wtorek, 7 grudnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

Przeskakiwałam wzrokiem między kolejnymi członkami wyprawy, w pamięci notując ich nazwiska i specjalizacje - nawet jeśli pokrywało się to z opisem z listu Cervana, zupełnie innym doświadczeniem było móc połączyć imiona i ich faktyczny wydźwięk, nie tylko zapis, z twarzami, w większości uśmiechniętymi. Myślami przebywali jeszcze trochę tu i teraz, w karczmie, ale ich umysły dawno temu zdążyły poszybować w stronę celu wyprawy.
— Teraz chętnie bym posłuchał choć dwóch zdań na wasz temat — stwierdził profesor, nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
— Ja jestem Lea Harwell, a to Antares — przedstawiłam się, następnie wskazałam na przyjaciela. — Pochodzę z Ethiji, z małej wsi Brittlebury, jestem łowczynią. Do gildii dołączyłam kilka miesięcy temu...
— Na sekundę przerwę — Fernando uniósł dłoń, pstryknął palcami, przez krótką chwilę najwyraźniej grzebał w zakamarkach pamięci. — Harwellowie z Ethiji? Twój ojciec nazywa się może Antoine? Albo inny krewny?
— Wuj. Zna go pan?
Na twarz mężczyzny wpłynął szeroki uśmiech.
— Swego czasu chodził z nami na wiele wypraw, pewnie się dopiero co uczyłaś chodzić. Mistrz w swoim fachu, a i pracy się chętnie imał, nawet jak zlecenie było bardzo trudne. Telepał się z tym całym ekwipunkiem, jakby miał cały pułk uzbroić, ale potrafił nas wykaraskać z każdych kłopotów. Jak wtedy, co zbójcy zastawili na nas pułapkę w tym... no — zawiesił na chwilę głos, pani Solemnis już otworzyła usta, ale wtedy palce pstryknęły po raz kolejny, jeszcze głośniej niż poprzednio — podczas przeprawy przez Rudą Przełęcz! Och, ależ to była dobra wyprawa...
— Świat jest doprawdy mały — lingwistka pokręciła głową.
— Wielka szkoda, że przestał się z nami wyprawiać. Cóż, ale nie mógł przecież zostawiać żony na tak długo, ekspedycje potrafią trwać miesiącami. Kawalerom jest w życiu łatwiej — westchnął przeciągle, znacząco popatrzył na Antaresa i Marco. — Ale mogłem się domyślić, że jesteście rodziną, miał identyczny typ łuku. Refleksyjny, zgadza się? Antoine uczył mnie nawet co nieco strzelać.
— Jeśli tylko pan chce, proszę śmiało próbować — na dowód uniosłam na chwilę kołczan pełen obijających się o siebie strzał. Kolejne zapasy miałam starannie zabezpieczone i schowane w jukach.
 — Moje palce mogły już nieco zardzewieć, ale chętnie spróbuję, gdy będzie ku temu okazja — przyjrzał mi się uważne, jakby właśnie przestudiował każdy szczegół twarzy. — Acz muszę przyznać, że z wyglądu jesteście zupełnie różni, może oprócz oczu.
— Nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni — wyjaśniłam. — Jego brat Daniel razem z żoną przygarnęli mnie i wychowali. A wujek nauczył mnie choćby strzelać z łuku.
— Antoine to dobry człowiek. Wiele się po tobie spodziewam, skoro byłaś pod jego skrzydłami — skinął głową. — Daniela też miałem okazję poznać, kiedy prowadziliśmy badania w Ethiji, dopiero co urodził mu się syn. Pozdrów ich.
 — Nie omieszkam.
— Dobrze — uśmiechnął się, raz jeszcze na mnie popatrzył. — Rodzinę określają nie tylko więzy krwi.
— Też tak myślę — w myślach obiecałam sobie napisać przy pierwszej okazji do domu. List zapewne nie miał szans dotrzeć przed końcem misji, tym bardziej miała się rzecz z odpowiedzią, niemniej byłam przekonana, że wujek ucieszy się z tej informacji.
— Cóż, będziemy mieli jeszcze wiele okazji do rozmów i wspominek. Jeśli będziesz chciała, mam w zanadrzu wiele anegdot. Z Antoine'a gaduła nie jest, chyba że się na starość rozkręcił, więc myślę, że zdecydowana większość będzie dla ciebie nowością.
— Oszczędny jak zawsze — po twarzy badacza przemknął pełen zrozumienia uśmiech. — Oczywiście, z przyjemnością ich posłucham.
— Zatem mamy umowę — profesor roześmiał się serdecznie, poklepał mnie po ramieniu, po czym przeniósł harde spojrzenie na rycerza. — Antares, jeśli dobrze pamiętam?
— Owszem — mężczyzna uniósł głowę, gdy przyszła jego kolej — miło mi poznać. Jestem błędnym rycerzem, uczniem sir Roderyka. Moim patronem jest markiz Florentin Rochefort.
— Błędnym rycerzem, powiadasz — zamyślił się geolog, najwyraźniej zaintrygowany. — Jak to się przekłada...? Mam na myśli, w czym się specjalizujesz?
— Pascal, spójrz czasem na coś oprócz tych swoich kamyków — westchnęła biolożka. — Chyba widzisz ten miecz?
 — W walce wręcz — odparł z kolei Antares. — Zarówno z grzbietu konia, jak i pieszo.
Favellus zarżał, jakby wyczuł, że to o nim mowa.
— Wygląda na bardzo dobrze utrzymanego — pani Calandri z podziwem skinęła głowę najpierw w stronę jeźdźca, a później rumaka. — Będę miała wiele pytań po drodze.
— Jak Verena cię dorwie, to już po tobie — skwitował geolog, kobieta w odpowiedzi posłała mu lekkiego kuksańca, niemniej nie zaprzeczyła.
— Po tym, jak się nosisz, można rozpoznać w tobie doświadczonego wojownika — stwierdził profesor, Antares zarumienił się lekko i wybąkał podziękowania. — Otrzymałem skrótowe informacje na temat niektórych waszych misji w gildii, ale chętnie posłuchałbym więcej. Zboczenie zawodowe, sami rozumiecie. Stawałeś już może w szranki, które nadawałyby się do ballady?
— Och... — rycerz zamyślił się na chwilę. — Cóż, jeśli chodzi o moje osiągnięcia, zabiłem wiwernę. I zatopiłem golema w bagnie.
Powiedział to w sposób pozornie zwyczajny, jakby codziennie przed śniadaniem każdy mógł dokonać podobnego heroicznego czynu - acz dało się dostrzec, jak ważne były dla niego te wspomnienia. Nie dało się kłócić ze stwierdzeniem, że był rycerzem z krwi i kości.
— To... fantastyczne. Doprawdy, jestem zaszczycony, że będziesz nam towarzyszył — profesor uniósł brwi, podkręcił na palcu wąsa. — A turnieje? Brałeś może w jakichś udział?
— Tak.
— Jak się skończyły? — drążył.
— Bardzo dobrze. Przynajmniej zazwyczaj.
— Znakomicie. Cieszę się, że bezpieczeństwo naszej wyprawy jest w waszych rękach. Ufam, że nasza współpraca będzie przebiegać owocnie. Ze swojej strony zaręczam, że nie będzie to czas żadną miarą stracony. Wszyscy bierzemy udział w przełomowym przedsięwzięciu, które zapisze się na kartach historii.
Rozmowę przerwała historyczka: odchrząknęła znacząco, ruchem głowy wskazała na pozycję słońca, które nie wiadomo kiedy zdążyło przemieścić się po dość znaczącej części nieboskłonu.
— Najwyższy czas wyruszać — oceniła — jeśli chcemy przed zmierzchem dotrzeć do zaplanowanego postoju.
— Ruiny czekają.
I wyruszyliśmy.

Pierwsze godziny mijały spokojnie - na krótkich lub dłuższych wymianach zdań, na wstępnych ustaleniach, które umknęły w liście do Cervana lub były możliwe do przedyskutowania dopiero teraz.
— Nie wiemy, ile zajmą nam badania — tłumaczył Fioravanti, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu — tereny są podmokłe, to może utrudniać prace, niemniej jesteśmy dobrej myśli. Mamy ze sobą najbardziej wykwalifikowanych i doświadczonych ludzi, a także tych świetnie zapowiadających się — skinął głową w kierunku ekipy, na dłużej zatrzymał wzrok na Marco — oraz nowoczesny sprzęt, dostosowany do tego typu warunków, mam pełne zaufanie do naszych inżynierów. Archeologia w ostatnich latach przeżywa swój renesans, dlatego sądzę, że zbadanie tychże ruin będzie krokiem milowym — zrobił efektywną pauzę. — W końcu między innymi dzięki nim zdecydowałem się podjąć tę pracę.
— Jak to? — podjęłam temat, szczerze zaciekawiona historią. A profesor nie potrzebował dodatkowej zachęty:
— Te ruiny były niegdyś prężnym ośrodkiem cywilizacyjnym. Niestety, stan badań woła o pomstę do nieba, nawet jeśli metodologia znacząco się poprawiła — westchnął. — Dlatego trzeba udać się do samego źródła i tam całość odtworzyć. Wracając jednak do meritum, z niewiadomych przyczyn w pewnym momencie nastąpił upadek miasta, choć według źródeł dotyczących wymian handlowych z innymi osadami, niemal do samego końca ich kontaktu pozostały bez zarzutu, obracano podobnymi ilościami towarów, w dobrej jakości i cenie. Pochodzę z wioski zamieszkałej przez potomków plemienia, wszyscy wiedzieli od dawna, że coś na bagnach jest niedawno obniżył się poziom wody i odsłonił szczątki budowli, szczęśliwie nim całe dziedzictwo zmurszało zupełnie w mule.  To doprawdy skandal, że wcześniej nie zostały podjęte próby osuszenia terenu. Bezzwłocznie rozpocząłem starania, byśmy mogli tam wyruszyć, a rada spojrzała przychylnie na mój wniosek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz