poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Leonardo — Event [7.1]

Rozszarpie go. Potłucze, zabije, zorganizuje pogrzeb, zakopie, odkopie, znajdzie dziwną miksturę w zasobach Tadeusza i przywróci życie w zapadniętą pierś tylko po to, by znowu go zabić. To wiedział. Tego był pewien. Nie sądził, że i tak złą już sytuację, dało się jeszcze bardziej pogorszyć, a jednak udało mu się. Złota gąska Montegioni, tytuł, który mógł sobie wepchnąć głęboko tam, gdzie światło nie dociera. Czasem zastanawiał się, skąd wynikała ich nieograniczona wiary w umiejętności Leonardo, bo zważając na to, że jedyne co mu wychodziło, to koncertowe zawalenie wszelkich spraw. 
Strach Leonarda, który nerwowo przedzierał się przez korytarze gildii, strącając ogonem wszystkie bibeloty ze starych regałów i zakurzonych półek, wcale nie był nieuzasadnionym. Jednak zaczęło się tak niewinnie, że nie do końca wiedział, w którym konkretnie momencie zaczęły się problemy.
Chryzant przybiegł do niego z samego rana, wręcz wskakując na pochyloną nad talerzem sylwetkę. W ten również sposób pobrudził kołnierzyk białej koszuli krwistoczerwonym dżemem, który z pewnością nie będzie chciał się sprać, bez względu na to, jak wiele razy poprosiłby Martę o pomoc przy okropnej plamie. Leonardo mógł jedynie westchnąć i starać się zlizać resztki marmolady, wysłuchując przy okazji zapłakanego Chryzanta.
— Elżbietka! Elżbietka, moja najukochańsza z owieczek, przepadła, Leo, cholera jasna! — jęczał, podjadając jajecznicę Leosia, który nałożył ją sobie tylko w wypadku, gdyby Chryzant zdecydował się do niego dołączyć. Oczywiście zjadł całą, choć w międzyczasie zarzekał się, że jest zbyt zdenerwowany, by cokolwiek w siebie wcisnąć. Przy okazji dopił resztkę jego herbaty i nawet poczęstował się pojedynczym sucharem, leżącym na krawędzi talerzyka. 
— Przestań panikować, przecież się znajdzie. To wcale nie tak, że po raz pierwszy zniknęła ci z oczu.
— Nie! Nie rozumiesz, ona przepadła! Nie ma jej absolutnie nigdzie, wołanie też nie pomaga. 
— I rozumiem, że mam ci z tym jakoś pomóc?
— Potrzebuję, żeby ktoś został w owczarni na wypadek, gdyby jednak wróciła. 
Więc został, podczas gdy Chryzant i reszta chętnych do pomocy ruszyła na misję poszukiwawczą zagubionej owieczki. Siedział na snopku siana i czytał kolejną marną nowelę, podpierając ciężką głowę na pięści. W budynku było dość ciepło i chociaż przeokrutnie śmierdziało, Leonardo dość prędko przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy i świadomości, że chyba nawet rozumiał, dlaczego Chryzant tak bardzo przepadał za tą bardzo leniwą, powiedziałby, że nawet odprężającą fuchą. Na ich nieszczęście, przyzwyczaił się do  tego zbyt prędko, a lektura okazała się zbyt nudną i chcąc nie chcąc, wilczy łeb zawisnął w letargu, gdy w krótkim momencie nieuwagi przysnął. 
I prawie przeklął na głos, gdy w końcu poderwał się z drzemki i rozglądnął po drewnianym budyneczku, by z rozczarowaniem, ba prawdziwym rozgoryczeniem stwierdzić, że jednak powinien był upewnić się, czy wszystkie zagrody są dobrze domknięte. 
Nie było, ani jednej, ani pół owieczki, ani w budynku, ani na polach, ani nawet w okolicznym lasku, który zdołał cały obwąchać i chaos wnoszony przez wilcze cielsko na gildyjne korytarze zdawał się w tym momencie być całkowicie uzasadnionym. 

1 komentarz: