środa, 8 września 2021

Od Apolonii – Correspondance décidément inhabituelle


— Rzadko widuję heksy prosto z Wysp w swoim progu — mruknęła kobieta, przeciągając się kocio, wsparłszy się o właśnie wspomniany próg. Podomka zsunęła się z kształtnego ramienia, a jej właścicielka ziewnęła i nawet nie zakryła ust. Przy swoim niespodziewanym, aczkolwiek lubianym przez nią gościu nie musiała tego robić. Obie od dawna nie dbały o savoir vivre – jedna robiła to jednak całkowicie świadomie, łamiąc z góry ustawione konwenanse, podczas gdy druga zasady roztrzaskiwała na pył z czystego lenistwa.
Dzwonki na nadgarstkach wieczornego gościa poruszyły się, a po korytarzu rozszedł się melodyjny śmiech. Aktorka nie wiedziała, czy ów głos należał do tej tajemniczej, nawiedzającej jej wieczorem persony, czy może jednak do tajemnic skrywających się w zawieszonych na kobiecych nadgarstkach blaszanych ozdobach.
— Heksa miałaby do ciebie drobną prośbę, Apolonio.
— Heksa chce się dostać na królewski dwór jako doradczyni i później zniknąć bez słowa czy może tym razem celuje trochę niżej? — Uśmiechnęła się szyderczo, ale z czułością.
— Zdecydowanie niżej, aczkolwiek persona, z którą chciałabym się skontaktować ma o sobie mniemanie godne władcy — kryształowy śmiech ponownie rozszedł się po korytarzu. Nieelegancko było rozmawiać z gościem tak przez próg, ale obie w ostateczności o to zupełnie nie dbały. Zresztą, ta konkretna klatka schodowa była raczej spokojnym, nie za często uczęszczanym przez ludzi nienależących do gości Apolonii. — Dałabyś radę przekazać ode mnie list? I drobną paczuszkę?
— Wydawało mi się, że za posłańca w tej ekstrawaganckiej trupie cyrkowej mamy Tavettiego. — Kobieta splotła ręce na klatce piersiowej, przestępując z nogi na nogę niby to w szarmanckim, aczkolwiek niezobowiązującym geście.
— Oj, Polu.
— A czy będę mogła zerknąć, z kim to ty prowadzisz tak tajemnicze konwersacje i na jaki temat?
— I tak spojrzysz.
Aktorka skinęła głową, bo przecież w ostateczności bardka miała rację. Nożyk do rozcinania listów nie bez powodów znajdował się na przyłóżkowej, nocnej szafce, bo cudze korespondencje doświadczały niezwykłej ilości emocji, przygód oraz gorących plotek. Depesza od Montgomery nie mogła być gorszą, wręcz przeciwnie, Apolonia spodziewała się tekstu przysparzającego ją o drżenie nóg, nagłe ataki gorąca i dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Może nawet i wyrwie sobie dwa włosy z głowy, tak dla podkreślenia wagi czytanych przez nią słów.
Sięgnęła władczo po trzymaną w jej ciemnych dłoniach kopertę i małe zawiniątko. Flissianka wręczyła jej oba przedmioty bez problemu i z wdzięcznością, a topazowe oczy aktorki od razu podążyły ku kaligrafii zdobiącej kopertę.
Podniosła brwi, tym razem to ona parsknęła śmiechem.
— Delaney?
— Apoloniu, dlaczegoś taka zdziwiona? — zaintonowała Montgomery śpiewnie, a jej złoty ząb błysnął w szerokim uśmiechu. Przez kręgosłup aktorki przeszedł w pełni uzasadniony dreszcz. Odwróciła się na pięcie, jak to miała w swoim zwyczaju, bo przecież była i heksą, i bardką, a oba te zawody nie wiążą się z ckliwymi pożegnaniami. Uniosła dłoń w pozdrawiającym geście.
— Do kiedy przekazać? Gołębiem czy osobiście?
— Jak najszybciej. I tak już jestem spóźniona. Dobre kilka dni, jak mniemam po kalendarzu. Dzisiaj jest?
— Pierwszy września, iskierko. Za godzinkę drugi.
— Och.
Heksa podniosła brwi w nieskrywanym zdziwieniu, po czym machnęła dłonią. Zwinnie obróciła się na pięcie. Montgomery zatrzymała się jeszcze na ostatnią chwilkę, jeszcze przed zniknięciem na schodach.
— Osobiście. Gołębia spłoszy dźwięk paczuszki. Wyjedź jutro. Lub dzisiaj.
Zniknęła na klatce schodowej, bez do widzenia i do zobaczenia, bo przecież nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą, jak to w swym zwyczaju ekstrawagancka, szmaragdowooka bardka miała.

— Masz szczęście, że ją lubię. — Spódnica sukni podążyła wolno za kobietą niby welon, buciki zastukały w parkiet, wszem i wobec oświadczając o jej wejściu niczym królewscy heroldzi. — Wstawaj, Xavierze, na miłość bogów, w których nie wierzę. — Podparła dłoń o biodro, podczas gdy w tej drugiej ściskała montgomerową korespondencję.
Ileż ta przysporzyła jej problemów.
W gildii Apolonia miała pojawić się kilka dni wcześniej – niestety powóz, który wynajęła, zmuszony był do niespodziewanego postoju, gdy jedno z jego kół zaczęło zbyt głośno trzeszczeć, a dziury w wyjeżdżonym gościńcu wcale owemu nie pomagały. I kto wie, może aktorka nie byłaby tak naburmuszoną, gdyby nie karczma, w której się zatrzymali; ta była trochę zbyt brudną, jak na zdecydowanie wygórowane wymagania diwy. Materac w łóżku jej nie pasował, poduszka wydawała się być nigdy niepraną, a pościel w mniemaniu wrażliwego ciała należała raczej do prześcieradeł, niźli pożądnych kołder.
Apolonia nie miała więc zamiaru użerać się na dodatek ze skacowanym, rozczochranym bardem, nie po tej ciężkiej i męczącej przeprawie ze stolicy. Podeszła do niego, bezpardonowo chwyciła cienką koszulę, chcąc chociaż usadzić biedaka w pionie. Skrzywiła się nieznacznie.
— Absynt, Xavierze, absynt? — prychnęła, zmarszczywszy czoło. — Jesteś poetą wyklętym, wyznajesz dekadentyzm czy po prostu nie stać ciebie na nic lepszego? Wydawało mi się, że moda na ten trunek już dawno odeszła w zapomnienie.
Westchnęła ciężko i pomasowała się po czółku, stwierdzając, że szkoda własnej energii na użeranie się z ledwo żywym Delaneyem, którego lazurowe oczy oglądały ją jakby przez mgłę, nie będąc skalanymi poranną myślą. Pokręciła głową, po czym, orientując się, iż jednak trochę przytomności w mężczyznę należałoby wlać, schyliła się nad nim ciut bardziej i poklepała go delikatnie, wręcz z matczyną czułością, w polik.
— Mam dla ciebie przesyłkę od pewnej stęsknionej bardki, Xavierze.

[…] Oczywiście, nie żebym narzekała na królewskie, wystawne bankiety czy na chwile samotności, gdy badam ojcowskie notatki, ale, muszę pokornie przyznać, jeszcze nic nie dorównało naszym wieczornym dyskusjom. Arystokraci to w zdecydowanej większości nie moja bajka, upijają się po dwóch kieliszkach wina lub nudzą mnie opowieściami o rachunkowości. […] Kto by pomyślał, że po tak krótkim czasie zdążę za Wami zatęsknić, Xavierze. Mam nadzieję, że zobaczymy się na Mistrzostwach Rymokletów. Ćwiczyłam i mam zamiar położyć Cię na łopatki. […] Ściskam wszystkich, ale Ciebie najmocniej.
Niczyja i jak zawsze ulotna,
K. Montgomery

PS Wszystkiego najlepszego
PPS Opiekuj się dobrze tym kochanym dzwoneczkiem. Jeden ze spokojniejszych, a praca nad nim była czystą przyjemnością. Czasami warto się w niego wsłuchać – w tym blaszanym opakowaniu skrywają się niezwykle ciekawe, nieodkryte jeszcze przeze mnie tajemnice, które mogą posłużyć Tobie za inspirację do kolejnych ballad. Chętnie jedną z tych pieśni kiedyś usłyszę. Czy to przekazane szeptem przez to małe ustrojstwo, czy to osobiście, przy naszym następnym spotkaniu.
PPPS Postaraj się nie zdradzać przy nim swoich wstydliwych tajemnic. Wolałabym jednak ich nie poznawać, a ten dzwoneczek jest wyjątkowo czułym i wszystkie nieprzyzwoite sekrety wyłapuje bez problemów. Trzymaj w skrzyneczce, jeżeli nie chcesz, bym je poznała.
PPPPS Jak przystawisz do ucha, to może mnie usłyszysz. Może, bo tego jeszcze nie testowałam.
PPPPPS Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz