niedziela, 12 grudnia 2021

Od Tezeusza – Versio interlinearis

Wicehrabia De Sauvignon krążył w tę i we w tę z jednego zakątka gabinetu do drugiego, obcas buta rytmicznie stukał o drewnianą podłogę, wino z każdym krokiem łagodnie kołysało pomiędzy ściankami trzymanego w dłoni kieliszka. Atmosfera była spokojna i dosyć ponurawa, jak to już zawsze w tym pomieszczeniu o wiecznie zasłoniętych firanach było, ale tam, na zewnątrz wcale nie wydawało się być lepiej; w bezlitosnej dysharmonii za oknami świszczał wiatr, burząc wszystkie myśli, w nieugiętej natarczywości kule gradu uderzały o szyby. Grudzień, ach grudzień.
— Fantastyczną okazję mamy, a ja toast wzniosę, egoistycznie, czy pamiętasz, ekscelencjo, Małgorzato.
Słowa miękko – bo w zadumie – padały z sędziowskich ust, wypełniając pustą przestrzeń oczekiwania, chwilowo stanowiąc Tezeuszowi jedyne towarzystwo, które zresztą w pełni go satysfakcjonowało. Nie pierwszy to raz i nie ostatni, kiedy rozmawiał sam ze sobą.
— Bal, jak dziesiątki innych, ileż godzin, bałagan, aberracja.
Zatrzymał się w pół kroku, zmarszczył czoło, upił łyk trunku.
— Trudne pytania. Qui gladio ferit, uprzejmie pozwolę sobie i dobrze radzę.
Drzwi zaskrzypiały cicho, ściągając na siebie uwagę szarej tęczówki, przerywając monolog, z którego nikt poza nim samym nie byłby w stanie wyciągnąć nic sensownego. Do gabinetu wślizgnął się ciemnowłosy mężczyzna, wiekiem podobny do Tezeusza i posturą od niego się znacznie się wyróżniający; wyższy i lepiej zbudowany. Boris, syn stajennego, jeden z najbardziej zaufanych pracowników wicehrabiego – ten, który przez zgoła dwadzieścia lat wiernej przyjaźni zasłużył na pozycję wyższą niż ta, od którego wychodził, ten, któremu Tezeusz zapewniał wyższe standardy życia nie tylko dlatego, że jako główne zadanie powierzył mu troszczyć się o Małgorzatę, ale z najczystszej, najprawdziwszej sympatii.
— Tezeuszu, wzywałeś mnie. — dyskretnie zamknął za sobą drzwi, taktownie splótł dłonie za plecami.
— Zgadza się, Borisie. Wejdź, usiądź. — wyrwany ze świata własnych przemyśleń, wicehrabia uśmiechnął się ledwo widocznie, gestem dłoni wskazał na biurko, gdzie sam również się udał. — De Verley odzywała się do ciebie w ostatnim czasie? — zagadał, bardziej z ciekawości niż z faktycznej konieczności.
— Nie więcej, niż było to z jej strony konieczne. — odrzekł, zmierzając we wskazanym kierunku. Posłusznie usiadł. I posłusznie czekał.
Tezeusz skinął głową. Informację przyjął i zakodował, nie skomentował. Usadowił się w fotelu, odłożył kieliszek, pochylił się nad biurkiem. Podsunął sobie pod nos spoczywające na krawędzi blatu, niewielkie pudełeczko ozdobione fantazyjnymi wzorami w piwonie, następnie z nieco większą ostrożnością podsunął także zapisaną równiutkimi rzędami idealnie czytelnych literek kartkę pergaminu. List. Temu poświęcił nieco więcej uwagi, ostrożnie ujął w dłoń, odchylił się wygodnie w fotelu.
— Będę potrzebował, żebyś zawiózł coś dla mnie do Tirie, do Kissan Viikset. Do Małgorzaty. — wymruczał w zamyśleniu. Oparł łokieć o ramię fotela, głowę o zwiniętą w pięść dłoń i jakoby zapomniawszy o jakimkolwiek towarzystwie (a niech to nie będzie mylne, Tezeusz zwyczajnie nie miał w zwyczaju się śpieszyć, jeśli nie uznawał tego za konieczne), zaczął czytać w myślach.

Fantastyczną okazję mamy do świętowania, bo oto kończysz dziś, Małgosiu, dwadzieścia dziewięć lat – baw się więc, ciesz się i baluj, niech się wódka litrami leje, niech głośno gra muzyka i niech jej tańce wraz ze śpiewem przez całą noc towarzyszą aż do samiutkiego rana, ażeby nie trzymały się tego dnia żadne ramy czasowe, żeby trwał Ci on tak długo, jak tylko sobie tego życzysz. A ja, moja droga, pozwolisz, że toast za Ciebie i Twoje zdrowie wzniosę w sposób zgoła niecodzienny, bo dokładnie o zachodzie słońca z zacisza mojego hotelowego pokoju w Toirie; chociaż tyle będąc w stanie zrobić, żeby na delegacji wraz z Tobą świętować. Egoistycznie mogą zabrzmieć słowa, które zaraz przeczytasz, ale niezależnie od ich wydźwięku, chciałbym, żebyś nie jako rozkaz, a prośbę – co, sama wiesz najlepiej, nie zdarza się często – je potraktowała: Ty także przypomnij sobie o mnie, kiedy słońce skryje się już poza zasięgiem spojrzeń naszych (niechaj mój prezent pozwoli Ci pamiętać, kiedy odpowiednia pora się zbliży), a jeśli jestem w jakikolwiek sposób bliski twojemu sercu, z kimkolwiek i cokolwiek wtedy będziesz robić, zwolnij chociażby na moment, zatrzymaj się, spójrz w niebo i pozwól mi potowarzyszyć sobie przez chwilę; bo ja będę tam, czekał na Ciebie i myślał tylko o Tobie. Czy pamiętasz, Małgosiu, ten dzień, kiedy się poznaliśmy? “Ekscelencjo” – skinęłaś wdzięcznie, w bystrym oku zabłysnęły iskierki satysfakcji, kokieterii i niewinności, wszystkie trzy mieszając się ze sobą nawzajem – “to zaszczyt móc poznać tego niedostępnego, przyszłego sędziego, o którym tak wiele się od naszego jubilata Igora nasłuchałam”. “Małgorzato” – odrzekłem, wyciągając dłoń w Twoim kierunku – “zatańczysz ze mną?”.
Bal, jak dziesiątki innych, na których bywaliśmy, walc, jakich przetańczyliśmy setki i te kilka wymienionych zdań, jak tysiące wcześniej wypowiedzianych, zanim wir tańca porwał nas do następnych partnerów, pozwalając jeno pożegnać się przelotnym spojrzeniem – czy uwierzyłabyś, gdyby ktoś jeszcze tamtego dnia zdradził Ci w sekrecie przyszłość tej znajomości? Ileż godzin wspólnie spędzonych na nauce, na śledzeniu aktualności prawniczych, na wymianie zdań odmiennych, ile nocy nieprzespanych, kaw wypitych, szeptów, tajemnic, pocałunków planów i intryg, ile listów, kieliszków rozbitych, kałamarzy rozlanych, słów w przypływie emocji rzuconych – czy gdybyś wtedy wiedziała, wolałabyś wycofać się zawczasu? Bałagan myśli, wielka niewiadoma – czy żałujesz, że tego nie zrobiłaś? Aberracja, niedorzeczność, niedowierzanie – czy próbujesz zrobić to teraz? Tyle pytań, które spokoju nie dają; zanim jednak zdecydujesz się na nie odpowiedzieć, wybacz mi, Małgorzato, że jeszcze ten ostatni raz zburzę ustalony zakaz niepokojenia absolwenta w dniu jego urodzin – w dobrej wierze, zapewniam, bowiem nie ma lepszego prezentu, Małgorzato, jaki mógłbym Ci podarować, niż wolność, od której ostatnimi czasy zdajesz się na własne życzenie oddalać.
Qui gladio ferit, gladio perit, po pierwsze – zauważyłem, że coraz częściej pozwalasz sobie nieposłuszeństwo w stosunku do mnie, niż powinien pozwalać Ci na to zdrowy rozsądek; czyżbyś poprzez ten skrajnie nieodpowiedzialny bunt, jakim jest lekceważenie zleceń, próbowała zrobić mi na złość? Uprzejmie pozwolę sobie zatem ściągnąć Cię z powrotem na ziemię, zanim zaplączesz się w sidłach własnej arogancji lub, co gorsza, ślepota nienawiści namiesza Ci w głowie do tego stopnia, że zapomnisz, kim jest prawdziwy wróg, a kto nigdy nim nie był: czas to najwyższy, a być może ostateczny, żebyś wreszcie przejrzała na oczy – nie zmuszaj mnie do zwątpienia w Twoje kompetencje, bo raz utraconego zaufania nie będzie łatwo odbudować. I dobrze radzę, zaniechaj wszelkich prób zemsty, albowiem one nie przyniosą Ci upragnionego spokoju ducha, a jedynie efekt odwrotny do zamierzonego; w końcu potkniesz się, popełnisz błąd, którego nawet ja nie zdołam naprawić i doprowadzisz do tragedii, ściągając gilotynę nie tylko na głowę moją, ale swoją własną oraz Dymitra.
Verbum nobile debet esse stabile, po drugie – chcę wierzyć w Twój rozum i honor, dlatego mam najszczerszą nadzieję, że z powodu ostatnich wydarzeń nie pomyślałaś, żeby zrezygnować z niedawno złożonej mi przysięgi odnowienia asesury, ponieważ ja wciąż uważam ją za aktualną. Interesuje mnie jedynie działanie, albowiem dopiero jego skutki pozwolą mi zweryfikować wartość otrzymanej obietnicy; przemyśl dwa razy, zanim podejmiesz następny ruch, ponieważ widzę i obserwuję, a tym razem nawet milczenie będzie dla mnie wystarczającą odpowiedzią. Nie miałoby żadnego sensu obarczać tego sumienia dodatkowym ciężarem niesłowności, kiedy nie jest Ci to do niczego potrzebne, a zaręczam, gdybyś wciąż jeszcze miała jakieś wątpliwości – nie jest. Uważnie patrzę na Twoje dłonie, a to co widzę, przestaje mi się podobać. Miej to na uwadze, jeśli nie chcesz zmusić mnie do tego, żebym rozważył ponowne ich związanie.
Basta. Imperatyw nakazuje postawić kropkę właśnie w tym momencie, a ja, chociaż robię to rzadko, tym razem mam zamiar go posłuchać. Bądź zdrowa, Małgorzato, bacz na siebie i pamiętaj, czego przez te wszystkie lata próbowałem Cię nauczyć. Impulsów słuchać nie warto, zawsze sprowadzają się do rozczarowania. Ty, jak wspomniałem, zastanów się dobrze, póki jest jeszcze szansa, żeby popełnione błędy naprawić; racz pamiętać jeno, że nawet moja cierpliwość kiedyś się kończy.
Memini tui, memento mei,
Tezeusz

PS. Nigdy nie obawiałaś się wychodzić naprzeciw konsekwencjom. Czy coś uległo zmianie?


Verbum nobile, interesuje mnie jedynie działanie, nie miałoby sensu, uważnie przyglądam się twoim dłoniom. Basta.
Wicehrabia wyprostował się, przyłożył dłoń do ust w kontemplacyjnym geście, spojrzenie wbił w blat biurka. Intensywnie nieobecne. Borys nie przerywał. Po dwudziestu latach znajomości nawet najbardziej niezrozumiałe nawyki Tezeusza zupełnie przestały go dziwić.
— Podróż do Tirie zajmie około tygodnia. — podjął po chwili namysłu, złożył kartkę w idealny prostokąt, następnie włożył do ozdobnej koperty. Sięgnął po łyżeczkę i podgrzewacz do laku. — Licząc przerwy na nocleg i wyżywienie, raczej plus niż minus. Im szybciej wyruszysz, tym lepiej. Dzisiejsze warunki nam nie sprzyjają, — skrzywił się sugestywnie, kątem oka zerknął w stronę okna — ale słyszałem, że jutro ma się wypogodzić.
— Mogę wyruszyć jeszcze dziś. Dam rady, ulewa mi nie straszna.
— Jutro. Po śniadaniu. — odrzekł stanowczo, ale łagodnie. Spojrzał na mężczyznę, uśmiechnął się kątem warg. Ofertę docenił, ale przyjąć nie zamierzał. Jednego wicehrabiemu odmówić nie można było na pewno – o swoją służbę zadbać potrafił. — O piątej w kuchni. Polecę Leokadii, żeby przyrządziła dla ciebie coś wcześniej niż zazwyczaj.
— Zgodnie z twoją wolą. — Boris nie dyskutował. Po dwudziestu latach znajomości zdawał się wiedzieć, że to nie miałoby żadnego sensu.
— Dobrze. Do rzeczy. — podsumował, ostrożnie wylewając ciecz o kolorze wina na zakończenie spiczastego języka koperty. Odczekał krótką chwilę, przyłożył sygnet do rozgrzanego laku. — List i pudełko. Zostawisz je na biurku Małgorzaty z samego rana, najlepiej, gdyby nie było jej wtedy w pokoju. Najczęściej po przebudzeniu udaje się na spacer z psami. — kontynuował. W oczekiwaniu na odbicie pieczęci poświęcił chwilę uwagi wspomnianemu pudełeczku, które wcześniej zignorował na rzecz listu. Zawartością jego srebrny zegarek kieszonkowy z wisiorkiem.
Prezent właściwy, ten, który od początku miał nim być. Prezent, który Tezeusz kupił jeszcze zanim zdążyli pokłócić się z Małgorzatą, który miał zostać podarowany z pewną dozą dystansu i humoru, bo miał pełnić funkcję bardziej pamiątki niż faktycznego remedium na spóźnialstwo Małgorzaty – obydwoje wiedzieli, że nie ma na to żadnej metody. Prezent, który ostatecznie podarowany zostanie w akcencie zupełnie odwrotnym, niż było to planowane.
— A teraz idź już. Długa droga przed tobą, musisz się wyspać. — Tezeusz cofnął dłoń, herb rodu De Sauvignon zapieczętował kopertę. Podsunął list i pudełko na drugi koniec biurka, odwrócił wzrok.
— Naturalnie. — Boris wstał, odebrał przesyłkę, skinął głową na pożegnanie i skierował się do wyjścia. Nie zadawał pytań, nie kwestionował, nie oceniał. Po dwudziestu latach znajomości zdawał się naprawdę dostrzegać w swoim przyjacielu resztki człowieczeństwa.
— Borisie? — sędziowski głos zatrzymał mężczyznę tuż przed przekroczeniem progu.
— Tak? — zatrzymał się w połowie kroku, przejrzał przez ramię, uniósł brew.
— Kiedy ostatnio ją widziałeś… — pomasował dłonią skroń, zmarszczył brwi. Nie zawahał się, jak zwykle opanowany, lecz opanowany niesamowicie złudnie. — Czy wyglądała na szczęśliwą?
— Wyglądała. — przerwał, zmarszczył czoło. — Ale to Małgorzata. Ona lubi sprawiać pozory.
— Lubi. — wicehrabia uśmiechnął się gorzko, sięgnął po kieliszek wina. — Dobranoc, Borisie. Śpij dobrze.

wszystkiego najlepszego, kochamy Was, wybaczcie temu chłopakowi:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz