niedziela, 19 grudnia 2021

Od Echa cd. Serafina

Łypnął uważnie okiem na dłoń, chłonąc te paskudne blizny. Poruszył palcami prawej ręki, wyprostował je, zgiął następnie prędko na wspominkę o drętwieniu, jak by i przypomnieć sobie o szramach zadanych sobie w jednym konkretnym celu. Mniejszych, większych, nie za głębokich, ale całkowicie wystarczająco, by za każdym razem polała się krew. Nacięcia na skórze, czasami tylko draśnięcia. W sytuacjach krytycznych dłuższe linie, boleśniejsze, ale i skuteczniejsze. Takie, po których czerwona krew spływała aż do nadgarstka, okalała palce.
Tęczówka ponownie zerknęła ku łubi skrywającej najdroższy mu przedmiot, gdy Serafin był zajęty chowaniem swojej dłoni za połami szaty. 
 — No tak — stwierdził, pokiwał głową. Czarne spojrzenie powróciło ku twarzy maga. — Nie ma nic za darmo. — Coś błysnęło w ciemnościach, może iskra mająca służyć za tę nić odrobiny zrozumienia. — Równowaga musi być zachowana. Zawsze i wszędzie.
Przeskoczył wzrokiem ku zbliżającej się ku nim kobiecie. Zmarszczył czoło i przestąpił z nogi na nogę, zaplatając ręce na klatce piersiowej, dystansując się. Od niej, od Serafina oraz od groźnych iskier, które przeskakiwały z twarzy ku twarzy, nie sugerując krzty sympatii pomiędzy dwójką. Nie przepadał za angażowaniem się w cudze konflikty oraz wojenki. Miał własne na głowie.
Echo, stwierdziwszy, że elfka nie może mieć do niego jakiejkolwiek sprawy, w końcu ledwo ze sobą rozmawiali, co najwyżej wymieniając kurtuazyjne dzień dobry na korytarzach siedziby, odszedł od nich na kilka kroków. Łuk w łubi wzywał, nie lubiąc być pozostawianemu samemu sobie na dłuższy czas, prędko został więc przymocowany do pasa.
Dłoń oparła się na drewnie, ścisnęła, poszukując wsparcia, a to odezwało się śpiewnie w duszy, zadrżało. Tętno zabiło pod palcami, łucznik przymknął na ulotną chwilę powieki. Westchnął głębiej, w momencie chcąc pochwycić i rozkoszować się spokojem. Słowo artefakt wybiło go jednak z rytmu, brew uniosła się w nieskrywanym, prawie że pożądliwym zainteresowaniu. Jak płachta na byka.
— Wierzysz w zbiegi okoliczności? — zapytał łucznik zaczepnie, palce postukały w majdan. — To takie… za łatwe. — rzucił. I nawet się uśmiechnął, lekko, bezczelnie, może w magiczny sposób odzyskawszy całą energię, przed kilkoma minutami zużytą na popisy z kijem.
Podszedł do maga, łuk kołysał się figlarnie przy nodze. Raz do przodu, raz do tyłu.
— Osobiście w te nie wierzę. Przynajmniej, nie w te korzystne. Ach! — mruknięcie, subtelne i lekkie klepnięcie w ramię, gdy stanął już tuż obok niego. Dłoń elastycznie odbiła się od ramienia maga, poświadczając o swojej sile. Gest zupełnie przyjacielski, choć kryła się w nim jakaś przestroga. Nachylił się ku magowi, nie chcąc, by elfie uszy pochwyciły przekazywane mu słowa, choć było na to małe prawdopodobieństwo. — I nie zdziw się, jeżeli ktokolwiek nazwie mnie Echem. — W hebanie oka błysk dosyć zawadiacki. — To taka… — Zmarszczył nagle czoło, poszukując odpowiedniego określenia na imię, które przyjął kilka lat temu, przejechał palcami przez włosy, puknął opuszkiem w skroń, odchodząc już na kilka kroków. Machnął ręką. — Ksywka. Tak to ujmijmy — stwierdził, odwracając się na pięcie, by jeszcze raz zerknąć na maga. — Używaj jej, przynajmniej przy innych, żeby się nie pogubili. — I wzruszywszy niedbale ramionami, jakby zbywając wagę sytuacji czy przekazanej dopiero co informacji, nie czekając na nikogo, ruszył ku budynkowi.
Czas to przecież pieniądz lub, w przypadku łowców, artefakt. A ten następnie można wykorzystać do własnych celów lub opchnąć w wyjątkowo okazyjnej cenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz