poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Apolonii – Tu n'es pas belle quand tu pleures


Zawsze ci będę mówić, że zasługujesz na kogoś lepszego.
— Mówisz mi tak przy każdym.
Bo każdy jest niewystarczający, Jez. To proste jak semiotyka magiczna na pierwszym roku. 
Kobieta ignoruje ten drobny popis, bo to dla tej drugiej przecież całkowicie naturalne. 
— Czy istnieje ktoś, kto spełniłby twoje wymagania?
Moje? Dla martwych to nieważne. Moje na partnera dla ciebie? — Kręci głową, trupio blada twarz wykrzywia się w niefortunnym dla jej rysów, brzydkim grymasie. Ogromny siniak pod okiem oraz wybite zęby wcale tu nie pomagają. — Małe prawdopodobieństwo. Nikłe. Raczej nie. — Kręci głową jeszcze raz. Strzepuje papierosa przez balkonową barierkę, a Jezebel nawet nie wie, jakim cudem ów znalazł się w ogóle w jej dłoni całkowicie pozbawionej paznokci. Te, tuż przed egzekucją, zostały wyrwane jakimiś zardzewiałymi cążkami.
Czarownice w końcu za ewentualne nieposłuszeństwa należało odpowiednio karać.
Nadal jednak uważam, że nie potrafisz sobie wybrać nikogo porządnego. Po prostu masz…
— Pecha do facetów — mówią w końcu wspólnie, głosy tworzą wyjątkowo przyjemną dla ucha symfonię, która od dawien dawna nie wybrzmiała w jakichkolwiek uszach. I nie wybrzmi. Już nie.
Jezebel podchodzi do swej martwej, zakrwawionej siostry, bo przecież przed pochówkiem młodsza z nich nie miała szansy, by doprowadzić ją do jakiegokolwiek porządku. Lekko uderzając opuszkiem palca wskazującego w papierosa, strzepuje go za barierkę. Popiół i tak nie tknie niczyjej głowy. Morgana w tym czasie pręży się jak kot, co wydaje się zupełnie nie pasować do lnianej szmaty, którą jest owinięta, nie pasuje to również do praktycznie łysej głowy, z której większość włosów brutalnie wyrwano.
Na początku pozbyli się długiego, charakterystycznego warkocza.
Jej siostra parska śmiechem. Melodyjnym, ciepłym. Zawsze ładnie się śmiała, śmiechem zjednywała sobie ludzi. Niewystarczająco, najwidoczniej.
Pecha do czarodziejów, może tak lepiej — mruczy nisko, zaciąga się papierosem. Dym wypływa z ust, wydaje się uciekać też z dziurek nosa, spomiędzy smutnych oczodołów. Wzrusza w końcu ramionami, odrzuca papierosa za swe plecy; ten wyjątkowo powoli leci przez powietrze, kto wie, czy nie za pomocą jakiejś magicznej, niewerbalnej sztuczki. Zawsze takie lubiła. — Ale oni już tacy są. Trzeba się przyzwyczaić. Powinnaś zmienić rocznik.
Jezebel gromi ją spojrzeniem topazowych ocząt, a te Morgany, te które już od dawien dawna nie mogą się błyszczeć czy żywo skrzyć, wydają się śmiać z tej oburzonej, teatralnie przerysowanej reakcji.
— Myślisz, że studiowali razem?
Bardzo możliwe. Nie zdziwiłabym się, jakby nawet znali się bliżej.
— Kurwa.
Kurwa, a i owszem. — Obie wzdychają ciężko, młodsza również kończy swojego papierosa i rzuca go przez barierkę. Ten spada szybko, tak jak spadać powinien. — Się porobiło — czarodziejka obniża charakterystycznie głos, naśladując ich ojca, którego Jezebel praktycznie nie pamięta.
— Morgano — waha się przez chwilę, bo rzadko kiedy przyznaje się do błędu. Opiera się mocniej na barierce, wręcz uwiesza się na niej. Gdyby wychyliłaby się troszkę bardziej, poleciałaby jak dopiero co przerzucone przez nią papierosy, prosto na twardą posadzkę stolicy. — Myślę, że to nie w nich leży problem.
Morgana rozumie od razu.
W Apolonii może. W Jezebel nie. — I nawet nie zauważa, kiedy chłodna dłoń starszej siostry trafia na polik, a zakrwawiony kciuk rysuje drobne okręgi na skórze. Odnajduje w tym geście spokój, coś, co jeszcze ją przy tym wszystkim trzyma. Dawno utraconą czułość. — Aczkolwiek Asparsa jest, bądźmy szczere, skończonym idiotą i tytuł tego nieszczęsnego magistra, który na DUMie mogłaby uzyskać i żaba — Morgana parska nieeleganckim śmiechem — od głupoty go nie ratuje. I nawet nie próbuj go z tego wybronić. Nie zasługuje, kochanie ty moje, na twoje łzy i jakiekolwiek spojrzenie. Nie zasługiwał też na rękopis, ale trudno, niech będzie. Niech się pieprzy z tymi swoimi pannami z wielkimi cyckami.
— Morgano.
Co, skłamałam?
Jezebel kręci głową, drży przez chwilkę. Może z chłodu, bo zimowy wiatr szarpie ją za włosy, a ona, jak dopiero teraz dostrzega, ubrana jest w jakąś cienką, jasną podomkę.
— Panny z wielkimi cyckami byłam zdolna wybaczyć.
Aha! Czyli tu o co innego idzie! Tej blondwłosej panienki mi siostrzyczka zdzierżyć nie chce. To się porobiło jeszcze bardziej. 
— Morgano.
W topazie błyszczy coś, czego obie wolą nie nazywać, choć obie domyślają się, czego ta nagła iskra może być przejawem. Jezebel zagryza swój polik od środka, a jej siostra odpuszcza, rozluźnia ramiona i chce przyciągnąć zagubioną dziewczynkę do siebie, uścisnąć mocno i wyszeptać słodkie słówka do uszka o tym, że wszystko będzie dobrze. Zawsze tak robiła, gdy dostrzegała pierwsze łzy w kącikach dużych, topazowych ocząt.
Teraz jednak nie może, kilka łez spływa więc na poliki, a Jezebel łapie je czym prędzej opuszkiem kciuka, jakby ją coś swędziało. Udaje, jak zawsze, że nic się nie dzieje. Całkiem nieźle to jej od dłuższego czasu wychodzi.
Ale że aż tak?
— Nie. Tylko troszkę.
Morgana kiwa głową ze zrozumieniem.
Musisz uciekać. Zamarzniesz mi lub się utopisz. Ani tego, ani tego nie chcę.
Jezebel marszczy czoło, ściąga brwi. Nic z tego nie rozumie. Morgana wzrusza niedbale ramionami, po czym wyciąga martwą, zakrwawioną dłoń w jej kierunku, wskazuje palcem na nadal zmarszczone w konsternacji czółko.
Już, już. Koniec snu.
Woda bez uprzedzenia wdziera się do płuc aktorki, a ta czym prędzej, byle szybko, podciąga się na swych dłoniach ku coraz bardziej wzburzonej tafli. Kaszle głośno, gwałtownie, brutalnie starając się wydobyć z trzewi wszelakie pozostałości swej za długiej kąpieli. Klatka piersiowa unosi się i opada, unosi się i opada, w ten sposób chcąc się wyzbyć bólu, który zdążył się tam ulokować. Ów klei się do delikatnej tkanki, drapie w każdą z komórek, pali każdy nerw. Ciemne loki kleją się teraz do twarzy, do szyi, do ramion, końcówki w powolnych pląsach pływają na tafli. Apolonia zaciska dłonie na brzegach wanny. Stuka opuszkami o porcelanę, zbierając myśli i wykrztuszając ostatki lodowatej wody ze swoich płuc.
A później płacze. Długo, głośno, boleśnie, tak, jak płacze się, gdy nie się już jakiejkolwiek innej opcji. Czerwoną twarz chowa pomiędzy wyziębionymi palcami i sama nie wie, czemu i dla kogo łzy tak długo wylewają się spomiędzy powiek.
Gdy wychodzi z wanny, a tafla załamuje się pod kroplami opadającymi z nagiego ciała, wszystkie łzy, które mogła w tym konkretnym momencie ze swego ciała wypłakać, już dawno zmieszały się z lodowatą wodą. Ciepły szlafrok klei się do mokrej nadal skóry. Nie ma siły, by porządnie się wytrzeć.
Ogrzewa się, w kominku paląc listy, które jej słał. Od jednego z płomieni odpala papierosa, przy okazji prawie spopielając swoje jeszcze wilgotne włosy. Ogień polizał jeden z ciemnych kosmyków. Niezbyt się tym przejmuje, choć w dużym salonie czuć charakterystyczny zapach spalenizny. Lok teraz odstaje jej od głowy, a ona nie wie, co zrobi z nim następnego dnia. Utnie, może wyrwie w złości, czyniąc z niego wspominkę czy nawiązanie po straconej na rynku w Ovenore spokrewnionej z nią czarodziejki.
Leży na drewnianym parkiecie, szlafrok, wcześniej nawet jakkolwiek niezawiązany, zsuwa się z biodra. Aktorka przekręca się, w jedną, w drugą, mając nadzieję, że na chudych pośladkach następnego dnia nie znajdzie jakichkolwiek siniaków. W końcu się poddaje, stwierdza, że nic z tego i powraca do tej samej pozycji sprzed chwili, bo twarde drewno i tak przygłuszają grube blizny.
Kilkadziesiąt centymetrów dalej leży miękki dywan. Tutaj jednak jest cieplej.
Powoli wypala papierosa, a dym wymyka się spomiędzy pełnych warg. Prawdopodobnie osiądzie na delikatnych firankach, wsiąknie w eleganckie poduszki ułożone w rządku na kapanie, przyklei się do ekstrawaganckiej tapicerki fotela. Niech one pamiętają, niech przejdą tytoniową żółcią, taką, której nie sposób wyprać. Nawet magią.
Kilkanaście dni później wyrusza z gildyjczykami ku Obarii, mając nadzieję, że w śniegu, pod którym kilka lat temu chowała własną siostrę, na dobre pochowa nadal zagubioną w wielkim świecie Jezebel Le Fay. Beksę, jeszcze dziecko, naiwną dziewczynkę o gołębim sercu.
Tylko w ten sposób może oszczędzić jej bólu.


[ w tytule cytat z zalinkowanego pod nutką Le blues de Francoise ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz