wtorek, 28 września 2021

Od Lei cd. Antaresa

Przyjaciel. Narzeczona.
To były dobre słowa, pełne ciepła i przywołujące najlepsze uczucia, wspomnienia, o osobach przez nas kochanych. Kiedy je słyszałam, widziałam obraz moich bliskich, których zostawiłam w Brittlebury. Myślałam o Miśce i tym, jak tuż przed wyjazdem rozmawiałyśmy o tym, że Hektor zapewne lada dzień się jej oświadczy i wyczekiwałam listu, w którym mi o tym powie. O ludziach w gildii, których znałam przecież niezbyt długo, ale na których mogłam polegać.
Dlatego kiedy okazało się, że Jesper jest tą "straszliwą bestią", "karą dla Taewen", i w dodatku to Adam, uważany przez niego za przyjaciela, zgotował mu ten los, miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że coś niefortunnie przekręciłam. Znachor nie tylko parał się czarną magią i rzucił klątwę na niewinnego człowieka, ale w dodatku zrobił to osobie, która mu ufała - i która zapewne, choćby w odległej przeszłości, i jemu była bliska.
Tylko dlaczego? Podejrzewałam, że coś wspólnego z tym mogła mieć Lily: zielarz patrzył na kobietę... cóż, jak na kobietę, nie jak na kogoś, kto chce pozbierać się po zaginięciu ukochanego. Przypomniałam sobie te wszystkie drobne gesty: złapanie za ramiona, czułe szepty, oczy uparcie wpatrzone w Lily. Zerknęłam znowu na stworzenie, które, gdy utraciło już swój bojowy zapał, mimo swoich rozmiarów stało się nagle dużo mniej przerażające, jego widok budził raczej współczucie niż grozę. Nie do końca proporcjonalny, niezgrabny, uwięziony w ciele stworzonym przez czyjeś złe intencje; który pozbawił życia wiele osób, w tym mieszkańców wioski, znanych mu zapewne od najmłodszych lat. Byłam zdeterminowana, by zrobić wszystko, aby przywrócić mu ludzką postać, równocześnie jednak zastanawiałam się, jak będzie potem wyglądać jego życie: wątpiłam, by prędko był w stanie wrócić do normalnego, spokojnego rytmu, o ile w ogóle. Najpierw jednak trzeba było cofnąć czar i miałam paskudne przeczucie, że skoro Evander był na tyle zdeterminowany, by zakląć przyjaciela, może być to trudne zadanie.
— Wiesz, dlaczego doszło do przemiany? — zapytałam w końcu, wkładając wiele wysiłku w to, by mój głos nie drżał. Pomagało skupienie się na konkretnym problemie: pytania jasne, wymagające potwierdzenia lub zaprzeczenia.
Stworzenie przez chwilę nie zareagowało, w końcu jednak potrząsnęło łbem, wydając z siebie bezgłośne nie. Uszy zahaczyły o listwie, kilka zielonych płatków opadło na sierść. Miałam przez chwilę chęć, by wspiąć się po którymś z drzew i ściągnąć je z pyska. ot, żeby mieć pewność, że coś jednak mogę dla niego zrobić. A może uspokoić własne sumienie, skoro jeszcze niedawno zastanawiałam się, w jaki sposób najlepiej byłoby zaatakować bestię i ją zabić.
Zerknęłam na Antaresa. Rycerz patrzył na istotę badawczo, ostrożnie, jakby wciąż był gotowy odeprzeć atak. Próbowałam dać mu znać, że powinniśmy już powoli iść - nie mogliśmy wiele więcej dowiedzieć się z rozmowy z Jesperem, nawet jeśli nie byłam pewna, czy w porządku będzie zostawiać go samego. Ale gdybyśmy teraz przyprowadzili go do miasta, wybuchłaby panika.
— Czy zawsze jesteś sobą?
Parsknęłam, zaskoczona tym, co usłyszałam - może i z początku chciał nas zaatakować, można to było jednak zrzucić na karb tego, że dotąd tyle grup próbowało go zabić. Istota zmarszczyła pysk, jakby zirytowana pytaniem Antaresa. Zaraz jednak znów przecząco potrząsnął łbem - nie zdenerwował się na rycerza, tylko na siebie. Wciąż i wciąż drobił pazurami w ziemi, co wcześniej zignorowałam: instynkt drapieżnika kłócił się z człowieczeństwem. Kazał mu polować, zatem nawet jeśli teraz "rozmawialiśmy", należało mieć się na baczności.
Przemiana wciąż trwała. Adam mógł przewidzieć, że będzie problem z zabiciem tak monstrualnej bestii i zapewne nie poprzestał tylko na zmianie postaci Jespera, ale ingerował również w psychikę. Tej jednak nie dało się zmienić równie łatwo, co ciała, wymagało to czasu. Co nie znaczy, że nie nastąpi nigdy. Ostrożnie podniosłam łuk i kołczan, przytoczyłam je sobie z powrotem, z ulgą witając z powrotem dobrze znany ciężar, Jesper tylko śledził mnie wzrokiem.
— Wrócimy teraz do miasta — zaczęłam — i tam postaramy się znaleźć sposób, żeby cię uratować, więc poczekaj jeszcze trochę.
— Porozmawiamy z burmistrzem, żeby nie wysyłał więcej grup, by polowały na bestię — dodał Antares i na chwilę zawiesił głos. — Lily wciąż ma nadzieję, że wrócisz.
— Dalej wierzy, że jesteś gdzieś tam w lesie — uśmiechnęłam się. — Bardzo cię kocha i robi wszystko, co może.  Z Adamem... też porozmawiamy. Więc trzymaj się i... i nie trać nadziei.
Nie dodałam, że z każdym z nich rozmowa będzie miała zupełnie inny charakter. Bolesny supeł zaciskał się już w moim żołądku i nie byłam pewna, która wizja martwi mnie bardziej - powiedzenie Lily, że jej ukochany wprawdzie żyje, ale został przemieniony w bestię, czy Adamowi, że wiemy, co zrobił. Tym bardziej, że trudno było przewidzieć jego reakcję - skoro mógł korzystać z tak silnej magii, czy nie spróbuje nas jakoś uciszyć?
Jesper znów ożywił się, słysząc dobrze mu znane imiona, zwłaszcza ukochanej. W wielkich oczach coś błysnęło: może łza, może promyk słońca? i powiedział, prawie się przy tym uśmiechając:
— I... ę... u... ę.
Dziękuję.
Ruszyliśmy z powrotem w las, długo jeszcze odprowadzani echem kroków i trzasków gałęzi wydawanych przez przemienionego Jespera. Znów szybkim krokiem, by możliwie wcześniej dotrzeć do domu burmistrza.
— Myślisz, że nam uwierzy? — spytałam. Zdążyłam polubić tego człowieka, zatroskanego o losy mieszkańców, ale przecież właśnie szliśmy mu powiedzieć, że jeden z nich, w dodatku cieszący się ogromnym autorytetem, jest przestępcą. —Nie mamy żadnych konkretnych dowodów.
— Przekonamy się. Póki co musimy z nim porozmawiać, przedstawić, co ustaliliśmy. Działamy przez gildię i nie mielibyśmy zbytnich korzyści z takiego kłamstwa.
Skinęłam głową. Cóż, musieliśmy przynajmniej spróbować. Byłam zresztą przekonana, że nawet jeśli nam nie uwierzy, zrobimy, co trzeba i pomożemy Jesperowi. Ani ja, ani z pewnością Antares nie braliśmy teraz pod uwagę możliwości, by wrócić po prostu do Tirie.
— Była kiedyś taka podobna opowieść — zaczęłam, przypominając sobie dzień, kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy od babci. Powrót pamięcią do tamtych chwil zawsze dodawał mi otuchy, podobnie jak teraz, i chciałam się tym podzielić z rycerzem. — Dwóch chłopców starało się o rękę ich przyjaciółki z dzieciństwa i dwójka bogów założyła się, który z nich wygra. Potajemnie pomagali potem swoim faworytom, a oni zaczęli robić później naprawdę straszne rzeczy, jeden z nich nawet uknuł spisek, w wyniku którego drugi, ten dobry, został osądzony i zabity. Oczywiście, historia ma szczęśliwe zakończenie, trafił do krainy umarłych i przekonał pokonał tamtego boga, który postawił na jego rywala. My z żadnym bogiem nie musimy walczyć... także też mocno wierzę, że wszystko się ułoży.
Słońce zdążyło już przemierzyć znaczną część horyzontu - spędziliśmy w lesie więcej czasu, niż sądziłam, niemniej uzyskaliśmy wiele odpowiedzi. I zbliżał się czas, byśmy je wykorzystali.

< Antares? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz