niedziela, 12 grudnia 2021

Od Hotaru cd. Lei

Latawce zyskały swe kotwice - mocne sznurki przywiązały je stabilnie do szpulek. Hotaru po raz ostatni sprawdziła, czy wszystko się trzyma. Czy materiał latawca jest wszędzie starannie przyszyty, czy nic nie rozluźniło się podczas malowania, czy żadna z cienkich szczapek nie nadwyrężyła się i nie grozi, że się złamie. I gdy te ostatnie przygotowania się skończyły, przyszedł czas na właściwy test.
Lea i Hotaru udały się kawałek dalej, za tereny Gildii. Dało się tam znaleźć kilka pozbawionych drzew pagórków, gdzie żadne rośliny nie przeszkadzałyby w puszczaniu latawców. Zbiegając zaś po zboczu można było łatwo nabrać prędkości, puścić latawiec razem z prądem wiatru. Jesienne popołudnie wciąż miało w sobie wspomnienie ciepła lata, a tego dnia słońce było wyjątkowo łaskawe i hojnie obdarzało świat swoimi promieniami. Las wokół pagórków mienił się wciąż ciepłymi barwami, pojedyncze liście opadały wdzięcznie, zapowiadając nadchodzącą zimę. To był bodaj ostatni moment na puszczanie latawców.
Hotaru poprawiła nieco obi, by mocniej trzymało poły jej kimona i nie rozluźniło się, gdy będą razem z Leą biegły. Dziewczyna stała obok niej, ściskając w jednej dłoni latawiec, w drugiej zaś sznurek i szpulkę.
— Gotowa? — spytała, a uśmiech zakwitł na jej twarzy.
Hotaru skinęła jej głową, już po chwili kobiety zbiegały z pagórka, trzymając w dłoniach latawce. Te zaś, porwane prądem powietrza, momentalnie uniosły się w górę, wyrwały z trzymających je rąk i poszybowały w stronę nieba. Hotaru i Lea nie dotarły nawet do podnóża pagórka, gdy ich dzieła, niby obdarzone własnym życiem, pomknęły w przestworza.
Na tle bezkresnego błękitu, tańczył dmuchawiec z esami-floresami, a zaraz obok - smok o dziwnej barwie. Słońce przeświecało lekko przez sprany materiał, wydobywając z ledwie co przygotowanych farb jakieś inne, bardziej interesujące odcienie.
Czas zdawał się zatrzymać, gdy Lea i Hotaru pogrążyły się w zabawie. Myśli wracały do dawnych, dziecięcych lat, a świat wydawał się być pozbawiony trosk i obowiązków. Tancerka myślała przez pewien czas o tym, że nie miałaby nic przeciwko temu, by od czasu do czasu w jej życiu był właśnie tego typu moment. Gdy nie musiałaby się zastanawiać ani martwić o to, co przyniesie przyszłość, ani o to, co jeszcze tego dnia należało zrobić. Beztroska - potrafiła leczyć duszę.


Jesień w końcu minęła, ustępując zimie. Pierwsze płatki śniegu zatańczyły w chłodnym powietrzu, słońce coraz wcześniej uciekało za horyzont i coraz później się zza niego wychylało. Nikomu nie chciało się już wychodzić na zewnątrz, Hotaru widziała tylko, jak Antares co rano stawia się na placu treningowym. Ale poza tym - życie gildyjczyków zamknęło się praktycznie w murach budynku. Wyłączając może te kilka grup, które słowo Cervana rzuciło gdzieś daleko od domu.
Hotaru nie przewidywała, by Mistrz wzywał ja w najbliższym czasie, jakie więc było jej zdziwienie, gdy Ignatius poinformował ją, by stawiła się w gabinecie zaraz po obiedzie. Tancerka nie była pewna, czy chodzi o jakiś wyjazd, czy może Mistrz miał jakieś zastrzeżenia co do tego, jak pomagała przy sprzątaniu czy przygotowywaniu posiłków. Miała jednak nadzieję, że chodzi raczej o to pierwsze.
Bo choć Hotaru lubiła spokój, ciszę i rutynę codziennego dnia, to jednak gdzieś w głębi serca drzemał ten niepokój charakterystyczny dla wszystkich artystów. Tancerka czuła, że zimowy marazm zbyt mocno ją już dopadł i wyjazd - chociażby krótki, niedaleko - dobrze by jej zrobił.
Gdy przyszła ustalona pora, weszła do gabinetu Cervana. Jej twarz sama pojaśniała i pojawił się na niej uśmiech, gdy na jednym z krzeseł dostrzegła siedzącą Leę. Na drugim zaś siedział już Antares - rycerz wstał z miejsca na jej wejście, skłonił się. Cervan się odezwał.
— Skoro jesteście już w komplecie, możemy przejść do omówienia tego, co na was czeka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz