poniedziałek, 20 września 2021

Od Lei cd. Antaresa

Przez kilka ciągnących się w nieskończoność uderzeń serca wpatrywałam się w oczy Antaresa, usiłując zrozumieć, czego ode mnie oczekiwał. I wcale mi się to nie podobało.
Wiedziałam, że zarówno jego działania, jak i słowa wynikają z troski. Z kodeksu rycerskiego, z jego poczucia obowiązku. Z tego, że był po prostu dobrym człowiekiem. Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby nas tutaj: chętnie siedziałabym z nim teraz w gildyjnej kuchni i próbowała zgadnąć, ile zje kanapek. Gdybyśmy już mieli udać się do lasu na polowanie, to na jakiegoś zająca albo sarnę, kiedy najgorsze, co może człowieka spotkać, to potknięcie się o wystający korzeń. Oparłabym się o drzewo w rodzinnym sadzie i słuchała radosnego trajkotania Miśki. Tak, te wizje były znacznie bardziej zachęcające.
Ale byliśmy tu, w Taewen, idąc śladem monstrualnych rozmiarów stworzenia, które zostało wyposażone chyba we wszystkie możliwe systemy obronne: kolce, kły, pazury, odporność na ogień, gruba sierść, wielkość. Brakowało już tylko, żeby pluło trucizną, chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby i to miało w zanadrzu. W każdym razie, nasza sytuacja daleka była od optymistycznej, ale to nie znaczyło, że którekolwiek mogło sobie teraz uciekać, zostawiając to drugie na pastwę ogromnego niedźwiedzia, nawet jeśli nie umiał pić i być może atakował tylko sprowokowany. Tak się nie robi i już. Nie potrafiłabym już nigdy pomyśleć o sobie bez obrzydzenia, gdyby przez moje tchórzostwo miałaby się stać krzywda towarzyszowi.
Tylko jak to powiedzieć? Wierzyłam z całego serca w jego umiejętności, nawet jeśli na własne oczy nie widziałam nawet, żeby wyjmował swój miecz z pochwy (i wcale nie śpieszyło mi się do takiej okazji) - ale jeśli ktoś kazałby mi w tym momencie wyobrazić sobie rycerza, od razu przyszedłby mi na myśl Antares, a nie żaden bohater z książek.
— Gdyby faktycznie doszło do walki — zaczęłam ostrożnie — nie przydałabym się w bezpośrednim starciu. Ale wcześniej musimy zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do rozlewu krwi. A jeśli już coś się stanie, będę pruć z łuku, choćbym miała sobie robić strzały z tych patyków albo rzucać kamieniami. Obiecuję, że będę uważać na siebie, ale na ciebie również... I tego samego oczekuję.
— Niemniej, jeśli zrobi się naprawdę źle...
— To nie będzie już i tak czasu na ucieczkę. Strzela kolcami i jest piekielnie szybki. Jeśli wyeliminuje którekolwiek z nas, drugie i tak nie będzie miało szans. Skupmy się póki co na tym, żeby nawiązać z nim kontakt.
Wyczułam, że rycerz dalej nie do końca jest przekonany do moich słów - sama zresztą nie wiedziałam, jak moje strzały miałyby przebić się przez tą zbroję z sierści. Gdyby faktycznie doszło do starcia, byłabym raczej balastem niż pomocą. Moje palce powędrowały w stronę sztyletu przytoczonego do pasa, ten jednak wydawał się być igiełką w porównaniu do stwora. Jeśli chcieliśmy rozwiązać sprawę, nie widziałam innego wyjścia niż porozumieć się z istotą i dać jej do zrozumienia, że nie chcemy wyrządzić jej krzywdy.

Czy to z powodu zmęczenia po wcześniejszym ataku szału, czy przez zwykłą oszczędność energii, stworzenie poruszało się teraz dużo mniej żwawo: jego krok, rzecz jasna, dalej równał się kilku naszym, niemniej narzucając sobie dość szybkie tempo na przemian truchtu i marszu, byliśmy w stanie dogonić je po nieco ponad godzinie. Zerknęłam na twarz Antaresa, ten jednak nie wydawał się być zbytnio zziajany: kiedy przystanęliśmy w odległości kilkudziesięciu metrów od istoty, wziął tylko kilka głębokich wdechów. Zaczęłam żałować, że nie wzięliśmy ze sobą wody, ale to nie był czas na podobne wymysły, tym bardziej, że stwór wreszcie nas zauważył.
Najpierw tylko przystanął i uniósł potężny łeb, jakby nasłuchując. Nawet z daleka dało się usłyszeć, jak oddycha, badając nosem otoczenie. Początkowo myślałam, że zignoruje naszą obecność, że może zainteresowało go wycie wilków. Po chwili jednak odwrócił powoli łeb, zapewne zaalarmowany trzaskami gałązek pod naszymi stopami - tym razem już się nie skradaliśmy, uznałam bowiem, że jeśli istota faktycznie jest inteligentna, może logicznie założyć, że chcemy się do niej podkraść i zaatakować. Okrągłe ślepia bacznie nas obserwowały, jakby czekając na kolejny ruch. Liście wzbiły się w górę pod wpływem tąpnięć łapami, gdy stworzenie jęło obracać się w naszą stronę, dalej jednak nie wykonując gwałtownych ruchów. Właśnie tak, spokojnie i powoli. Przywołałam na twarz możliwie przyjazny uśmiech, chcąc przekonać go o naszej dobrej woli. Nikt nikomu nie zrobi krzywdy.
I wtedy kolec z głuchym odgłosem wbił się w pień drzewa zaledwie metr od nas. Drewno zatrzeszczało niepokojąco i młoda brzoza runęła w tył, odsłaniając skomplikowaną plątaninę korzeni, która przywodziła na myśl układ krwionośny człowieka, obraz podejrzany przeze mnie lata temu w jednej z ksiąg dziadzia. Niemal spodziewałam się czerwonych plamek, które lada chwila zaczęłyby wypływać ze stosu witek.
Reakcja Antaresa była natychmiastowa. Obnażył miecz i zrobił krok naprzód, a ja stałam, jakby nogi ugrzęzły mi w ziemi. Serce na moment stanęło, pierwszym odruchem nie było sięgnięcie po broń, tylko zwinięcie się w kulkę, co zwalczyłam z najwyższym trudem. Ręka, drżąca dużo bardziej, niż powinna, powędrowała wreszcie w stronę kołczanu. Chwyciłam lotkę między palce, gotowa stawać do walki - ale przecież nie tak miało być. Nie mieliśmy szans w tym starciu i jeśli nie chcieliśmy podzielić losu poprzednich śmiałków, należało zmienić taktykę. Zamiast nałożyć strzałę na cięciwę, odrzuciłam pełny kołczan pod zwalony pień. To samo zrobiłam z łukiem, po czym zdjęłam kaptur i uniosłam powoli ręce, cały czas utrzymując ze stworzeniem kontakt wzrokowy. Każda komórka w moim ciele krzyczała, nogi wyrywały się do biegu - wszystko, co mogło, jasno dawało mi do zrozumienia, że czas się wycofać, ale równocześnie cichy głosik mówił mi, że wtedy wszystko będzie stracone. Wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy, że stworzenie od razu zareaguje tak gwałtownie, teraz jednak wydawało mi się to zrozumiałe; wielokrotnie już padało ofiarą ataków: najpierw ze strony myśliwego, potem grup mieszkańców czy najemników. To naturalne, że ze strony dwójki uzbrojonych nieznajomych spodziewało się podobnego aktu, teraz zatem musieliśmy je tylko przekonać, że jest inaczej. Antares wcześniej powiedział, że "To trzeba odwrócić"; dalej pamiętałam falę nadziei i wdzięczności, która ogarnęła mnie, gdy usłyszałam te słowa. Najpierw jednak należało dotrzeć do istoty, kimkolwiek by nie była.
Zresztą wątpiłam, by ten atak miał być zabójczy. Stanowił raczej ostrzeżenie, gdybyśmy się teraz wycofali, stwór dałby nam spokój: ale to oznaczałoby też naszą porażkę. Niedźwiedź wydał ze swojej potężnej piersi głośne warczenie, obnażył kły. Pazury rozorały delikatną glebę i nie wątpiłam, że to samo mogłyby zrobić z nami.
— Zaufaj mi — odwróciłam wzrok od istoty i błagalnie spojrzałam na Antaresa, bardzo w tym momencie żałując, że telepatia leżały daleko poza moimi możliwościami.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz