piątek, 10 grudnia 2021

Od Antaresa cd. Williama

Mag prowadził Antaresa bez pudła - obaj podążali za zaklęciem namierzającym jak po sznurku, zaś Favellus dudnił kopytami, wyrywając z ubitej drogi bryzgi ziemi. Olbrzymi rumak bojowy gnał niczym wicher, zostawiając za sobą kolejne piędzi ziemi. Wokół - drzewa rozmywały się w zielone smugi, z tyłu zostawały bezkresne pola, pojedyncze chałupy jakichś wsi. Antares mijał podróżnych - zdarzały się wozy drabiniaste ciągnięte przez beczkowate kobyły, na koźle siedział zazwyczaj jakiś starszy wieśniak. Zdarzały się też i pojedyncze osoby podróżujące w tylko sobie znanym kierunku, zdarzali się też i inni.
W normalnych warunkach rycerz zatrzymałby przy nich swego rumaka, zsiadł z siodła i pytał - czy nie widzieli dwójki ludzi podróżujących wraz z młodzieńcem o charakterystycznych, niebieskich włosach, czy coś nie rzuciło im się w oczy. Tym razem jednak warunki nie były normalne - mag współpracował, rzucił zaklęcie, które prowadziło rycerza tropem porywaczy.
„Pamiętasz, jak wyglądała poprzednia akcja z zakładnikiem i odbijaniem tamtej cholernej dziewuchy?"
Ten drugi prawie nigdy nie używał żadnych choć trochę ostrzejszych słów względem niewiast - zawsze mówił im po imieniu, ewentualnie dodawał jakiś uprzejmy (w jego mniemaniu) epitet, jednak nazwanie białogłowy „cholerną dziewuchą" było ewenementem. I faktycznie - Antares musiał z pewnym wahaniem przyznać, że tamta dama na to zasłużyła.
„Chyba nigdy tego nie zapomnę" odpowiedział mu rycerz, popuszczając wodze Favellusowi.
To była ciężka historia, Antares miał wrażenie, że tamtego dnia jego cierpliwość została wystawiona na najpoważniejszą próbę w całym jego życiu. Do tego mag, choć zazwyczaj wybaczał białogłowom naprawdę wiele, w jakiś cudowny sposób znajdując w swym nieczułym sercu pokłady miłosierdzia, miał doprawdy ciężki orzech do zgryzienia przy panience Diane Florence Darlington-Whitt.
To był jeszcze wtedy, gdy Antares wciąż był giermkiem i choć do oficjalnego pasowania na rycerza nie zostało wiele czasu, młodzieniec musiał wtedy wciąż zmagać się z tymi, którzy brali go za pazia. Cóż, niewiele zmieniło się i teraz - dalej zdarzały się momenty, kiedy Antares był brany za giermka, nie zaś za rycerza. I ani zbroja, ani rycerska szarfa, tego nie zmieniały.
Zaś panienka Diane, którą pod opiekę dostał Antares, zalazła mu za skórę dokumentnie, na każdym kroku poddając w wątpliwość jego umiejętności, doczepiając się też do wyglądu, a nawet obrażając Favellusa. Prawdziwy problem zaczął się zaś nie wtedy, gdy Diane była jeszcze pod opieką Antaresa, ale zaraz potem. Ledwie irytująca dama wróciła do posiadłości swych rodziców (tam też Antares miał ją odprowadzić), ledwie rycerz przestąpił z powrotem progi domostwa kończąc swe zadanie, nie chcąc z Diane spędzać nawet chwili dłużej, gdy okazało się, że ktoś już czekał na powrót dziewczyny. I nie chodziło wcale o jej rodziców.
Rycerz (wtedy jeszcze giermek) zdążył się tylko odwrócić, akurat po to, by zobaczyć moment, w którym banda jakichś podejrzanych ludzi na koniach oddala się od posiadłości, wioząc drącą się w niebogłosy Diane. Antares oczywiście nie pozostał obojętny, Diane w końcu wróciła do domu na dobre, ale jeśli rycerzowi wydawało się, że dziewczyna mu za to podziękuje, to srogo się pomylił.
Cóż, niektóre akcje po prostu nie idą dobrze. Antares miał nadzieję, żę tym razem będzie inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz