sobota, 25 grudnia 2021

Od Yuuki - Event

     Gdyby nie szelest ubrań łopocących na wietrze, bardzo subtelne podzwanianie biżuterii pewnego białowłosego barda, chlupoczące odgłosy butów zapadających się w błoto i syczenie czarnego, przeklętego ptaka, można by powiedzieć, że między trójką podróżujących osób panowała wręcz nienaturalna - jak na niektórych - cisza.
     Xavier Delaney od samego początku przeczuwał, że ich wycieczka ani nie zaczyna się dobrze, ani z pewnością dobrze nie skończy. Szedł dumnie przed siebie, z wysoko uniesioną brodą i swoim skwaszonym i zdegustowanym wyrazem twarzy przynajmniej nie udawał, że cała ta sytuacja go bawi w przeciwieństwie do Yuuki Tenebris, która wyprzedzając krokiem jej towarzyszy pogwizdywała wesoło pod nosem.
     Nie licząc demonicznej kury trzymanej w ramionach Tenebris, która co jakiś czas próbowała zabić Delaneya, ich wesoła wycieczka liczyła zdegustowanego barda i gadającego kozła zaproszonego do udziału w ich wyprawie przez samą Yuuki, ot tak. Kobieta, dość niespodziewanie, jak zawsze, postanowiła, że za wszystkie wyrządzone Xavierowi krzywdy - te na duszy i ciele - zabierze barda na obiad, za który oczywiście ona zapłaci, wliczając w to alkohol A, że niedaleko ich rozmowy zasiadał spokojnie Balthazar, Tenebris stwierdziła szybko, że świetnym pomysłem będzie zaprosić również jego, nawet, jeśli jemu żadnej krzywdy jeszcze nie wyrządziła. Dlatego właśnie w finalnym obrocie sprawy cała trójka zbliżała się do skromnej, niewielkiej gospody, gdzie wygląd może nie był dość zachęcającym wyznacznikiem, jednakże dla Yuuki absolutnie nie było to problemem. Nawet, jeśli droga do owej gospody od samego początku do samego końca była jedną, wielką błotnistą pułapką. Tenebris chciała nawet zabrać Syriusza, ale młody mężczyzna bez chwili zawahania stwierdził, że jej nie lubi i nie ma zamiaru nigdzie z nią iść, nawet, jeśli miałby to być jeden z najlepszych posiłków jaki zjadłby w swoim życiu. 
      Nie podoba mi się to  parsknął niezadowolony Xavier, szczelniej otulając się płaszczem, kiedy zimny wiatr zakradł się pod jego koszulę. 
     I nim Balthazar zdążył w ogóle zaczerpnąć tchu, by cokolwiek powiedzieć, Yuuki odparowała, nawet nie spoglądając za siebie na białowłosego. 
     — A tobie to, przepraszam bardzo, co się znowu nie podoba? No prócz tego, że wszystko i tylko ty sam sobie. Stawiam ci żarcie, a ty jeszcze jojczysz i wydziwiasz. 
     — Jojczę?  uniósł ręce ku górze, zginając dwa palce w sarkastycznym geście kładącym nacisk na owe słowo.  Nie no, daj spokój. Tak tylko gram głośno w grę pod tytułem "co stanie się tym razem". 
     — Przyznaj, że ci po prostu dupa zmarzła. 
     — Nawet tu słychać jak ci zęby dzwonią  dorzucił uszczypliwie Balthazar. 
     Delaney prychnął głośno, w nieskrywanym ani trochę oburzeniu, z którego powodu prawie przystanął w miejscu gdyby nie kolejny, zimny podmuch i on sam, zapadający się coraz głębiej w błoto. 
     Prychnął nawet sam Balthazar, aczkolwiek on głównie ze śmiechu. 
     — Po prostu nie lubię takiej pogody  odparował, wyrównując krok, ze zgrozą obserwując to, jak Tenebris w lekkim płaszczyku podskakuje wesoło przez błoto. 
     — Warunki jak na wojnie? Życie albo śmierć? Ostatni posiłek? Ty albo oni? Ciężkie życiowe wybory? Trzeba być twardym. 
     — Właśnie to mówili ci rodzice kiedy mieli cię już dość i przywiązywali w lesie do drzewa? 
     Xavier nie zdążył jednak dokończyć dalej swojej myśli i prób zirytowania anielicy, gdyż tracąc chwilowo uwagę, dość niespodziewanie - i pewnie niechcący - dostał prosto w twarz drzwiami, które rozwarły się mocno na oścież, gdy Tenebris szarpnęła za nie. 
     Kobieta spojrzała na Xaviera i uśmiechnęła się. 
     — Panienki przodem, trzeba zająć stolik. 
     Yuuki przepuściła Xaviera i Balthazara przodem, a sama zatrzasnęła za nimi drzwi, dość głośno, po czym nawet nie omiatając wzrokiem pomieszczenia ruszyła za Balthazarem, który gdzieś w oddali wynalazł miejsce, gdzie mogliby zasiąść.
     W środku nie było tłoczno, zajętych było zaledwie kilka stolików, a mimo to ich przybycie wywołało falę szeptów i ogólnego poruszenia. Oczy wszystkich od samego początku utkwione były w nowo przybyłych I żadne z nich nie byłoby tym faktem za bardzo zdziwione, gdyby w chwilę później nie podszedł do nich szybkim krokiem nieco przygarbiony mężczyzna, przerażonym wzrokiem omiatając całą trójkę. 
     — Wy...Jesteście z gildii? Kissan Viikset? Proszę powiedzcie, że się nie mylę. 
     Xavier, Yuuki i Balthazar zerknęli po sobie, ale to Tenebris jako pierwsza odpowiedziała. 
     — Zależy o co się rozchodzi. Jak o coś złego to absolutnie, my tylko przejazdem. I głodni jesteśmy. 
     — Oh, złego złego. A może i nawet demonicznego.  Mężczyzna machnął ręką, kręcąc głową ze wzrokiem błądzącym gdzieś po kątach pomieszczenia.  Kilka dni temu gościł u nas pewien człowiek. Dość skryty, tak samo, jak i jego twarz, ale nie sprawiał żadnego problemu, a przynajmniej tak myślałem. Wynajął pokój na jedną noc, ale na drugi dzień zniknął niespodziewanie! Nie oddał kluczy, słuch o nim zaginął tak, jakby rozpłynął się w powietrzu. Zostawił po sobie dziwną statuę, pokaźnych rozmiarów, którą dźwigał wcześniej ze sobą. Czuje, że w tym przedmiocie siedzi jakieś nieznane zło! Boimy się tego ruszać, kto wie, jakie nieszczęścia może na nas ściągnąć. 
     — Statua?  mruknął zaciekawiony Balthazar, na co mężczyzna pokiwał. 
     — Oferuje zapłatę, nie wyjdziecie z pustymi rękami. Proszę, pomóżcie. Nie chcemy, by jakieś złe siły zasiedliły się w tej gospodzie. 
     — Spoko, to ja chce.  Yuuki mocniej przycisnęła Lucynę pod pachą.  Gdzie jest to coś? 
     Mężczyzna zerknął niespokojnie na kurę, w tamtym momencie nieszczególnie chcąc spuszczać ją z oczu. Nawet, jeśli kobieta, niewzruszona na jej wyrywanie się, nie rozluźniała uścisku. 
     — Jest tam, za drzwiami. 
     Tenebris skinęła lekko, wstała i wyjęła gdzieś z kieszeni na boku małą, przeźroczystą buteleczkę, z której najpierw pociągnęła solidny łyk, a następnie nabierając na dłoń trochę płynu poczęła przechadzać się tu i tam, spryskując drzwi i okna gospody. Ludzie, którzy wcześniej jeszcze zachowywali jakiekolwiek pozory dyskrecji, w tamtym momencie już uważnie obserwowali poczynania kobiety, a niektórzy z nich odsunęli się nawet pod ściany. 
     Kobieta w chwilę później zatkała buteleczkę z powrotem i dwoma dziarskimi krokami znalazła się tuż przy drzwiach prowadzących do pokoju, gdzie znajdowała się rzekomo przeklęta rzecz. Bez zbędnych ceregieli i tracenia czasu Yuuki solidnym kopem otwarła drzwi, które z impetem uderzyły w pokaźnych rozmiarów statuę i zrzuciły ją na ziemię. 
     Rozpryskując w drobny mak. 
     Yuuki z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzyła chwile w milczeniu na szczątki tego, co jeszcze przed chwilą było czymś stałym, po czym - ignorując wszechobecną panikę, lament i zamieszanie - wzruszyła ramionami i rzuciła luźno: 
     — No i chuj, zbiło się. To po robocie. 
     — Co?  Właściciel gospody zbladł jeszcze bardziej, przeskakując wzrokiem to ze szczątek porozrzucanych na podłodze, to na niewzruszoną kobietę.  Tam mogło być czyste zło! Wszyscy zginiemy!
     Tenebris jeszcze raz zerknęła na podłogę i przesunęła bokiem stopy garstkę małych, ostrych kawałków na bok.  
     — No jak ktoś nie posprząta to ewentualnie można sobie wbić jakieś gówno w nogę. Badziew jak badziew, do tego brzydki. Jakbym była złem to sama bym tam zamieszkać nie chciała. To co, dajesz hajs i możemy się rozejść? 
     A Lucyna, jak zawsze niezadowolony z tego, że jest tłamszony w ramionach anielicy, zasyczał głośno. 


no beka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz