środa, 29 grudnia 2021

Od Serafina do Weroniki

Zima na dobre zagościła w okolicy, śnieg rozpustnie brał w objęcia ogród, zalegał leniwie na parapetach, budował zaspy i falami zsuwał się z dachu. Było zimno, blade słońce operowało lichymi promieniami, nieśmiało zachęcając do tego by wyjść na dwór, by odetchnąć mroźnym powietrzem, by poczuć kłujący w dłonie i policzki mróz.
Niektórzy korzystali z pogody, niektórzy w tym zimnie znajdowali nawet przyjemność. Serafin, większość życia spędziwszy wśród piasków pustyni i koszmarnie wysokich temperatur, uważał, że obecna aura w Tirie jest – delikatnie rzecz ujmując - nie do życia. Nie wyściubiał nosa poza budynek, chyba, że był do tego absolutnie zmuszony. Większość czasu spędzał w bibliotece, albo we własnej kwaterze, sprawiając wrażenie kogoś bardzo zajętego.
Czasem odwiedzał obserwatorium, kierowany jakimś ludzkim odruchem, emocją. Nie zostawał tam jednak długo i zawsze miał dobrą wymówkę w zapasie, gdyby ktoś go na tych wycieczkach spotkał.
Tego wieczoru odwiedził obserwatorium. Teoretycznie, dla wszystkich mijanych i niewtajemniczonych, musiał coś koniecznie sprawdzić na mapie nieba. Praktycznie, przyznając się do tego tylko przed sobą samym – a i tu przecież nie do końca – brakowało mu towarzystwa Isidoro. Wizyta była krótka, echa wspomnień minionych dni nie przyniosły stosownego ukojenia, nie poprawiły mu humoru, a wręcz przeciwnie, wpędziły w jakiś melancholijny nastrój przepełniony nietypowymi dla niego rozważaniami typu co by było gdyby.
Z rozważań tych wytrącił go rumor. Głośny trzask spadających ksiąg i bibelotów, kruchy dźwięk tłuczonego szkła. Serafin ściągnął brwi w grymasie, fuknął pod nosem sallandirską klątwę, przyśpieszył kroku. Dźwięki, które chwilę temu rozbrzmiały tak żywo, teraz nagle przycichły, zastąpione odgłosem miarowego szurania.
Serafin, całkiem odruchowo, jako wieloletni właściciel krokodyla, zastanowił się, czy to właśnie aby nie Magister był przyczyną tego hałasu. Być może w końcu artefakt tkwiący w jego ciele postanowił się uaktywnić i rzucić krokodylim cielskiem to na lewo, to na prawo? A może lewitował sobie leniwie pod sufitem? Było to całkiem prawdopodobne, zwłaszcza, że podczas jego pobytu w Gildii dochodziło już przecież do o wiele dziwniejszych incydentów.
Niedbałym ruchem dłoni otworzył drzwi, z pokoju tchnęło trupem, błotem i magią. Czarodziej przekroczył próg kwatery i westchnął. Głęboko i z rozczarowaniem.
No tak. Dziwka Fortuna.
Po podłodze, ciut nienaturalnie wykrzywiona, czołgała się nieznana mu kobieta odziana w białą sukienkę. Włosy, równie białe, barwiły pasma zeschniętej krwi, bose stopy miała uwalone błotem. Syczała pod nosem, wzdychała z irytacją, ale niestrudzenie parła naprzód, zostawiając za sobą małe pobojowisko w postawi powywracanych szafek, rozwalonych artefaktów, przetrzepanych szuflad. Serafin z obojętną miną potoczył spojrzeniem po pomieszczeniu, wzrokiem ułowił jedyną rzecz, która go w istocie interesowała. Kielich. Wysoki, smukły, ładnie zdobiony, stanowiący dobre naczynie dla wytwarzających wiązanie składników magicznych. Ten sam kielich, który zwrócił uwagę szanownego pana Asparsy. Książę wciąż pamiętał, jak czarodziej wychylił zawartość naczynia na raz, kompletnie bez refleksji. Co najlepsze, Asparsie dopisało wtedy szczęście, nic złego się nie stało.
Serafin uśmiechnął się. Paskudnie, okropnie.
Jego wieczorny gość szczęścia nie miał. Stąd nieco wykręcone ciało, stąd trudność w poruszaniu się. A kto wie, czy to wszystko, czy jeszcze jakiś efekt uboczny nie rozwijał się wewnątrz martwego ciała.
Machnął dłonią, szpony błysnęły oszczędnie w świetle tej jednej, ocalałej świecy. Zaklęcie przewróciło wampirzycę na plecy, związało ją w miejscu. Czarodziej podszedł, ciemna szata zaszeleściła miękko. Przykucnął tuż obok, przyjrzał się jej wnikliwie.
― Oj, nie masz ty dzisiaj szczęścia, robaczku ― cmoknął z rozczarowaniem, przeciągnął spojrzeniem po jej twarzy. Zatrzymał się na chwilę na ślepiach, czerwonych, intensywnych, budzących w duszy niepokój. Wyciągnął dłoń, dotknął bladej twarzyczki, podwinął górną wargę wampirzycy, z zainteresowaniem obejrzał kły. Spoglądał na nią jak na obiekt do badań, jak na przydatną rzecz.
Gestem niemalże troskliwym starł krew z kobiecych warg.
― Wypiłaś składniki klątwy i nawet ja nie wiem co się teraz z tobą stanie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ― stwierdził tonem sugerującym pocieszenie ― przynajmniej nie będę się nudził.
Znów na nią spojrzał, wprawnym gestem odwrócił kobiecą głowę w bok, odgarnął białe pasma. Uszy normalne, nie szpiczaste.
― Przynajmniej nie jesteś elfką, jak ten straceniec, Massarion ― urwał, zamyślił się. Nie był pewien, czy tak brzmiało jego imię, ale w sumie, nie ważne. ― Puszczę cię, zwolnię czar. Ale bądź grzecznym robaczkiem, nie zmuszaj mnie do zrobienia ci krzywdy. Bo za to pobojowisko tutaj… ― Serafin objął pomieszczenie wzrokiem. ― Powinienem zrobić ci krzywdę. I to całkiem sporą.


WEEEERAAAA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz