Dla
Michelle już od wielu lat głównym celem było Defros - a właściwie
bardzo konkretna uczelnia w Toirie, której to mury rysowały się w
wyobraźni kobiety całkiem wyraźnie, jakby już widziała je na horyzoncie.
Szczerze wierzyła, że naprawdę tam się znajduje, że już za niedługo z
dumą będzie mogła o sobie mówić jako pilnej studentce biologii, by za
kilka lat móc stać się jeszcze dumniejszą absolwentką tejże instytucji.
Wcześniej
musiała pokonać, rzecz jasna, jeszcze kilka przeszkód. Bo o ile zasób
jej wiedzy praktycznej był dość pokaźny, o tyle do książek sięgała
niechętnie, i miała wrażenie, że książki równie niechętnie witają ją:
litery skakały, linijki spontanicznie decydowały się na zamianę
miejscami, co dopiero mówić o znakach interpunkcyjnych. Tylko wrodzony
upór pozwalał kobiecie na mozolne ślęczenie nad kolejną pozycją, żmudny
trud owocował jednak garścią ciekawych informacji: oczy pałały blaskiem,
loki wywijały się ciekawsko, gdy ich właścicielka poznawała tajniki
rozróżniania aerobów i anaerobów, palec zatrzymał się na wciśniętej w
dolny róg tabeli dotyczącej podziału tych ostatnich na obligatoryjne i
fakultatywne.
Potarła
wreszcie zmęczone oczy, z ust wydostało się pobrzmiewające irytacją
westchnięcie, gdy zorientowała się, ile czasu zdążyło już upłynąć -
całego dnia spędzić w bibliotece nie mogła, zaraz miała pójść do Lei, a
później też do Javiery. Oderwała się wreszcie od księgi, zamknęła ją
nieco głośniej, niż można to było uczynić, typowym dla siebie, bo nieco
zbyt zamaszystym ruchem. I równie zamaszyście kichnęła, gdy do
nieprzygotowanych na to nozdrzy dotarły liczne drobinki kurzu. Zgarnęła
swoje klamoty, już będąc myślami przy kolejnych zwierzęcych pacjentach,
gdy jej wzrok padł na inną księgę, grzecznie czekającą w rogu biurka.
― Och, no przecież ― pacnęła się w czoło, skorygowała swoją trasę.
I niemal truchtem opuściła bibliotekę, ciekawsko rozglądając się dookoła.
― Spodziewałeś się innej Harwellówny? ― przywitała się, gdy udało jej się wreszcie znaleźć Antaresa. ― No trudno.
Bez
przydługich wstępów niemal wcisnęła do rąk rycerza księgę, solennie go
przy tym zapewniając, że do tej konkretnej badaczki można mieć absolutne
zaufanie. Sama lubiła tę autorkę ogromnie już choćby ze względu na
kobiecą solidarność, no i ponieważ dopilnowała obecności
pełnowymiarowych, kolorowych ilustracji w wydaniach swoich dzieł, które
to szalenie pomagały podczas lektury zwłaszcza takim czytelniczym
tłumokom jak Michelle. I wreszcie - była przecież absolwentką Defros, w
dodatku uznaną i szanowaną, dorobiła się nawet habilitacji i katedry.
Weterynarz już snuła wizje, że kiedy tylko dostanie się na uniwersytet,
będzie mogła hasać tymi samymi korytarzami, by uczyć się od profesorów,
którzy być może
kiedyś byli uczniami lub kolegami profesor Cowell. Tak, pewnego dnia z
pewnością jej się to uda.
―
Mam nadzieję, że się przyda ― opowiadała, ledwo pozwalając dojść
Antaresowi do głosu. ― To trochę stara pozycja, ale Cowell poświęciła na
badanie smoków właściwie całe swoje życie, a owoce tego wszystkiego
znajdują się w tej oto ślicznotce. Tylko trochę małe litery, czytaj przy
dobrym świetle koniecznie.
Rycerz uniósł brwi, niemniej przyjął prezent.
― Dziękuję. Na pewno przeczytam ― obiecał.
―
No ja myślę ― twarz kobiety rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. ―
Liczę, że pociągniemy dalej rozmowę z Parady. Też mogłam spojrzeć na
smoki nieco... ― zawiesiła na chwilę głos, zmarszczyła brwi. Co prawda,
nie zmieniła swojego stanowiska nawet o jotę, niemniej dyskusja pomogła
jej zrozumieć tych o... cóż, odmiennym stanowisku. Miała też świadomość,
przyjętą z pewnym ironicznym uśmiechem, że Antares budził w niej pewną
tkliwą nutę. Życzyła mu jak najlepiej, nawet jeśli nie zawsze się z nim
zgadzała ― inaczej. Cowell raczej unika wartościowania, to akademiczka z
krwi i kości, skupiła się mocno na anatomii, zachowaniu, historii.
Czasem nieco zbyt kwieciście, ale przystępnie.
― Rozumiem ― nastąpiła chwila przerwy. ― Przebywała może ze smokami?
W oczach weterynarz zatańczył figlarny błysk:
―
Sam się przekonasz. A teraz biegnę do środka, bo zimno ― kichnęła jakby
na potwierdzenie swoich słów. Wciąż nie mogła się nadziwić, że
mężczyzna nawet po całym dniu treningu na zewnątrz jeszcze nie złapał
zapalenia płuc. Chyba od tego machania mieczem nawet układ odpornościowy
zrobił mu się stalowy. ― A właśnie! Sto lat. Pomyślności, spełnienia
marzeń, powodzenia na misjach ― zawiesiła na chwilę głos, mrugnęła ― i
nie tylko. No i miłej lektury. Sto lat, Antaresie! ^_^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz