sobota, 25 grudnia 2021

Od Serafina cd. Antaresa

Nie tak daleko od samych murów miasta – zdecydowanie bliżej niż początkowo zakładano – stacjonowały grupy badaczy, tworząc przy tym miasteczko namiotów i amatorskich zagród na konie. Miasteczko bardzo żywe, pełne ruchu, gwaru i kłótni. Te ostatnie rozgrywały się głównie pomiędzy zespołami, rozchodziło się o pierwszeństwo w badaniach, o to kto przybył pierwszy i kto pierwszy powinien zbadać wnętrze tego, co odsłoniło im osuwisko.
Kłótnie zdawały się kompletnym milczeniem pomijać to, że same próby wejścia pod ziemię dla niektórych skończyły się nader tragicznie. Przedstawiciele czterech obecnych tu zgromadzeń nie zaprzątali sobie tym głowy, bowiem nauka wymagała ofiar. Jeśli zaś ofiary składane były z cudzych żyć – przywódcy ugrupowań byli w stanie się z tym pogodzić i przejść nad tym do porządku dziennego.
Kiedy przejeżdżali pomiędzy kolejnymi namiotami, kiedy wychwycili strzępki rozmów i podekscytowanych głosów, jasnym stało się, że ktoś znowu próbował dostać się do krasnoludzkiego miasta. I znowu się to nie udało, osuwisko zabrało dwa życia, a kolejnych pięć uwięziło pod zwałami błota i klocami ziemi, stawiając ich dalsze „być, albo nie być” pod znakiem zapytania.
Serafin, zgodnie z ogólnymi przewidywaniami, nie przejął się tym ani trochę. Przełożył leniwym gestem wodze Falafela do drugiej dłoni, zabębnił szponami o udo. Nie zamierzał angażować się w akcję ratunkową, ale zdążył zauważyć już, że Antaresowi niewiele brakuje, by puścić się przez obozowisko galopem, byleby szybciej dotrzeć do potrzebujących. Astrolog, ten zdecydowanie mniej księciu znany, także wyglądał na zaniepokojonego sytuacją, choć dobrze nad sobą panował. Elfiej gołębiarze nie poświęcił ani skrawka swoich myśli, nie zaszczycił jej także spojrzeniem. Pomyślał sobie za to, bardzo z tego faktu niezadowolony, że oto znajdzie się w towarzystwie dwóch pań, za którymi z wzajemnością nie przepadał.
I kiedy tylko ta myśl wybrzmiała w jego głowie, w uszach wybrzmiało znajome szczekanie jednego z nowofundlandów.
Małgorzata siedziała na jednym z większych głazów, wygodnie wsparta o jeszcze inny głaz. Z uprzejmym zainteresowaniem przyglądała się akcji ratunkowej, ale sama nie kiwnęła nawet palcem by cokolwiek zrobić. Pchełki plątały się w okolicy, ale nie wchodziły w drogę tym, którzy gorączkowo przerzucali łopatami gruz, czy rozgarniali błoto rękami.
Antares, zgodnie z przewidywaniami księcia, zostawił Favellusa przywiązanego do najbliższego drzewa i ruszył w stronę osuwiska. Pozostała część grupy spotkała się z Małgorzatą.
― Czemu nie pomagasz? ― jako pierwsza odezwała się Ayrenn, z grzbietu łosia spoglądając na ludzką tragedię.
― Moja pomoc, jak się okazało, nie jest mile widziana. ― Małgorzata wzruszyła ramionami, okręciła sobie jasny lok wokół palca. ― Wasza też nie będzie, kiedy jajogłowi pokojarzą, że jesteście z Gildii. Mają jobla na punkcie konkurencji i tego kto pierwszy wedrze się do tego miasta. Jak na razie, powiem wam szczerze, nikomu nie udało się nawet sforsować porządnie pierwszego przejścia. No, ale obserwowanie zmagań jest całkiem zabawne, przynajmniej póki ktoś nie ginie, bo potem to się robi burdel.
― Czego się już dowiedziałaś? ― Mattia wolał skupić się na konkretach. Aldebaran rzucił łbem, kiedy przy przejściu znów się coś osunęło, astrolog jednak z powodzeniem uspokoił konia.
― Mamy tu cztery obozy, ci ostatni przybyli ledwie wczoraj i to właśnie oni teraz próbują ratować swoich spod osuwiska. Pozostała trójka toczy batalię na prawnicze kruczki o to kto był pierwszy i komu przypada pierwszeństwo przejścia. Będziesz miał z nimi przeprawę, Mattia. ― Jadowniczka ułożyła wargi w niebezpiecznym uśmiechu, podniosła się z głazów, gwizdnęła na psy.
― Nie mają tu żadnych magów? ― prychnął Serafin. ― Wystarczy byle bęcwał, żeby ruszyć te głazy.
― Skoro sobie nie radzą, to wygląda na to, że nie mają magów. Lub dopiero po nich posłali, kto wie.
― Skoro wystarczy byle bęcwał, to idealnie się do tego nadasz, książę ― słodko wtrąciła Ayrenn, pochyliła także głowę w geście pełnym udawanego szacunku.
Serafin parsknął, śmiech pozbawiony był wesołości.
― Nie przypominam sobie, bym pytał o zdanie byle przybłędę z lasu. Chcesz się popisać, to idź, wspomóż naszego rycerzyka w podnoszeniu kamieni.
― Nie muszę mieć twojego błogosławieństwa na wypowiedź.
― To nienajlepszy moment na spory ― wtrącił Mattia, zapobiegawczo stając między elfką, a księciem. ― Ayrenn, czy dasz radę pomóc rannym swoją magią?
― Jeśli to nic poważnego, to tak. W przeciwnym wypadku moje zdolności będą niewystarczające, wciąż znam tylko podstawy.
Książę prychnął, ściągając na siebie zirytowane spojrzenie elfki. Małgorzata skrzyżowała ręce na piersi w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
― Serafinie, ciebie prosiłbym o towarzyszenie mi i Małgorzacie. Musimy przejąć kontrolę nad sytuacją.
― Strata czasu. ― Książę lekceważąco podszedł do sprawy, spojrzał na swoje szpony i igrające na powierzchni metalu światło.
― Badacze mogli dopiero wezwać magów i być może faktycznie ich tu nie ma ― Mattia nie dawał za wygraną ― a być może jednak są. Jeśli w rozmowie trafimy na kogoś, kto zna arkana magii, to dobrze byłoby mieć przy sobie specjalistę, który wychwyci ewentualne bujdy i fakty odbiegające od prawdy.
― Hm… ― Serafin podkręcił wąsa w zamyśleniu. ― Może być w tym nieco racji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz