Podobnie
jak zmieniały się dni, nieuchronnie przybliżające nas do celu wyprawy,
tak i zmieniało się moje nastawienie do całej grupy - zamiast zbiorczego
określania ich mianem "ekipy badawczej", w jej miejsce coraz częściej
wchodziły imiona każdego z jej członków. Pascal, Insteia, Marco... Tylko
do Fioravantiego bardziej niż "Fernando" przylgnęło chyba miano
profesora. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zrezygnowaliśmy z formułek
grzecznościowych, acz gdybym miała zgadywać, stało się to podczas
rozmowy z historyczką.
—
Abelarda wystarczy, doprawdy — stwierdziła, krótkim ruchem głowy
wskazując, że jej słowa skierowane zarówno do mnie, jak i do Antaresa. —
Współpracujemy, nawet jeśli tylko przez kilka tygodni i nie ma powodu,
by budować zbędne dystanse.
—
Oczywiście, pani Hol... Abelardo. Będzie nam bardzo miło — uśmiechnęłam
się. Z ciasnego koka kobiety przez całą podróż, nawet przez najgorsze
wertepy, nie wyślizgnęło się ani jedno nieposłuszne pasmo, niemniej
teraz i jej wargi wygięły się w górę - bardzo delikatnie, ale jednak.
—
Marco zajęło to trochę czasu, ale w końcu załapał — Pascal przewrócił
oczami, lekko szturchnął doktoranta. — Ale niech się przyzwyczaja.
—
Wcześniej wiele czytałem o waszych zasługach w książkach — wytłumaczył,
najwyraźniej speszony. — Ale przed rozpoczęciem doktoratu nie
przypuszczałem, że będę miał okazję uczestniczyć w takich badaniach.
Utkwił
wzrok w jakimś nienazwanym punkcie między ścieżką a horyzontem, lekki
rumieniec wpłynął na policzki. Wyraźnie cieszył się z miejsca, w którym
się znajduje, nawet jeśli słowa nie zawsze chciały współpracować i pomóc
dobrze objaśnić skomplikowane, ale przecież pozytywne emocje. Zerknęłam
na Antaresa, swobodnie jadącego na Favellusie. I zdało mi się, że
całkiem nieźle rozumiałam te trudności.
—
Na jaki temat piszesz doktorat? — wychyliłam się lekko z siodła, Helios
wbił nieco mocniej kopyta w ziemię, niemniej nie zmienił tempa.
—
O birytualnych cmentarzyskach i wierzeniach kultury idryjskiej — odparł
gładko, na moment się ożywił. Przez kilka chwil szukał słów, w jaki
sposób najlepiej to oddać. — Hmm... profesor zainspirował mnie, bym
pochylił się nad ludem Idra, których dawną siedzibę mamy badać, więc
jestem bardzo wdzięczny...
—
Nie mogę się doczekać, by zobaczyć wyniki — tubalny głos Fioravantiego
zagłuszył spokojny ton Marco. — Muszę przyznać, że dawno nie miałem tak
zdolnego studenta.
Nie
wyglądał na mężczyznę, który pochwałami rzuca na prawo i lewo, a mina
doktoranta zdecydowanie na to wskazywała - niemniej, znów się
uśmiechnął, wybąkał podziękowanie.
—
Jak nie grzebię w ziemi, to w garach — westchnął Pascal. Dzisiejszą noc
mieliśmy spędzić z daleka od przydrożnych karczm, dlatego rozbiliśmy
się nieco dalej od głównego szlaku, a teraz mieliśmy szansę rozgrzać się
przy wesoło skrzącym się ognisku. — Przy kuflu kiedyś powiedziałem
Fernando, że trochę umiem gotować, no i mam za swoje. Czasem lepiej
trzymać gębę na kłódkę, ot co.
Słowom tym towarzyszył jednak pogodny uśmiech, chochla wesoło zadzwoniła o brzeg kotła.
— O ile dobrze pamiętam, najwięcej narzekałeś na naszego kucharza — przypomniał archeolog.
—
Jeśli największym zagrożeniem w czasie badań, kiedy badaliśmy
naszpikowane pułapkami podziemia, jest gar z zupą, to coś jest na
rzeczy. Przez trzy miesiące nie mogłem patrzeć na marchewkę.
—
Cóż, jak się jest badaczem, nie należy spodziewać się stołowania po
królewsku — lingwistka wzruszyła ramionami. — No, przynajmniej nie na co
dzień.
—
Kiedyś chciał i mnie wrobić. Bo skoro biolożka, to pewnie też zna się
na zupach — Verena przewróciła oczami, skontrolowała zawartość garnka.
— Tu i tu masz zieleninę.
— A warzywa rosną w glebie!
—
Kiedyś ją prawie namówiliśmy — zaczął nam opowiadać — ale narzekała, że
tu za mało monotlenku diwodoru, tam potrzeba jej skrzydła Gallus gallus domesticus, więc w końcu dałem za wygraną.
— Twoja potrawka nie ma sobie równych.
—
Komplementami się nie wyłgasz — odparł, ale słowa kobiety wyraźnie
sprawiły mu przyjemność. Badawczo spojrzał też na gar, następnie
przeniósł spojrzenie na Antaresa. — Starałem się to zrobić treściwe, mam
nadzieję, że się najesz.
— Zrób od razu drugi gar — biolożka przeliczyła naszą grupę i krytycznie oceniła pojemność kotła. — Przecież to jak naparstek.
—
Nie trzeba, naprawdę — rycerz skończył właśnie drugą porcję. I o ile mu
najwyraźniej bardzo smakowała, o tyle już niezbyt w smak mu było
zainteresowanie całej grupy. — Tyle wystarczy, było bardzo dobre.
—
A jak dobre, to jeszcze wyskrobię z dna, akurat zostało — geolog puścił
mu oko, z jednego z zakupionych wczoraj bochenków chleba odkroił grubą
pajdę. — My tego miecza przecież nie podniesiemy.
— Dziękuję.
—
Gromril, doprawdy — historyczka podniosła wzrok znad swojej porcji,
najwyraźniej dalej mając w pamięci niedawną rozmowę. — Kto by się
spodziewał.
Chwilę
później po apetycznej potrawce zostało już tylko wspomnienie. Pozostałe
obowiązki zostały zgrabnie rozdzielone, jak przyniesienie zapasu
szczap, z kolei ja razem z Pascalem zajęliśmy się czyszczeniem menażek.
—
Jakbyś też chciała spróbować, to chętnie odstąpię chochlę — przetarł ją
szmatką, blask ognia zatańczył na metalicznej powierzchni.
— Przecież widać, że to lubisz — odparłam.
— Tylko nie mów nikomu.
Delikatnie
dotknęłam ramienia Antaresa, gdy zbliżała się pora zmiany warty -
rycerz odwrócił głowę, niemniej nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego
moim nagłym wyłonieniem się z ciemności. Jeśli dobrze wyliczyłam, był tu
już trzecią godzinę, a nic nie wskazywało na to, by przysnął lub choćby
pozwolić sobie na moment nieuwagi, bezbłędnie wychwycił szmer kroków z
trzasku ogniska i grania świerszczy.
—
Widać chyba wszystkie gwiazdy — szepnęłam, wodząc wzrokiem po nocnym
firmamencie. Właściwie wszyscy poza historyczką mieli twardy sen, ale
pokryte grantem
niebo nie zachęcało do głośniejszych tonów, wymuszając wręcz spokój,
który tą wczesną porą przypadał w udziale i jemu.
— Są piękne — przyznał. — Z daleka od miast można to szczególnie docenić.
—
Albo na Paradzie — dodałam, o ile to możliwe, jeszcze ciszej. Wróciłam
na chwilę myślami do tamtej nocy, do życzeń powierzonych gwiazdom. Były
chyba wtedy wyjątkowo przychylne, biorąc pod uwagę, gdzie właśnie
byliśmy.
Opatuliłam
się dokładniej kocem. Miałam wrażenie, że moja sylwetka niemal ginie
pod grubym materiałem, ten oddzielał mnie jednak grubą warstwą od chłodu
właściwego tej godzinie.
— Trzymasz się? — zapytałam. — Moja kolej, idź się zdrzemnąć.
— Mogę tu zostać do rana — odparł. — Niedługo i tak będzie świtać.
Spojrzałam na horyzont. Istotnie, gdzieniegdzie widać już było jaśniejsze plamy, wciąż jednak zostało trochę czasu do wschodu.
—
Sen jest ważny, ja już go miałam wystarczająco. Jak teraz wrócę do
namiotu, to się już zupełnie rozleniwię — przysiadłam obok przyjaciela
na kłodzie pełniącej rolę prowizorycznego siedzenia. — Favellusowi
będzie przykro, jeśli będziesz mu zasypiał w siodle.
W
końcu się podniósł, choć dość niechętnie. Dorzucił do powoli
przygasającego ogniska kolejny pieniek, płomienie łakomie owinęły się
wokół kawałka drewna.
— Gdyby coś się działo, daj znać.
—
Przecież po to jest warta — przypomniałam, parsknęłam cicho śmiechem,
udało mi się wyciągnąć dłoń spod zawojów koca i poklepać swój
nieodłączny łuk. Animuszu dodawała mi już sama jego obecność. —
Dobranoc.
Gdy
ucichły już kroki Antaresa, podciągnęłam kolana pod brodę i wbiłam oczy
w dal. Kontury ginęły w mroku już kilka metrów poza średnicą zasięgu
ognia, niemniej w nocy wszystkie szmery dało się dużo łatwiej wychwycić.
Rechot żab, od czasu do czasu końskie rżenie, świst wiatru tańczącego
między liśćmi i źdźbłami traw. Oto zbliżał się dzień, w którym mieliśmy
wreszcie dotrzeć do naszego celu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz