niedziela, 26 września 2021

Od Ayrenn cd. Antaresa

Ayrenn nie miała ułożonej rutyny dnia. W zasadzie, nie miała w swoim życiu ułożonego absolutnie niczego i wszystko co się w nim działo – działo się z powodu większego, lub mniejszego przypadku.
Bywało tak, że dogadywała się z wilczą watahą i korzystając z ich ochrony, zapadała w niespokojny sen na parę długich dni, by włóczyć się po drugiej stronie tak zwanej zasłony, która oddzielała świat żywych od świata zjaw i duchów. Bywało też i tak, że z powodu zbyt długiego spania męczyła ją później bezsenność i zdecydowany nadmiar energii, przy jednoczesnym totalnym wypraniu z magii. Elfka często balansowała więc na krawędzi przemęczenia, nie będąc pewną, czy jeśli zaśnie to czy faktycznie odpocznie, czy może znów pochłonie ją ciekawość i ten drugi świat, do którego wstęp mieli jedynie nieliczni.
To była kolejna, bezsenna noc i kolejny wschód słońca, który powitała siedząc w koronie starej, wysokiej olchy. Pomarańczowe promienie najpierw nieśmiało wychyliły się zza horyzontu, rozlały się po niebie, zabarwiły chmury pomarańczowo-czerwonym odcieniem, powietrze przeciął poranny trel kosa, któremu odpowiedział rudzik. Ayrenn słuchała, nie chcąc ptaków płoszyć, ani przerywać im zażartej dyskusji na temat dostępności pokarmu, jak i tego, że ostatnio ktoś komuś bardzo nieuprzejmie ukradł z gniazda nieco przydługawych, grubych nitek, które wplątane pomiędzy gałązki, przyczyniały się do utrzymania struktury ptasiego lokum. Poprawiła się jedynie na grubej gałęzi, bo tyłek ścierpł jej od siedzenia w jednej pozycji i mocniej owinęła płaszczem. Noce i poranki nie były już tak ciepłe, nadchodziła jesień, a zaraz za nią czaiła się już zima. Dla samotnej elfki – najgorszy i najniebezpieczniejszy czas w roku. Dla elfki należącej do Gildii – czas już nie tak straszny i już na pewno nie tak niebezpieczny, w dodatku okraszony sporą dozą niewiadomej, która nastawiała elfkę optymistycznie.
Drozd dołączył do porannej wymiany informacji, słoneczna tarcza wychyliła się leniwie i rozpoczęła swoją codzienną wędrówkę po niebie. Turkusowe spojrzenie zbłądziło gdzieś po niebie, oglądając fantazyjne kształty chmur, elfka zaś nie myśli o niczym konkretnym; pozwala myślom płynąć bez celu, pozwala im mieszać się ze wspomnieniami, jak i wyobraża sobie sceny na które nigdy nie znajdzie odwagi, a które w konsekwencji nie nadejdą. Rozgrzebuje także i stare rany, czy zakończone kłótnie rozważając co by było gdyby. Ayrenn samą siebie wpędziła w jakiś dołek, a dołek ten był tak głęboki, że wydostać już się z niego nie potrafiła. Z nieobecnym spojrzeniem i smutną miną powiodła wzrokiem po koronach pobliskich drzew, gdzieś w oddali drozdowi odpowiedział szczygieł.
Mocniejszy skurcz w klatce piersiowej i uczucie, jakby serce przez chwilę miało problem z normalnym rytmem natychmiast przywołało ją do rzeczywistości. Elfka oderwała plecy od wygodnego pnia, w ataku paniki ułożyła dłoń na piersi, chcąc sprawdzić, czy organ wciąż bije i działa. Na szczęście, działał. Tknięta niepokojem, odwiązała swoją torbę z nieco wyższej gałęzi i całkiem zwinnie poradziła sobie z zejściem na dół. Ostatnie trzy potężne gałęzie odpuściła, zeskakując z dwóch metrów na ziemię. Wylądowała w delikatnym przysiadzie, kolano zaprotestowało kłującym bólem, przypominając o niedoleczonej ranie, która raz od czasu lubiła się odezwać.
Do ptasiego koncertu dołączył w końcu słowik, choć nieco za późno jak na ptasie standardy i zaraz został zagłuszony oburzonym ćwierkaniem zięby.
Ayrenn podniosła się, zarzuciła płócienną torbę na ramię i skierowała się z powrotem na tereny Gildii. Może z tym dziwnym uczuciem dławiącego się serca powinna zgłosić się do lokalnych medyków? Albo może chociaż z tym kolanem? Na pewno byliby w stanie coś poradzić, albo chociaż powiedzieć jej czy ktokolwiek może cokolwiek z tym zrobić. Wraz z mocnym postanowieniem odwiedzenia pierwszego piętra, pojawiła się także i druga myśl, która pojawiała się zawsze w takich sytuacjach. Po co wiedzieć, brzmi myśl, która obejmuje elfkę chłodnym strachem i lepiącym się do myśli poczuciem beznadziei. Być może nikt nic nie poradzi. Obrażenia zza zasłony ciężko wyleczyć, a często jest to przecież niemożliwe, za myślą pojawia się kolejna, jeszcze gorsza niż poprzednia, a Ayrenn w końcu odsuwa plany na wizytę na bok, choć towarzyszy jej przy tym niewielki wyrzut sumienia. W końcu teraz miała chwilę czasu, mogłaby nawet…
Szelest ściółki leśnej i tłumione nią kroki wyrwały ją z zamyślenia. Podniosła spojrzenie, napotkała parę ciemnych oczu należących do lisa. Ten szczeknął skrzekliwie raz, potem drugi i po prostu odbiegł, pozostawiając elfkę samą z przekazaną wiadomością. Już nie miała chwili czasu, już zdążyła zapomnieć o tym, że martwa już nikomu nie pomoże.
Przyśpieszyła kroku.
Mistrz czekał na nią w swoim gabinecie. Powitała go skinieniem głowy, zajęła wskazane przez Cervana miejsce, zaczesała jasne kosmyki za uszy, gotowa do działania i wykonania jakiegoś poważnego zadania. Mężczyzna jednak nie chciał wejść w szczegóły, skrótowo opisał, że chodzi o pomoc w niedalekiej wiosce, w której znaczną część ludności wybiła choroba. Ayrenn zachodziła w głowę o co może chodzić i czy ma to jakikolwiek związek ze zjawami, duchami, czy jakąkolwiek magią. Miała już nawet parę potencjalnych scenariuszy, kiedy drzwi do gabinetu otworzyły się ponownie i stanął w nich mężczyzna z którym jak dotąd przyjemności nie miała, mimowolnie uniosła brew.
― Ach, Antares. ― Cervan dokończył dopisywanie czegoś w notatce, którą właśnie tworzył ― Siadaj proszę, mam dla was obu zadanie.
― Chodzi o zasłonę? ― spytała Ayrenn, zakładając nogę na nogę. Widmowe ramie zamigotało, wrażliwe na jakąkolwiek użytą w budynku magię ― Codziennie sprawdzam jej stan, żadne duchy i demony nie powinny przedrzeć się na te tereny.
― Mm, nie ― Mistrz pokręcił głową ― Chodzi o niewielką wioskę na zachód od Tirie. Tamtejszą ludność mocno przetrzebiła jakaś choroba, już udało się ją opanować, ale… ― mężczyzna zawiesił głos, przegrzebał notatki ― Ale trzeba im pomóc w robieniu zapasów na zimę, sami nie dadzą rady.
― … Zapasów? ― Ayrenn dopytała raz jeszcze, mając dziwne wrażenie, że się przesłyszała ― Mamy doić krowy i czyścić kurniki, tak?
― No mniej więcej.
Jasne brwi elfki poszybowały w górę, ona sama zamrugała parę razy. Coś nadal nie zatrybiło.
― Ale że my?
― No… tak.
― Aha ― westchnęła w końcu, plecy z lekkim pac uderzyły o oparcie krzesła. Zerknęła na Antaresa, zlustrowała go spojrzeniem oceniającym, choć nie nieprzyjaznym ― No dobrze, skoro tak to wygląda… ― dodała, znacznie potulniej i ładnie maskując rozczarowanie czające się w głosie. Choć ewidentnie sprawiała wrażenie kogoś, kto spodziewał się misji życia, to wcale nie było tak, że prostych zadań wykonywać nie chciała. Po prostu została wzięta z zaskoczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz