poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Lei cd. Sophie - Misja

W ciszy staliśmy przed płonącą rezydencją, każdy z nas w swoim wnętrzu trawił wydarzenia ostatnich godzin. Choć nie minęło zbyt dużo czasu od momentu wejścia do rezydencji szlacheckiego rodu, miałam wrażenie, że stało się to wiele dni temu, może nawet miesięcy. W jedno zlewały się już wspomnienia rozmów, nie umiałabym zapewne odtworzyć naszej upiornej trasy śladami stóp, które okazały się przynależeć do zaginionego Verdama. Nie potrafiłam już nawet przywołać dokładnego obrazu twarzy Azazela i Boruty, choć gnębiło mnie paskudne przeczucie, że wraz z nastaniem ciemności odmalują się przede mną równie wyraźnie, co stojący przede mną Sophie i Nick.
Tymczasem jednak nastawał dzień - ptasi trel nieśmiało konkurował z hukiem płomieni, z trzaskiem spadających cegieł. Czerwone języczki łakomie lizały wieżyczki, pochłaniały mury, a ja zastanawiałam się, czy ogień dosięgnął już rysunków, czy strawił już portrety członków Verdamów. Ich ślad pozostał jeszcze w kronice pozostałej w archiwum, niemniej gdy przypomniałam sobie o grubej, zalęgłej tam warstwie kurzu, doszłam do wniosku, że zapomnienie niemal równa się zniszczeniu. Może nie tak raptownemu, co żar płomieni, ale równie bezlitosnemu - stronice zapleśnieją, litery rozkruszą się, aż w końcu uleci również pamięć o Verdamach. Nawet jeśli dziś wydawało się to niemożliwe, nawet jeśli każda sekunda poprzedniej nocy zdawała się wypalać piętno, to jednak minęła, szczęśliwie bezpowrotnie. Spojrzałam ze smutkiem na Nicka - dla niego ta sytuacja ciągnęła się już od wielu lat. Czy podąży dalej prawniczą ścieżką? Czy będzie już z dumą przedstawiał się jako Verdam? Czy będzie szczęśliwy?
— Pożarem niedługo zainteresują się mieszkańcy — mężczyzna zmrużył oczy, na horyzoncie pojawiły się pierwsze sylwetki. Niektóre tylko stały, unosiły maleńkie ręce i wskazywały na rezydencję, inne kręciły się w panice, zapewne rozważając zasadność akcji ratunkowej. — Choć mam podejrzenia, że nie będzie to zbyt szeroko zakrojona akcja ratunkowa.
— Płomienie nie dotrą do ich zabudowań — oceniła Sophie. — W tym momencie i tak nie dałoby się ich opanować.
 
 Tym razem burmistrz wyraźnie wolałby widzieć nas w składzie okrojonym - obecność Nicka zdawała się wprawiać go w zakłopotanie, podrażniać jego nastrój. Nie był pewien, jak zachowywać się w obecności uznanego już lata temu za zmarłego chłopca, syna dawnych właścicieli tych włości, jakby lada chwila miał się upomnieć o swoje dziedzictwo.
— Trudno mi uwierzyć w te... rewelacje — mruknął, zastukał nerwowo palcami w udo. — Demony, kontrakty...
Zmrużyłam oczy, przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie. Zastanawiałam się, czy za ostrożnymi słowami nie kryje się niedowierzanie. Nie mogliśmy mu nic udowodnić, skoro budynek spłonął razem z cyrografem, ale prawdziwe pytanie brzmiało kto, na litość boską, by tego w ogóle wymagał.
— Nie zmyślilibyśmy teraz historii, proszę pana — opuściłam głowę, przegoniłam spod powiek gnieżdżące się tam obrazy. — Ale możemy zaręczyć, że nie dojdzie już do żadnych podobnych wypadków.
— Demon zwany Boruta złamał postanowienia kontraktu — powtórzyła Sophie, niestrudzenie usiłując przekonać burmistrza do wyłożonej przed chwilą sprawy. — Dzięki wiedzy Nicolasa z zakresu prawa oraz demonologii udało się udowodnić jego winę i Azazel, demon sprawujący pieczę nad kontraktem, wyznaczył mu odpowiednią według ich prawa karę — zmarszczka przecięła gładkie lico alchemiczki. Za "odpowiednią karą" według demonicznych standardów kryło się przecież dziewięćdziesiąt dziewięć lat za złamanie kontraktu i po jednym miesiącu za odebranie każdego życia ludzkiego. Rok za tuzin dusz. Za Verdamów. Za Leona Smitha. Za Jacka White'a, który już nigdy nie wróci do ciężarnej żony, nie utuli swojego dziecka. To nie było zakończenie, które wyobrażałyśmy sobie w drodze z Tirie, niemniej cieszyłam się, że Nick żyje. Że być może uda mu się choć spróbować wieść spokojne życie, pozbawione ciągłego lęku o życie.
— Takie rzeczy można sfałszować — mężczyzna nie ustępował. — Proszę zrozumieć, zależy mi na bezpieczeństwie mieszkańców wioski. Pozwolę sobie zatem zapytać wprost: macie pewność, że nie był to żaden wybieg zorganizowanej grupy przestępczej? Albo szaleńca?
— Trudno mi sobie wyobrazić, by choćby i najbardziej zmyślna lub pomylona osoba byłaby w stanie dokonać czegoś takiego — sucho odparł Nick. — Studiowałem przez lata demonologię i jestem w stanie odróżnić tego prawdziwego demona i zwykłego uzurpatora. A także autentyczny kontrakt.
Burmistrz zamilkł, ponownie zasępił się, nie wysnuwał jednak żadnych dalszych kontrargumentów, z rezygnacją przyjmując tę wersję wydarzeń, której nie wysnułby nawet z najgorszym scenariuszu. Podobnie zresztą jak i my.
— Zatem co teraz? — zwrócił się wyraźnie do Verdama. — Zamierzasz wrócić do Ravenglen?
— Nie — zaprzeczył od razu. — Opuszczę jeszcze dzisiaj miasto, zamierzam odwiedzić babuszkę. Nic więcej mnie tu nie trzyma — na chwilę urwał, pozwolił sobie znów na uśmiech, który wyraźnie jeszcze bardziej speszył burmistrza — nie będę próbował odebrać panu tego miejsca, może pan być spokojny.
W odpowiedzi zostało wyburczanych kilka niezrozumiałych słów. Piastował przecież swój urząd właśnie od momentu stypy Nicka, i nawet jeśli nic nie zostało powiedziane wprost, podobne obawy zapewne choć przemknęły przez jego umysł.
— Jak to odkryłyście?
— Przed umysłem Sophie nie ukryje się choćby i najsprytniejszy demon — odparłam, w pamięci mając notatki, dzięki którym udało się tak wiele ustalić. — Wiele dała nam wizyta w archiwum, jesteśmy wdzięczne za informację i udostępnienie nam tych zbiorów.
— Rozmawiałyśmy także z zielarką. Żaden kupiec nie miał z tym nic wspólnego. Ona pierwsza powiedziała wprost, że to sprawka demona. Przemawiały za tym wszystkie zebrane informacje, które ostatecznie potwierdziły się podczas wizyty w rezydencji Verdamów.
— Miejsce konfrontacji, tak — przypomniał sobie. — Skoro demony są tak potężne, czemu ten jeden nie był w stanie odnaleźć Nicolasa?
— Dzięki czarowi mojej matki. I amuletom babuszki — wyjaśnił młodzieniec, spojrzenie na chwilę pociemniało na wspomnienie rodzicielki. — Demon przypominał o sobie przez morderstwa mieszkańców, ale mógł upominać się tylko o życie pełnoletnich członków, a dzięki magii demon i pozostali tutejsi, w tym przybywający do Ravenglen, w zakrzywiony sposób postrzegali mnie i mój wiek. Ale miało to działać tylko do moich dwudziestych ósmych urodzin, które wypadają właśnie dziś.
— Wszystkiego najlepszego — wypaliłam. Nick uśmiechnął się, tym razem sympatycznie, skinął głową w podzięce.
— Pozostaje też pytanie — podjął burmistrz — jak wyjaśnię to mieszkańcom? Jeśli opowiem o demonie, wybuchnie panika.
— Został pan wybrany na swoje stanowisko nie bez kozery. Liczymy, że coś uda się panu wymyślić.

— Gdybyś chciał, Mistrz z pewnością ciepło by cię powitał — powiedziałam ostrożnie, gdy zbliżał się czas pożegnania. — Tirie to bardzo miłe miasteczko.
— Może kiedyś — wzruszył ramionami. — Dziękuję za propozycję. Niemniej, póki co... chciałbym spróbować zrealizować swoje inne plany. Jest kilka spraw, które mnie wzywają, i kto wie, czy po nich nie pojawią się kolejne.
— Jedno nie musi wykluczać drugiego — uśmiechnęła się Sophie, ściągnęła wodze Lakmusa. — Ale myślę, że sam wiesz najlepiej, czego chcesz. Gdybyś potrzebował pomocy, również wiesz, gdzie nas szukać.
— Oczywiście. Dziękuję wam za wszystko. Gdyby nie wy, dziś z pewnością by mnie tu nie było... — skłonił się lekko. — Gdyby potrzeba wam było prawnika lub specjalisty w dziedzinie demonologii, służę radą.
— Będziemy pamiętać.
Uniósł dłoń na pożegnanie, między palcami zatańczył promyk słońca.

1 komentarz:

  1. Burmistrz Ravenglen rzeczywiście zdołał całe zdarzenie owiać wytłumaczeniem, które uchroniło mieszkańców przed zorientowaniem się, że w to wszystko zamieszane zostały nieśmiertelne, potężne osobliwości. Powiązał znalezione w lesie oraz na trakcie zwłoki z działalnością sfanatyzowanych, brutalnych recydywistów; spalenie posiadłości miało poświadczać o ich szabrowniczych zamiarach i posłużyło za zapewnienie, że po rozgrabieniu posiadłości i zniszczeniu kompleksu ci opuścili okolice wioski — gdzie po dotarciu do głównego traktu zostali zatrzymani przez gwardie, których interwencje rzekomo zawdzięcza się właśnie Gildii. Wyjaśnienie, chociaż zawierało kilka niejasności, czy luk, to było na tyle wystarczające, żeby uspokoić większość mieszkańców, w tym rodzinne White, którzy złudnie wierzą, że w stolicy mordercy zostaną odpowiednio osądzeni.

    Opinia Publiczna: Burmistrz jest wdzięczny za rozwiązanie problemu, wypłacił pełne wynagrodzenie Gildii i zapewnił, że przekaże słowo pochwały na nasz temat okolicznym notable. Jesteśmy też od tego momentu mile widziani w okolicach Ravenglen i możemy liczyć na gościnność ze strony miejscowej ludności.

    Za poprawne wykonanie zadania, odpowiednie wypełnienie dodatkowych oraz odpowiednie zinterpretowanie ukrytego Sophie i Lea otrzymują maksymalną ilość punktów — 515 PD.

    Gratulujemy! ^^

    OdpowiedzUsuń