czwartek, 30 września 2021

Od Serafina cd. Echa

W obserwacji ćwiczącego było coś, co sprawiało mu przyjemność. Gładkie, płynne ruchy przepełnione pewnością siebie i pewnością – nawet jeśli tak teoretycznie lichej – broni. Serafin zbliżył się wolnym krokiem, a wraz z nim zbliżył się także i Magister, szurając cielskiem po trawie. Krokodyl, choć zainteresowany, wydawał się być także i rozleniwiony, jakby niejedynie słowa księcia trzymały go w miejscu, ale także i całkiem przyjemnie pełen brzuch.
Lub może kaprys, równie wielki i równie trudny do przewidzenia, jak te należące do jego właściciela.
― Niezły wynik, jak na zwykły kij. ― przechylił nieznacznie głowę w bok, ciemne włosy prześlizgnęły się po twarzy. Mag odgarnął je oszczędnym ruchem, bez zbędnej fantazji. Wbrew jego wcześniejszym oczekiwaniom, Gildia miała parę interesujących członków, których zdążył już poznać. Wyglądało na to, że trafił na kolejną osobistość, którą powinien dodać do listy godnych uwagi. Szpony błysnęły złotem, czarnoksiężnik uniósł dłoń i przyjrzał się jej. Kusiło go, by także zaprezentować coś ze swojego repertuaru. Coś równie niepozornego, ale i potencjalnie niebezpiecznego. Coś jak kij.
― Taarhuna. ― powtórzył po krótkiej chwili, smakując imię nowopoznanego. Przedłużone a zawibrowało nisko, r wpadło w bliski sercu strzelca akcent, choć wciąż nie ten sam, a łudząco podobny. Mężczyzna przypominał mu wojowników, których spotykał na pustyni. Byli rzadkim widokiem, a równie szybko jak znajdowali się na nieznanym terenie, tak szybko potrafili się z niego także wydostać. Cicho, bez wzbudzania zbędnych podejrzeń. Na swoich własnych zasadach, jakby rzucając wyzwanie czerwonej pustyni i palącemu skórę słońcu.
― Ka nakht ha em Maat, wer biaut mi Ipet―sut, mi itef Netef, men mi Ra, El-Jafri, Serah-a-din ― uzupełnił swoją prezentację o pełną tytulaturę i prawdziwe, niezniekształcone lokalną mową imię. Kolejne słowa na przemian albo wpadały w głęboką toń jego głosu, albo scalały się z kolejnymi, tworząc jedną całość, która w końcu, po całych latach spychania w zapomnienie, ma okazję wybrzmieć.
― Nie musisz powtarzać ― machnął szponami niedbale, boleśnie świadom tego, że tytuł ten, prócz swojego czaru i interesującego brzmienia, stracił całą moc. Na tym terenie był jedynie Serafinem, jedynie magiem, jedynie członkiem Gildii. I nie czuł się jak ktoś, komu taka skromna pozycja wystarczy, choć o tym już gildyjski łucznik wiedzieć nie musiał. A przynajmniej – wiedzieć nie musiał oficjalnie. Domyślać się nikomu nie zabraniał, a i swoim zachowaniem dawał wiele wskazówek do wyciągnięcia stosownych wniosków co do jego osoby.
Uśmiechnął się. Uśmiech ten nie wiązał się jednak z wyrazem oczu, z ich ponurą głębią i mglistym zainteresowaniem spowodowanym znajomo brzmiącym akcentem. Uśmiech ten nie miał przełożenia na cała mimikę twarzy, na postawę maga; mógł stanowić zaproszenie do niewielkiego wycinka świata okraszonego zapachem korzennych przypraw i gorącego powietrza, jak również mógł stanowić ostrzeżenie zawarte gdzieś pomiędzy lekceważącym machnięciem szponów, a podkręconym wąsem.
― Wygląda na to, że obaj jesteśmy daleko od domu ― mruknął z wolna, powoli oswajając się z tą myślą. Pozwolił jej łagodnie osiąść na wspomnieniach Sallandiry, pozwolił scalić się z nimi, ale wbrew temu na co miał ochotę, nie wszedł w szczegóły. Czekał na ruch strzelca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz