie postawiła lampkę na skrawku wolnego miejsca na biurku i przebiegła wzrokiem rozrzucone dokumenty. Zmarszczyła brwi.
— Księgi rachunkowe? — mruknęła, patrząc z powątpiewaniem na dokumenty.
Lea podeszła do niej, obie przez pewien czas przekładały luźne kartki starając się dostrzec wśród nich jakieś powiązanie, jakąś przyczynę, dla której ktoś mógłby chcieć się im przyjrzeć.
— Spójrz na datę - to wszystko stare księgi. Naprawdę stare — Palec Lei przesunął się po datach.
— Tak. Z czasów naszego Theodorusa — dodała Sophie, szybko wiążąc ze sobą lata, których dotyczyły księgi. — Przeczucie mówi mi, że ktokolwiek tu wcześniej był, wcale nie zajmował się badaniem fluktuacji cen na rynku w dawnych wiekach. Tylko do czego mu to wszystko mogło być potrzebne?
Sophie oparła się o biurko, przygryzła wargi. Stare księgi rachunkowe. Pióro w kałamarzu. Sterty dokumentów. Ukryty pokój. To nie był koniec, ten pokój to nie było tylko archiwum książek pełnych cyferek. Tu musiało być coś jeszcze.
Alchemiczka miała wrażenie, że coś jej umyka. Coś bardzo, bardzo oczywistego.
— Lea — zaczęła ostrożnie. — Widziałyśmy ślady prowadzące do pomieszczenia, prawda?
Dziewczyna popatrzyła na nią, uniosła brew.
— Tak, widziałyśmy.
— A widziałyśmy te prowadzące z powrotem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz