niedziela, 19 grudnia 2021

Od Apolonii cd. Małgorzaty


Dłoń gładko wylądowała w tej drugiej, aktorka pozwoliła przyciągnąć się ku drugiej kobiecie, może i nawet przykrywając cudze palce tymi swoimi. W końcu nie musiała przytrzymywać ręki nieboszczyka na własnym ramieniu; obie dłonie miała więc wolne.
Ruszyły ku zagajnikowi, Apolonia pozwoliła sobie nawet przysunąć się i bliżej, policzkiem w ciepłym , ale prędkim i zupełnie niezobowiązującym geście musnąć ramię Małgorzaty. Pieski za to tańczyły pod nogami, kilka razy może i podchodząc ciut za blisko, gdy kobiety chciały postawić już kolejny krok – o mało nie skończyło się to tragedią w postaci błota na ubraniach, dzięki bogom więc, że tego uniknęły. Apolonia tę konkretną sukienkę całkiem lubiła i nawet jeżeli dałoby się ją na spokojnie wyprać, to widmo ubłocenia pozostałoby przecież na wcale nie takim tanim materiale. Ułudę przyszłej tragedii za każdym razem zbywały jednak cichymi parsknięciami śmiechem, ładnymi uśmiechami, może kilka razy i rumieńcami na polikach.
— Zdolne masz pchełki, Małgorzato — stwierdziła w pewnym momencie aktorka, kątem oka zahaczając o profil blondwłosej kobiety. — Choć takie wyrośnięte, nie sądzisz? — parsknęła szczerym śmiechem, obserwując, jak czarny ogar znika w krzakach. — Z tego co zaobserwowałam, robiły furorę na Paradzie.
Zza gałązek, zza listków wystawał jedynie od czasu czarny ogon, gdy Gnatołam machnął nim mocniej, gdy wyczuł swym rozochoconym nosem jakiś konkretniejszy trop.
— Podsadzić? — Uśmiechnęła się lekko i naiwnie, całkowicie naiwnym było również wypowiedziane przez nią słówko. Topazy błysnęły słodko na to puszczone w jej kierunku jadeitowe oczko, ustka się rozchyliły, ukazując odrobinę dłuższe od pozostałych zębów jedynki. — Gdy ja w spódnicy? — zapytała, przekrzywiła głowę w prawo, loki przysłoniły twarzyczkę. — Małgorzato, to takie nieobyczajne. Dziękuję jednak za troskę. Muszę sobie przyznać, że — kąt topazu oka łypnął ku czubkom drzew — jestem dosyć wygimnastykowana. Myślę, że drzewo by mnie nie pokonało. Z dzikiem… — Przeniosła spojrzenie na krzaki, te burknęły, prychnęły, listki poruszyły się, jakby trzęsąc swym łbem. — Może być zdecydowanie gorzej.
Wiatr zerwał się nagle, szarpnął za korony drzew, za blondwłosy warkocz Małgorzaty i za włosy aktoreczki; kilka loków wpadło pomiędzy kobiece wargi, musiała wyciągnąć je spomiędzy ust za pomocą zgrabnego palca, krzywiąc się odrobinę. A później spojrzała przed siebie.
Na leśnej ścieżce leżała noga. Ucięta prawdopodobnie pod kolanem. Apolonia podniosła brewki, zgrabnie wyślizgnęła się zza ramienia Małgorzaty, uprzednio delikatnie klepiąc ją w dłoń.
Ukucnęła przy kończynie, pochwyciła ją pomiędzy palce. Nawet się nie skrzywiła.
Nawet.
— Zgrabna, nie sądzisz? — zapytała, zerkając przez swe ramię, unosząc nogę. Nie swoją oczywiście. Gdyby podniosła własną, prawdopodobnie wywróciłaby się buźką prosto w błoto, a tego zdecydowanie wolała uniknąć.
Gnatołam szczeknął nagle, wybiegł w przód i stanął przed aktorką. Ta podniosła brewkę w oczekiwaniu, pies za to odpowiedział wywaleniem różowego jęzora z pyska, machnięciem puszystym ogonem. Pochylił się ku ziemi, niby to się kłaniając, choć w rzeczywistości pozycja ta poświadczała jedynie o gotowości do biegu i do zabawy w aportowanie, a nie wrodzonym savoir-vivrze.
— Moja — mruknęła aktorka, podnosząc się z kucków. Nadal mocno ściskając nogę, powróciła do Małgorzaty. — Teraz każda z nas ma własną, prywatną kończynę. Aczkolwiek co z nich za pożytek, gdy nie ma właściciela. — Apolonia przewróciła oczętami, machnęła nogą. Nie zdecydowała się jednak na zarzucenie jej na własne ramię.
Szkoda ubrań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz