czwartek, 30 grudnia 2021

Od Jamesa, CD. Małgorzaty

James z całego serca zaczynał nienawidzić kobiet w gildii. Chociaż nie, użył zdecydowanie zbyt negatywnego i permanentnego określenia, ale trudno było mu znaleźć inne, gdy kolejna z nich obracała go sobie wokół palca. Z niejaką ulgą pozwolił sobie jednak przyznać, że lepiej znajdować się pod czymś pantoflem niż spódnicą. Z niechęci do pierwszego mógł się jeszcze wytłumaczyć czymś więcej niż tylko manieryzmem czy dżentelmeńskimi zapędami. Użyte w ramach tarczy obronnej przy drugim omawianym przypadku, jeszcze za czasów studenckich, nie zapewniły mu solidnego spokoju ducha, a co najwyżej kilka niezbyt przyjemnych tygodni wśród grona pociesznych kolegów, niezwykle uradowanych ze znalezienia sobie nowego kozła ofiarnego.
― O jeżu? ― Skinął głową, licząc, że lekka referencja muzyczna odwróci uwagę Małgorzaty od jakże wrażliwego tematu, którego nie przystoi podejmować w towarzystwie kogokolwiek, a już tym bardziej, cóż, wdowy, ale nadal, damy. Tylko ten złowieszczy uśmiech, przez który miejscami przypominała mu Calithę, oznaczający satysfakcję z wyłapania jakiegoś małego szczególiku, mogącego przysłużyć się bacznej intrygantce do wbijania swojemu rozmówcy awanturniczej szpili.
Już się bał. A mrugnięcie w tym nie pomogło.
― Lubię śpiewać, choć na solowy występ, czy w duecie, nigdy bym się nie odważyła. No, chyba, że po pijaku. Ale za to grupowe śpiewy na jarmarkach to już mój żywioł. Jeśli kiedyś będziesz w Taewen podczas corocznych festiwali, czy innych ciekawych atrakcji, to zaręczam, wieczorem będę drzeć się najgłośniej ze wszystkich śpiewających i aż wstyd będzie ci się przyznać, że pracujemy dla tego samego człowieka.
Miał już się odezwać z prostym uśmiechem, zaręczając, że owszem, bardzo chętnie kiedyś przyjedzie, choćby po to, żeby zobaczyć rozbudzony alkoholem zmysł artystyczny Małgorzaty, ale ta już przyprawiła go o kolejny zawał. Przesiadła się znienacka, wciskając się mimo wąskiej gardzieli między ścianą a mężczyzną, w dodatku jak na złość uczyniła to ze swoją standardową gracją, mimo wybijającego na nierównościach powozu. Gdyby trzymałby nieco mniej nerwów na wodzy, prawdopodobnie by wtedy przeklął. A tam mógł tylko zagryźć z zakłopotaniem dolną wargę. Nie tyle zgorszony zachowaniem kobiety, co przeświadczony, że na tym etapie powinien zacząć spisywać testament, bo i tak nie dojedzie żywy na miejsce.
― Piosenka o jeżu... O ile pamięć mnie nie myli, tekst jest o tym, że każdego przelecieć się da, jedynie nie jeża. Ale powiem ci, w sekrecie oczywiście, bo tylko sekrety winno się wyjawiać podczas uroczej podróży sam na sam, że po dołączeniu do Gildii w oko wpadło mi paru takich, przy których ten jeż to sobie może… No, wiadomo co sobie może.
Ponownie, gdyby sytuacja zatrzymała się na komentarzu, James byłby człowiekiem żywym. A tak jego szanse przetrwania drastycznie malały w zastraszającym tempie, gdy jednocześnie czuł zarówno ciepłotę ciała kobiety, wynikającą z jej ewidentnego naruszenia przestrzeni osobistej historyka, które tylko zostało dodatkowo przypieczętowanie molestowaniem.
Pisnął. Liczył, że zamaskowało to jednoczesne szczeknięcie, któregoś z gosiowych pięknych bestii, a jak nie, to przynajmniej ten nagły wyskok powozu, gdy najechał na kolejną nierówność źle przygotowanej do podróży ścieżki. Ciężki zapach frezji i gruszek unosił się w powietrzu, wraz z tą absurdalną wonią, która na myśl przywodziła Jamesowi jedynie czyste szaleństwo.
― Hrabię D’Arienzo kojarzysz zapewne. Ale nie Isidoro, o Mattię się rozchodzi. Na bogów, w życiu z nikim mi się lepiej nie tańczyło, a już na pewno nie w takiej pipidówie jak Tirie. Chłop wie co robi i jak robi. Poza tym, te kolczyki. Daję mu drugie miejsce na mojej prywatnej liście.
Oddychał głęboko, mając ogromne nadzieje, że tym krótkim opisem De Verley zaspokoiła wszystkie swoje żądze i plany, ale wydawała się zdeterminowana, żeby dotrwać do końca swojego małego teatrzyku. Nigdy nie był aż tak zdekoncentrowany żadnym seansem, nawet gdy słynna w środowisku artystycznym Ghoneia na żywo malowała akt jakiegoś wypatrzonego w tłumie modela w trakcie corocznych DUMowaliów.
― A właśnie, mamy jeszcze pana marudę, Cahira w sensie. Miły z niego chłopak, w tańcu – kiedy miał okazję – prowadził ładnie, choć nieco sztywno. Ale za to ma cudownie wyrobione ramiona, zdołałam obadać to i owo podczas tego krótkiego pobytu na polance. Mimo to miejsca na liście mu nie dam, to nie materiał na podrywy. Nie chciałabym być jednym z jego smutków. Bo widziałeś te jego oczy, prawda? Zielone, podobne do moich, ale tam na dnie czai się jakiś smutek, przygnębienie. Cokolwiek przeszedł, nie zasługuje na więcej kopów w dupę od życia. Lepiej byłoby się zaprzyjaźnić.
― James? Żyjesz jeszcze? ― Pokręcił zrozpaczony głową, ale wydawało się wystarczająco pozytywną odpowiedzią dla Gosi, żeby kontynuowała swoje wyliczanie wdzięków wśród męskich członków gildii. Najwyraźniej nie zniechęciło jej ani jego zaczerwienienie, ani krótkie, urwane oddechy czy nawet błąkające się po powozie oczy, które próbowały patrzeć gdziekolwiek, tylko na ściskane małą, ładną dłonią kolano.
― Och… mamy jeszcze przecież pana czarodzieja. Aherina w sensie, na pewno go spotkałeś, na pewno widziałeś, tej persony od tak nie da się przeoczyć. ― Zapowietrzył się. ― Późno, późno w nocy dopadłam go w ogrodzie. Jeszcze gwiazdy spadały po niebie, jeszcze towarzystwo nie było tak strasznie zalane, jak Cala by sobie tego życzyła. Przetańczyliśmy kawałek czasu i wiesz co, James? Jemu to bym dała. Dałabym mu na kamieniu, na sofie, albo nawet na tym pierdolonym jeżu, przysięgam.
Wypuścił powietrze, mało nie plując, odchylając przy tym głowę na tyle mocno i szybko, że zarył z głuchym łuskotem o ściankę powozu. Mruknął coś pod nosem niezrozumiałego, choć dla wyćwiczonych uszu mogło wpadać to w frazę podobną do „zdradliwe... wredne... diabelskie... kobiety, po co to komu...”.
Gosia była niewzruszona. Słusznie, w swojej karierze widziała pewnie dużo więcej, a przy tym dużo bardziej spektakularnych załamań, ale James zamrugał kilkukrotnie, uznając, że w takim wypadku przyjemności się skończyły.
― Małgorzato De Verley, jesteś równie okropna, co Cala ― złajał ją naprędce, nawet nie próbując zakryć kwitnącego wzdłuż kołnierzyka koszuli i płaszcza rumieńca. ― Powód, dla którego czerpiecie taką satysfakcję ze znęcania się, jest dla mnie czystą zagadką, ale skoroś tak zaproponowała taką grę, to proszę. Masz absolutnie okropny gust do mężczyzn. Nie przerywaj mi proszę ― napomknął, widząc, jak w ładnych, zielonych oczach błyskają ogniki, zwiastujący nadchodzący komentarz.
―Jeżeli już analizujesz dowolnego z braci D’Arienzo, zwłaszcza pod kątem tańca, to powinnaś wiedzieć, że dziewięćdziesiąt procent tego talentu do ruchu to dobre biodra. A te i tak nie należą w gildii do najlepszych, widziałaś kiedyś Nikolaia, gdy przechadza się korytarzem w tych swoich obcisłych wynalazkach? ― spytał z absolutnym zaangażowaniem, choć musiał przy tym rozpiąć guzik u koszuli. ― Przyznałabyś, chociaż sama przed sobą, och, nie przerywaj mi, Gosiu, że Mattia ma po prostu niezaprzeczalną charyzmę. I to jest jedyny powód, dla którego byłabyś w stanie wybaczyć mu fakt, że nie mogłabyś założyć do niego swoich ulubionych obcasów. I zapewniam, widziałem cię w szpilkach, gdy wracałaś, skądinąd zresztą kiedy, z takiej formuły zrezygnować, byłoby to grzechem, nawet dla starszego D’Arienzo.
Wyliczył w myślach, kogo kolejnego wymieniła w trakcie swojej ewidentnej popisówki.
― Ach, no tak, pan O'Harrow ― przypomniał sobie w końcu. ― Na tym etapie jestem już przekonany, że to kwestia ich wieku. Jesteś pewna, Gosiu, że cię ichnia młodość zwyczajnie nie pocią... ― miał już dokończyć rozpoczętą myśl, zanim zorientował się, że to już nieco przekracza granice małej, pośledniej gierki. Pewnych rzeczy nie wypada w żadnej sytuacji, nawet w ramach koleżeńskich przekomarzań, a wytykanie kobiecie jej wieku leżało w sferze tematów, które podjąć należało w terminie nigdy. I na wieki wieków.
― W każdym razie, twoja znajomość czyjegoś życia na podstawie samych oczu jest iście przerażająca. Młodzieniec przystojnej aparycji, ale żeby zaraz takie wnioski wyciągać? Chociaż, te ramiona... ― Zastanowił się przez chwilę na głos, mrucząc coś pod nosem, zanim pokręcił głową. Tym razem uważając, żeby nie zaryć nią o ściankę.
― Nie, zdecydowanie nie. Fakt, że na liście wymieniłaś pana O'Harrow, a nawet nie wspomniałaś o Xavierze i, Gosiu, nawet nie patrz się tak na mnie ― złajał ją, widząc, jak źrenice kobiety rozszerzają się, a usta wyginają w dosadnym rozbawieniu ― spędziłem przynajmniej dwa, nie! Trzy! Trzy wieczory wsłuchując się w narzekania Cali na temat jego rozpiętych koszul. A poza tym ramiona? Pan Akamai czy pan Mefistofeles wydają się mieć dużo lepiej wyrobione ramiona, chociaż mogliby w końcu zacząć ubierać się tak, żeby dało się to zobaczyć.
― A Aherin... ― zaczął ze wzburzeniem, zanim przerwał, ucichł i zastanowił się na chwilę, zanim zdał sobie sprawę z popełnionej gafy, gdy zarzucił imieniem zamiast prawidłowym formalizmem. ― Cóż, to pan Asparsa ― poprawił się szybko. ― Kształtna rzyć, to prawda. Obawiam się jednak, że patrząc na jego popularność w gildii, musiałabyś walczyć o miejsce w kolejce. ― Skrzywił się delikatnie. Tylko kącikiem ust. Bo mimo niebywale przystojnej twarzy czy czarującej otoczki, jaką wokół siebie roztaczał mężczyzna, James nadal nie był w stanie zrozumieć, jakim cudem Aherinowi tak łatwo przychodziło obracanie się w towarzystwie.
― I w zasadzie podejrzewam, że pierwszy w kolejce i tak byłby nasz książę. ― Zamrugał, zdając sobie sprawę z własnego palnięcia, ale w gruncie rzeczy przeszło mu to przez myśl, więc tylko machnął dłonią.
― Poza tym jak na tak dziarskie opowieści jestem zdziwiony, że pominęłaś swój numer jeden w tej wyliczance. Wicehrabia De Sauvignon byłby niepocieszony, gdyby usłyszał, że wstydzisz się do niego przyznać. Nawet w ramach wymiany sekretów podczas uroczej jazdy sam na sam.
Uśmiechnął się. Nie ciepło jak zazwyczaj, a z lekką nutką zniecierpliwienia i zirytowania, że dał się w takie przekomarzanki wciągnąć, nawet jeżeli odnalazł w nich odrobinkę frajdy. Odrobinkę. Może oczy błysnęły mu też jakoś inaczej, może wyprostował się bardziej, unikając zwyczajnej sobie, skulonej i zgarbionej postawy. Na tyle, że gdyby ręka Gosi sama w sobie nie zamarła, to pewnie zrobiłby to za nią. A tak tylko wyciągnął wolną dłoń, poprawił rękawiczkę i poklepał nieporadnie Małgorzatę po ramieniu. Tym, którym się akurat o niego nie opierała.
― Po prostu przyznaj, Gosiu, że brakowało ci babskich plotek. Wystarczyło poprosić. ― I mrugnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz