niedziela, 5 grudnia 2021

Od Echa cd. Xaviera

Palce zatańczyły na oparciu kanapy, stukając, pukając, badając teren. Bielsze w porównaniu ze skórą łucznika opuszki pomasowały szorstkawy, wcale nie taki miękki, jakby można było się spodziewać, materiał, nacisnęły i odpuściły, badając jego sprężystość. Ściągnął w konsternacji grube brwi, orientując się, że wcale najlepiej nie trafił. Ciemne oko łypnęło niemiło na przed chwilą zaatakowaną ofiarę, na tego, na którym całkowicie przypadkowo skończyły święte cztery litery strzelca. Najlepszą bowiem pozostawała sofa zajęta przez pewnego białowłosego jegomościa, a ten prężył się na niej teraz niczym najrasowszy z kotów; czempion każdej wystawy i zwycięzca kolejnego pojedynku. Twarz Echa rozluźniła się odrobinę, a brwi uniosły, pozwalając hebanowym tęczówkom w pełni podziwiać to doskonale wymyślone przedstawienie. Istną rundę honorową przepełnioną hedonistycznymi popisami, jednoosobową defiladę. Brakowało tylko wybudowanego na tę okazję łuku triumfalnego, choć wcale by się nie zdziwił, gdyby w myślach białowłosego pojawiły się na ów pierwsze szkice architektoniczne.
Oczy przejechały po szczupłym ramieniu, które ukradkiem wymsknęło się spod, w miłosiernym geście podarowanej, włosienicy. Palce łucznika ponownie postukały o szorstki materiał kanapy.
Przelazły, troszkę wolniej, chcąc wyłapać, a może wręcz zapamiętać każdy szczegół i detal, po bladym obojczyku dyskretnie ukazanym zza, już wcale nie tak subtelnie rozpiętej, koszuli. Echo potarł opuszkami o grubą tkaninę, jak i, podciągnąwszy prawą nogę do klatki piersiowej, przycisnął obcas buta do siedziska – uziemiał się, tak na wszelki wypadek oczywiście.
Zatrzymały się na żuchwie, w istnej zuchwałości, przekonaniu o swej świetności wysuwającej się na prowadzenie zza białych kosmyków – te opadły do tyłu, na pewno miękko i czule muskając ten obrzydliwie szorstki materiał, na którym obu było dane właśnie zażywać chwili porannego relaksu. Echu zaschło w ustach, a grdyka poruszyła się niespokojnie, gdy mężczyzna spróbował chyłkiem, zupełnie nieumiejętnie, przełknąć ślinę. Spojrzenia się skrzyżowały, a łucznik mógł przysiąc, że w lazurze wyłapał iskrę zwycięstwa. Zupełnie pyrrusowego, ale jednak.
Chuj.
— Dlatego się tak wychładzasz? Hartujesz ciało? — zapytał z przekorą, udawany akcent nieszczęsnej aktorzyny po prostu ignorując. — Wyglądasz na kogoś, komu zimowa atmosfera jest raczej… nie w smak.
Lekko przechylił głowę, ponownie zlustrował mężczyznę, tym razem jednak się już z tym nie kryjąc, tym razem również pomijając wszelakie pułapki i sidła, które na niego zastawiono. Zrobił to ostro, chłodno, niemiło, tak, by ciemne spojrzenie pozostawiło po sobie jakikolwiek ślad; spodziewał się oczywiście, że marna to była próba przejęcia pałeczki, wyjścia na prowadzenie. Dlatego też, oparłszy się łokciem o oparcie sofy w geście podobnym białowłosemu, kciukiem pomasował własną żuchwę, ściągnął ponownie brwi w sztucznie zafrasowanej minie. Niby troszcząc się o to, by rasowy kociak jednak się nie przeziębił. Dla tak delikatnej istoty nawet najdrobniejszy katar przecież mógł okazać się zgubnym.
Dwa koce, wcale nie przypadkiem, zjechały z ramion, gdy Echo wyciągnął się na sofie, gdy obie dłonie zmierzwiły ciemne włosy.
 
[ nikt przecież nie obiecywał, że mądre będzie. ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz