piątek, 17 grudnia 2021

Od Antaresa cd. Ayrenn - Misja

Początkowo Antaresowi wydawało się, że po prostu schodzi z niego zmęczenie podróżą, ale to nie było to. To charakterystyczne uczucie bycia nieco ociężałym, jakby ciało musiało sobie radzić ze zbyt kalorycznym i tłustym posiłkiem, wcale nie było sponsorowane nadmiernie długą i forsowną podróżą.
„Co do chuja pana! Nie ma co robić ta blond franca?!"
Rycerz próbował przeprocesować maga wyrażającego się niepochlebnie o białogłowie, a także fakt, że właśnie został otruty przez członkinię drużyny.
— Ale za co? — spytał, zbity z tropu.
Małgorzata machnęła dłonią, a następnie jak gdyby nigdy nic, zabrała się za zgarnianie pierogów na talerz. Antares zaraz poszedł w jej ślady.
— Potraktuj to jako… pomoc w eksperymencie — wyjaśniła, znów obdarzyła pozostałych jednym z szerokiego repertuaru swych uśmiechów.
— Gosiu, przecież tak nie można — wtrąciła znowu Ayrenn. — Obiecaj, że to był pierwszy i ostatni raz. Co by było, jakby coś mu się naprawdę stało?
— I na tę okazję mam antidotum na wszystkie trucizny. Jest bezpiecznie i profesjonalnie.
— Chociaż byś spytała Antaresa, czy się na to godzi!
Małgorzata przełknęła kęs pieroga, zwróciła się do rycerza.
— Godzisz się, prawda?
„Niech się pierdoli!"
— Trochę szkoda na mnie trucizn — odparł Antares, pochłaniając siódmego pieroga. — Ale jeśli ma to cokolwiek pomóc, to nie ma problemu.
I zapił pieroga piwem.
— To skoro mamy to już załatwione, to możemy przejść do reszty spraw. — Małgorzata przesunęła miskę pierogów w stronę Ayrenn. — Weź więcej, bo nie będzie.
— Gosiu!
— Ale wzięłam nam jeszcze trochę jedzenia, tylko musi się zrobić. A wracając — Małgorzata pociągnęła łyk piwa — do tych ririnów, to będziemy mieli utrudnione zadanie. Kopalnia nadal działa, nie dali się zamknąć.
— Jak to - działa? — Kęs pieroga zjechał z widelca Ayrenn, plasnął o talerz, między skwarki. — Wezwali nas, żeby uporać się z grasującymi tam potworami, ale nie zamknęli kopalni?
— Nie zamknęli.
— I górnicy godzą się tam pracować?
— To był ich pomysł.
Zapadła chwila względnej ciszy, a przynajmniej milczenia. Gnatołam zaskomlał pod stołem, władował jadowniczce pysk na kolana. Małgorzata pogłaskała psi łeb, zamruczała uspokajająco obiecując, że i dla czarnych muszek będzie niedługo jedzenie.
— Mężczyźni są zdolni do bardzo ryzykownych rzeczy, jeśli są zdesperowani — wtrącił Antares, przebiegł wzrokiem karczmę. Wrócił myślami do tego, co widział, gdy przejeżdżali przez miasteczko. — Nikomu się tu nie przelewa, większość ludzi pracuje w kopalni albo w warsztatach, które kopalnia zasila w surowiec. Nie mogą sobie pozwolić na przerwę w pracy.
— Liczą na to, że ririny ich nie dopadną, że jakoś uda im się wymigać — mruknęła Małgorzata. — Taka loteria.
— W takim razie powinno być sporo świadków, prawda? Będziemy mogli potem z nimi porozmawiać, dowiedzieć się czegoś więcej z pierwszej ręki.
Małgorzata pokręciła jednak głową.
— Ze świadkami będzie ciężko. Kogo dopadło, to jak kamień w wodę.
Pusta miska po pierogach zniknęła, zabrana przez kelnerkę. Na jej miejscu pojawiły się dwie kolejne miski - jedna z kaszą, druga z gulaszem. Przyniesione przez Małgorzatę wieści nie nastrajały pozytywnie, ale trzeba było jeść, toteż Antares bez skrupułów poczęstował się połową zawartości każdej miski. Przy trzeciej wrzuconej w trzewia łyżce strawy go olśniło.
— Skoro ludzie znikają w kopalni i nie ma świadków, to skąd wiedzą, że to ririny?
Małgorzata wzruszyła ramionami, oszczędnie zabierając się za niewielką porcję gulaszu.
— Tu niewiele byli w stanie mi powiedzieć. Tyle tylko, że „no przecież wiadomo, że to ta zaraza, co innego mogło wyleźć z tych przeklętych tuneli?" Więc tak właściwie… — Małgorzata zawiesiła głos, spojrzała znacząco.
— Nawet nie wiemy, czy to faktycznie ririny — dokończyła Ayrenn, zerkając na kaszę. Po chwili nałożyła sobie kilka łyżek.
„Jeśli to nie ririny, to trochę lipa. Liczyłem, że będzie co klepać. Ale może trafimy na coś bardziej epickiego, nie?"
Antares nie czuł specjalnej radości na myśl o tym, że w kopalniach mogłoby zalęgnąć się coś „bardziej epickiego" niż ririny. A na pewno martwiło go to, że górnicy wciąż zjeżdżali pod ziemię, ryzykując życiem, byle tylko wydobyć nieco kruszcu i dostać swą wypłatę. Rycerz dopił piwo.
— Chcesz następne? — zaoferowała Małgorzata.
— Gosiu!
— Tym razem spytałam najpierw — odpowiedziała jej jadowniczka, wróciła spojrzeniem do Antaresa. — Hm? Może wolisz ciemne?
„Pogięło babę!"
— Może być ciemne — odpowiedział Antares z rezygnacją w głosie. Oczy Małgorzaty pojaśniały.
— W takim razie ciemne. Zobaczę od razu, czy jest już jedzenie dla pchełek.
Kobieta wstała, zniknęła w tłumie. Antares skończył swoją porcję, zerknął na resztki jedzenia w miskach. Ayrenn podsunęła mu gulasz.
— Jedz, nie przejmuj się.
„Żryj, bo cię ta baba w końcu skutecznie otruje."
— Tak, dziękuję. Nie będziesz więcej jadła?
— Nie, dla mnie już wystarczy.
Małgorzata wróciła po chwili, ledwo dając radę z trzema wielkimi michami i kuflem piwa. Piwo trafiło na stół, michy pod stół, zaraz rozległo się intensywne, psie mlaskanie, gdy obgotowane okrawki wołowe z warzywami znikały w przepastnych, psich żołądkach.
— Dowiedziałam się nowych rzeczy. — Małgorzata usiadła, sugestywnie przesunęła kufel w stronę Antaresa. — Jednak mamy świadka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz