poniedziałek, 27 grudnia 2021

Od Calithy, CD. Tezeusza

— A gdzież te twoje strony rodzinne, Calitho? Chętnie posłucham o tym miejscu, jeśli zechcesz mi o nich, rzecz jasna, opowiedzieć. Cóż złego w pytaniach? W rozmowie, która stoi u podstaw każdej relacji międzyludzkiej? Czyżbyś nie słyszała, Calitho, że pytaniom dziwią się tylko ci, którym nie w smak udzielić na nich odpowiedzi? — Zarumieniła się wdzięcznie. Tak przynajmniej mogło się wydawać w przyćmionym pomieszczeniu, zakładając, że Tezeusz nie zauważył, jak poklepała się kilkukrotnie po policzku. Niezbyt subtelnym, ale cichym, dobrze wyćwiczonym ruchem, gdy jej kompan z prawdziwą wstrzemięźliwością godną niejednego alkoholika oceniał po konesersku wspaniałość trzymanego przez niego trunku. Ach, ci biurokraci, tak bardzo skupieni na smaku. Normalny człowiek o tej porze miał już dawno zbyt wypalone kubki smakowe, żeby przejmować się czymkolwiek więcej, niż ciepłem, które powolnym tempem stopniowo rozchodziło się wzdłuż styranego gardła.
— Ach tak? Może to dlatego, że z Jamesem nie mieliśmy okazji jeszcze o damskich dekoltach porozmawiać? Obiecuję jednak tę małą zaległość przy najbliższej okazji nadrobić. — Prychnęła pod nosem, widząc, z jak wielką niechęcią spogląda na swoją czarkę. I komentarz o dekoltach zapamiętała. Na wszelki wypadek.
— Moje rodzinne strony mają nieprzyjemny zwyczaj nieść ze sobą nudne historie. — Skrzywiła się teatralnie, zmrużyła oczy i trzasnęła trzymanym kuflem o drewnianą ladę. — A co ludziom po nudnych historiach? Skoryjo tyle się u was dziwactw samemu dzieje? — praktycznie wypluła ostatnie słowa, wyprostowując przed siebie rękę i odliczając głośno na palcach.
— Rodzeństwo królewiczów, którzy wyglądają, jakby nigdy nie wstali ze złą fryzurą, raz. Wampir latający za wieśniarą, dwa. Krzykliwa diwa jako szpieg, trzy. Żaba zamiast rektora, cztery. No i na koniec najważniejsze. — Pochyliła się do przodu, z uśmiechem przebiegłym i lekko zapyziałym oddechem, który wiązał kobiece gardło. Zdecydowanie potrzebowała zapalić, ale jeszcze chwilę mogła się z panem dupkiem podroczyć.
— No i facet bez jaj, oczywiście, punkt pięć. Nie wiesz, że tylko małostkowe panienki grymaszą przy posiłku? Lub napitku? — Zamrugał. Raz, drugi. Czuła się obserwowana jak niechciany robak, którego niechybnie w najbliżej przyszłości czekało zgniecenie, ale póki co pozwala mu się wrócić we własne cztery kąty, byle doprowadził właścicieli mieszkania do źródła całego problemu. Gniazda.
Nie lubiła tego, oczywiście, że nie, ale miała brzydką, namiętną relację z igraniem z ogniem. Zasługę swojego burzliwego charakteru i ogólnego sposobu bycia przypisywała przemądrzałym kapłanom, którzy im mocniej próbowali wyperswadować Cali dzikie pomysły z jej głupiego łba, tym mocniej się na nie nakręcała. Tezeusz działał na nią w bardzo podobny sposób. Ze swoją gburowatością, milczącym, chłodnym charakterem i wzrokiem, który wydawał się oceniać zarówno brud pod jej paznokciami, jak i rozczapierzone włosy, czy nędzne kłamstwa.
A Calitha, jak każdy zresztą robak świadomy własnej maleńkości, wyzbyty naiwności i przekonany o tym, że jest mnóstwo innych robaczków do zastąpienia go w tym świecie, nie lubiła czuć się w swojej pozycji zagrożona. Przyjemna pogawędka coraz bardziej schodziła na niebezpieczne rejony, gdy ładnie zaprezentowane pytania hrabiego mogły pociągnąć kobietę na dno.
— Przynieście zimnej wódki, właścicielu. I dwa kieliszki. Nie będziemy tego obrzydlistwa, co go śmiecie nazywać winem, pić.
— O tak, przynieście wódki, jeszcze trochę tutaj będziemy się szczypać, zwłaszcza, że mój towarzysz ma wygórowane gusta. — Cmoknęła w kierunku właściciela gospody, który na kobiece umizgi jedynie przewrócił oczami, żeby po chwili znowu skupić się na swoim rozmówcy.
— Powiedz mi, Teziu, jak ty to robisz? Tyle lat, takie wysmakowane podniebienie i tylko tyle zmarszczek? — zadrwiła, z ochotą przyjmując od karczmarza kieliszek. Nalała najpierw sobie, później mężczyźnie, ignorując jego wyciągniętą rękę, którą chciał samodzielnie chyba odebrać trunek. Oj, co to, to nie. Polewanie było według Cali sztuką i jako taką należało ją uprawiać, co się będzie amator pchał pod kielich profesjonalisty.
Pogłaskała jeszcze raz czy dwa pieska, żeby nie było mu przykro, że państwo sami świętują. Może sprawi sobie też takie pocieszne stworzenie? Albo kota? Nie, koty były dla niej zdecydowanie za pyskate.
— To za co masz ochotę wypić na początek? Jakiś toast? — spytała miękko, unosząc zapełnioną czarkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz