wtorek, 14 grudnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

Podobnie jak zmieniały się dni, nieuchronnie przybliżające nas do celu wyprawy, tak i zmieniało się moje nastawienie do całej grupy - zamiast zbiorczego określania ich mianem "ekipy badawczej", w jej miejsce coraz częściej wchodziły imiona każdego z jej członków. Pascal, Insteia, Marco... Tylko do Fioravantiego bardziej niż "Fernando" przylgnęło chyba miano profesora. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zrezygnowaliśmy z formułek grzecznościowych, acz gdybym miała zgadywać, stało się to podczas rozmowy z historyczką.
— Abelarda wystarczy, doprawdy — stwierdziła, krótkim ruchem głowy wskazując, że jej słowa skierowane zarówno do mnie, jak i do Antaresa. — Współpracujemy, nawet jeśli tylko przez kilka tygodni i nie ma powodu, by budować zbędne dystanse.
— Oczywiście, pani Hol... Abelardo. Będzie nam bardzo miło — uśmiechnęłam się. Z ciasnego koka kobiety przez całą podróż, nawet przez najgorsze wertepy, nie wyślizgnęło się ani jedno nieposłuszne pasmo, niemniej teraz i jej wargi wygięły się w górę - bardzo delikatnie, ale jednak.
— Marco zajęło to trochę czasu, ale w końcu załapał — Pascal przewrócił oczami, lekko szturchnął doktoranta. — Ale niech się przyzwyczaja.
— Wcześniej wiele czytałem o waszych zasługach w książkach — wytłumaczył, najwyraźniej speszony. — Ale przed rozpoczęciem doktoratu nie przypuszczałem, że będę miał okazję uczestniczyć w takich badaniach.
Utkwił wzrok w jakimś nienazwanym punkcie między ścieżką a horyzontem, lekki rumieniec wpłynął na policzki. Wyraźnie cieszył się z miejsca, w którym się znajduje, nawet jeśli słowa nie zawsze chciały współpracować i pomóc dobrze objaśnić skomplikowane, ale przecież pozytywne emocje. Zerknęłam na Antaresa, swobodnie jadącego na Favellusie. I zdało mi się, że całkiem nieźle rozumiałam te trudności.
— Na jaki temat piszesz doktorat? — wychyliłam się lekko z siodła, Helios wbił nieco mocniej kopyta w ziemię, niemniej nie zmienił tempa.
— O birytualnych cmentarzyskach i wierzeniach kultury idryjskiej — odparł gładko, na moment się ożywił. Przez kilka chwil szukał słów, w jaki sposób najlepiej to oddać. — Hmm... profesor zainspirował mnie, bym pochylił się nad ludem Idra, których dawną siedzibę mamy badać, więc jestem bardzo wdzięczny...
— Nie mogę się doczekać, by zobaczyć wyniki — tubalny głos Fioravantiego zagłuszył spokojny ton Marco. — Muszę przyznać, że dawno nie miałem tak zdolnego studenta.
Nie wyglądał na mężczyznę, który pochwałami rzuca na prawo i lewo, a mina doktoranta zdecydowanie na to wskazywała - niemniej, znów się uśmiechnął, wybąkał podziękowanie. 

— Jak nie grzebię w ziemi, to w garach — westchnął Pascal. Dzisiejszą noc mieliśmy spędzić z daleka od przydrożnych karczm, dlatego rozbiliśmy się nieco dalej od głównego szlaku, a teraz mieliśmy szansę rozgrzać się przy wesoło skrzącym się ognisku. — Przy kuflu kiedyś powiedziałem Fernando, że trochę umiem gotować, no i mam za swoje. Czasem lepiej trzymać gębę na kłódkę, ot co.
Słowom tym towarzyszył jednak pogodny uśmiech, chochla wesoło zadzwoniła o brzeg kotła.
— O ile dobrze pamiętam, najwięcej narzekałeś na naszego kucharza — przypomniał archeolog.
— Jeśli największym zagrożeniem w czasie badań, kiedy badaliśmy naszpikowane pułapkami podziemia, jest gar z zupą, to coś jest na rzeczy. Przez trzy miesiące nie mogłem patrzeć na marchewkę.
— Cóż, jak się jest badaczem, nie należy spodziewać się stołowania po królewsku — lingwistka wzruszyła ramionami. — No, przynajmniej nie na co dzień.
— Kiedyś chciał i mnie wrobić. Bo skoro biolożka, to pewnie też zna się na zupach — Verena przewróciła oczami, skontrolowała zawartość garnka.
— Tu i tu masz zieleninę.
— A warzywa rosną w glebie!
— Kiedyś ją prawie namówiliśmy — zaczął nam opowiadać — ale narzekała, że tu za mało monotlenku diwodoru, tam potrzeba jej skrzydła Gallus gallus domesticus, więc w końcu dałem za wygraną.
— Twoja potrawka nie ma sobie równych.
— Komplementami się nie wyłgasz — odparł, ale słowa kobiety wyraźnie sprawiły mu przyjemność. Badawczo spojrzał też na gar, następnie przeniósł spojrzenie na Antaresa. — Starałem się to zrobić treściwe, mam nadzieję, że się najesz.
— Zrób od razu drugi gar — biolożka przeliczyła naszą grupę i krytycznie oceniła pojemność kotła. — Przecież to jak naparstek.
— Nie trzeba, naprawdę — rycerz skończył właśnie drugą porcję. I o ile mu najwyraźniej bardzo smakowała, o tyle już niezbyt w smak mu było zainteresowanie całej grupy. — Tyle wystarczy, było bardzo dobre.
— A jak dobre, to jeszcze wyskrobię z dna, akurat zostało — geolog puścił mu oko, z jednego z zakupionych wczoraj bochenków chleba odkroił grubą pajdę. — My tego miecza przecież nie podniesiemy.
— Dziękuję.
— Gromril, doprawdy — historyczka podniosła wzrok znad swojej porcji, najwyraźniej dalej mając w pamięci niedawną rozmowę. — Kto by się spodziewał.
Chwilę później po apetycznej potrawce zostało już tylko wspomnienie. Pozostałe obowiązki zostały zgrabnie rozdzielone, jak przyniesienie zapasu szczap, z kolei ja razem z Pascalem zajęliśmy się czyszczeniem menażek.
— Jakbyś też chciała spróbować, to chętnie odstąpię chochlę — przetarł ją szmatką, blask ognia zatańczył na metalicznej powierzchni.
— Przecież widać, że to lubisz — odparłam.
— Tylko nie mów nikomu.

Delikatnie dotknęłam ramienia Antaresa, gdy zbliżała się pora zmiany warty - rycerz odwrócił głowę, niemniej nie wyglądał na ani trochę zaskoczonego moim nagłym wyłonieniem się z ciemności. Jeśli dobrze wyliczyłam, był tu już trzecią godzinę, a nic nie wskazywało na to, by przysnął lub choćby pozwolić sobie na moment nieuwagi, bezbłędnie wychwycił szmer kroków z trzasku ogniska i grania świerszczy.
— Widać chyba wszystkie gwiazdy — szepnęłam, wodząc wzrokiem po nocnym firmamencie. Właściwie wszyscy poza historyczką mieli twardy sen, ale pokryte grantem niebo nie zachęcało do głośniejszych tonów, wymuszając wręcz spokój, który tą wczesną porą przypadał w udziale i jemu.
— Są piękne — przyznał. — Z daleka od miast można to szczególnie docenić. 
— Albo na Paradzie — dodałam, o ile to możliwe, jeszcze ciszej. Wróciłam na chwilę myślami do tamtej nocy, do życzeń powierzonych gwiazdom. Były chyba wtedy wyjątkowo przychylne, biorąc pod uwagę, gdzie właśnie byliśmy.
Opatuliłam się dokładniej kocem. Miałam wrażenie, że moja sylwetka niemal ginie pod grubym materiałem, ten oddzielał mnie jednak grubą warstwą od chłodu właściwego tej godzinie.
— Trzymasz się? — zapytałam. — Moja kolej, idź się zdrzemnąć.
— Mogę tu zostać do rana — odparł. — Niedługo i tak będzie świtać.
Spojrzałam na horyzont. Istotnie, gdzieniegdzie widać już było jaśniejsze plamy, wciąż jednak zostało trochę czasu do wschodu.
— Sen jest ważny, ja już go miałam wystarczająco. Jak teraz wrócę do namiotu, to się już zupełnie rozleniwię — przysiadłam obok przyjaciela na kłodzie pełniącej rolę prowizorycznego siedzenia. — Favellusowi będzie przykro, jeśli będziesz mu zasypiał w siodle.
W końcu się podniósł, choć dość niechętnie. Dorzucił do powoli przygasającego ogniska kolejny pieniek, płomienie łakomie owinęły się wokół kawałka drewna.
— Gdyby coś się działo, daj znać.
— Przecież po to jest warta — przypomniałam, parsknęłam cicho śmiechem, udało mi się wyciągnąć dłoń spod zawojów koca i poklepać swój nieodłączny łuk. Animuszu dodawała mi już sama jego obecność. — Dobranoc.
Gdy ucichły już kroki Antaresa, podciągnęłam kolana pod brodę i wbiłam oczy w dal. Kontury ginęły w mroku już kilka metrów poza średnicą zasięgu ognia, niemniej w nocy wszystkie szmery dało się dużo łatwiej wychwycić. Rechot żab, od czasu do czasu końskie rżenie, świst wiatru tańczącego między liśćmi i źdźbłami traw. Oto zbliżał się dzień, w którym mieliśmy wreszcie dotrzeć do naszego celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz