piątek, 10 grudnia 2021

Od Isidoro cd. Serafina

Czaromiot, choć zirytowany, podążał u boku astrologa, z każdym krokiem przybliżając się do sanktuarium i końca całej tej przeprawy w polu antymagii. Isidoro zaś, pozbawiony teraz swego daru jasnowidzenia, bazując jedynie na wykrzywionych przez rzeczoną antymagię wróżbach, ze wszystkich sił starał się nie dać po sobie poznać, że to jeszcze nie był koniec. Był jeszcze jeden etap, ale Isidoro nie potrafił stwierdzić, jaki. Rozsypane fragmenty jego widzeń, niczym potrzaskane kawałki zwierciadła, odbijały tylko skrawek obrazu, zaś astrolog nie wiedział, jak poskładać wszystko w całość. Bez swojego daru Isidoro czuł się słaby, niepełny, oślepiony. Jak miał iść przed siebie, jak miał kogokolwiek z sobą prowadzić, gdy nie widział nawet drogi?
Mężczyźni podążali w otoczeniu odzianych w skóry kapłanów, kości zwierząt przy totemach wybijały suchy rytm. Astrolog czuł, jak nasila się ucisk w skroniach, jak w żołądku pojawia się zimna, ciężka gula. Epicentrum było coraz bliżej. Jednak z jakiejś przyczyny to dojmująco przytłaczające uczucie, które przyszło do niego w Tirie, gdy spoglądał w przyszłość, wciąż jeszcze nie ukazało się w pełni swojej mocy. Czy wciąż byli jeszcze za daleko? Czy chodziło o coś innego?
Rzeczywistość nie trzymała Isidoro długo w niepewności.
Na drodze pojawił się on - nienazwany wciąż mężczyzna, którego dziwaczna aura tak zafrasowała Serafina.
Mężczyzna stał między nimi a sanktuarium, w otoczeniu swoich ludzi. Jednak tym razem nie byli bezbronni, zaś sam nieznajomy - wyzbył się swojego sztucznego, uprzejmego uśmiechu, który tak świetnie działał na wieśniaków. Teraz jego spojrzenie było twarde, skupione, zimne niczym otaczające go śniegi i lód.
— Nie pozwolę wam przejść dalej — powiedział z pozoru spokojnie, jednak na dnie głosu czaiła się niewypowiedziana groźba. — Nie, dopóki mnie nie wysłuchacie.
Szamani z wioski spięli się, któryś ostrzegawczo podniósł rytualny totem, w powietrzu uniosły się gniewne słowa. Astrolog poczuł, że jak tak dalej pójdzie, dojdzie do rozlewu krwi tych, którzy na to nie zasługiwali. Isidoro wstrzymał pozostałych ruchem dłoni.
— To sprawa między nami i heretykami — powiedział głośno, pewnie. — Nie mieszajcie się. Tak musi być.
Słowa zdawały się trafić do tych paru mężczyzn odzianych w skóry i amulety. Rozstąpili się, pozwalając, by wybrańcy bogów po raz kolejny udowodnili swoje prawo do wkroczenia do sanktuarium.
— Bardzo dobra decyzja, teraz nikt nie będzie nam przeszkadzał. — Mężczyzna przeciągnął wzrokiem po cofających się szamanach, postąpił parę kroków.
Serafin znów zagarnął gestem astrologa, chowając go za swymi plecami. Nieznajomy uniósł dłonie.
— Nie przybyłem walczyć. Chłopcze, powiedz swojemu egzotycznemu ochroniarzowi, żeby się tak nie denerwował.
— Chce walczyć? — mruknął ledwie słyszalnie Serafin, ściągnąwszy brwi.
— Jeszcze nie. — Isidoro wychynął zza sylwetki maga. — Będę z nim mówił.
Książę spojrzał na Isidoro, skinął głową w przyzwoleniu i wrócił do miażdżenia nieznajomego spojrzeniem onyksowych oczu.
— Jak mówiłem - pragnę porozmawiać. Nie musimy być wrogami. — Ręce wciąż uniesione w pokojowym geście, jednak za plecami - banda uzbrojonych ludzi. — Widzę, że pożądamy tego samego, jednak jestem przekonany, że gdy usłyszycie me powody sami będziecie wiedzieć, iż to mnie należy się zawartość sanktuarium.
Serafin zmarszczył brwi na dźwięk ostatniego słowa. Mężczyzna kontynuował.
— Znajduje się tam artefakt - potężny, starożytny, na chwilę obecną - uszkodzony. Posiadający jednak niezwykłą właściwość tłumienia magii. Dla was to pewnie kolejne ładne cacko, jednak dla mnie — zawiesił efektywnie głos — to ratunek.
— Jak to - ratunek?
Isidoro zmarszczył brwi. Tego nie przewidział. Zabrane artefaktu z wioski miało uratować jej mieszkańców - to mówiły jego wróżby. Nie było tam jednak nic na temat tego, by przejęcie przedmiotu przez inną osobę miało przynieść jeszcze coś dobrego. Czy pole antymagii ukryło część przepowiedni?
— Magia — podjął nieznajomy, lekki uśmiech wygiął usta — nie dla każdego jest błogosławieństwem.
Los sprawił, że nieznajomy trafił w punkt, astrolog spiął się w sobie. Serafin zerknął kątem oka, spojrzenie badało stężałą nagle twarz Isidoro. Przecież jego własna magia, niczym nadciągająca katastrofa, kładła się cieniem na każdym jego dniu.
— Jest wielu, dla których to nic innego, jak klątwa. — Mężczyzna ubrał myśli Isidoro w słowa. — Jakże bezsilny jest zwykły człowiek wobec kogoś, komu posłuszne są żywioły, czyż nie? Jeden mag znaczy więcej, niż oddział wojska, zaś ślepy los rozdaje taką moc tym, którzy na to nie zasługują. Moc, w niepowołanych rękach, jest jedynie śmiercią i zniszczeniem, zaś dla słabego charakteru - to prosta droga do zepsucia.
Nieznajomy urwał widząc nagły gniew malujący się na twarzy astrologa.
— To nieprawda!
Dla niego samego jego magia była klątwą, jednak wrzucanie wszystkich obdarzonych do jednego worka z napisem „niebezpieczeństwo" kłóciło się z najgłębszymi partiami serca Isidoro.
— Za długo czasu — mruknął Serafin. — Co chce?
— Jeszcze trochę — uspokoił go Isidoro.
Astrolog zacisnął usta - musiał jakoś tak to rozegrać, by Serafin nie musiał używać swojej magii. Tylko jak?
Mężczyzna zmrużył oczy, bystry wzrok przywykły do odnajdywania słabości w sercu drugiego człowieka, wychwycił w końcu powód, dla którego Isidoro reagował tak, a nie inaczej.
— Twoja własna moc jest dla ciebie przekleństwem, czyż nie? — zapytał, uniósł brew. — Odbierasz ludziom zdrowie dotykiem? Męczą cię koszmary, wizje? Podpalasz przedmioty, gdy się zdenerwujesz?
Isidoro nie odpowiedział. Nie musiał. Nieznajomy trafił - w oczach na moment rozbłysł i zgasł triumfalny uśmiech.
— Mogę cię wyleczyć. Mój dotyk — zdjął rękawiczkę, wyciągnął rękę do Isidoro — może uwolnić cię od twojej klątwy. Będziesz zwykłym człowiekiem. Takim, jak inni. Czy nie tego właśnie pragniesz? W końcu być normalny?
I tak oto, bez ostrzeżenia, bez przygotowania - los zaoferował astrologowi ratunek. Wystarczyło złapać wyciągniętą dłoń i już, po klątwie. Isidoro nie musiałby wahać się, nim dotknął kamieni wróżebnych, czy któryś z nich nie rozbłyśnie okrutną czerwienią nadchodzącej katastrofy, czy wśród blasku gwiazd astrolog nie zobaczy czasem gwałtownego końca własnej drogi. Przecież miał nadejść - zgodnie ze starożytnym paktem zawartym wieki temu, Isidoro czekała tragiczna śmierć w młodym wieku. Zegar tykał, trudno było powiedzieć, ile czasu jeszcze mu zostało. Do trzydziestki? Krócej?
Isidoro utkwił wzrok w oferującej ratunek dłoni. Wyciągniętej do niego, niczym do tonącego.
A potem poczuł znajomy ciężar na swej głowie. Pat.
Podniósł wzrok na Serafina - z malowanymi ochrą kreskami oblicze księcia nabrało jakiejś pierwotnej surowości. Isidoro nie był pewny, ile czarnoksiężnik zrozumiał ze wszystkich wypowiedzi, na pewno zrozumiał jednak, że na sercu astrologa spoczął jakiś niewyjaśniony, bolesny ciężar.
I wtedy Isidoro pojął, że nie tędy droga. Kolejne fragmenty potrzaskanej wróżby wskakiwały na swoje miejsce, jasne stały się dwie ścieżki. Magia i Serafin. Albo brak magii. I brak Serafina. W tym krótkim momencie olśnienia Isidoro ujrzał, co oznaczała zamarzająca pustynia i gasnący blask złotego słońca, zmieniający się w nieruchomą, ciemną noc.
— Co chce? — ponowił pytanie czarnoksiężnik. — Chce ciastek?
— Chce całą kuchnię — odpowiedział Isidoro.
Słowa, które nikomu nic by nie powiedziały, przepłynęły między obydwoma mężczyznami, Isidoro niemal widział te momenty, gdy w umyśle Serafina kolejne puzzle wskakiwały na swe miejsce.
— Twojego ochroniarza też mogę uzdrowić — kontynuował mężczyzna.
— Nie potrzebuję żadnego uzdrowić — prychnął Serafin.
Mężczyzna zmrużył oczy.
— Skoro wy nie chcecie skorzystać z mej pomocy, przynajmniej nie utrudniajcie tego innym. Ten artefakt należy się mnie.
W głosie nieznajomego zawibrowały jakieś dziwne, chropowate nuty. Isidoro poczuł przykry ucisk gdzieś głęboko w środku - zimny, twardy, metaliczny. Wciąż wyciągnięta dłoń nie oferowała już ratunku. Zdawała się emanować czymś wstrętnym i oślizgłym. Isidoro mimowolnie zadrżał.
— Uzdrawiasz ludzi wbrew ich woli.
— Dla dobra wszystkich innych. — Resztki maski opadły z twarzy nieznajomego. — Wściekłe zwierzęta się usypia. Odstąpcie i nie utrudniajcie.
Serafin wymruczał coś pod nosem.
— Chyba śnisz — warknął.
Nieznajomy cofnął rękę, jego ludzie zaczęli się zbliżać. Przykre uczucie nasiliło się. Oddech Isidoro przyspieszył, astrolog instynktownie zrobił pół kroku, stanął tuż przy boku Serafina. Mroźne powietrze można było kroić nożem.
— To ostateczna odpowiedź? — spytał mężczyzna.
Cisza wisiała w powietrzu, wyciskała oddech z płuc, wisiała tak niemiłosiernie długo. Isidoro, nie myśląc nawet nad tym, co robi, złapał rękę Serafina. Lśniący metal nie był zimny, jego dotyk rozlał się ciepłem po dłoniach astrologa, Isidoro na moment zamknął oczy.
Oby Serafinowi się udało.
Oby każdy jego czar zadziałał.
Obyśmy obaj wyszli z tego żywi.
Proszę.
Isidoro zawsze był posłuszny przeznaczeniu. W milczeniu, ze spuszczoną głową, akceptował każdy jego wyrok, w ciszy słuchał wskazówek i pouczeń, które los ukrywał pośród kwart, gwiazd i kamieni. Szedł krok za krokiem, pilnując, by nie zboczyć z tej jedynej, najlepszej możliwej ścieżki. I ten jeden raz odważył się zrobić to, czego nigdy nie robił. Podniósł wzrok, spojrzał w oczy przeznaczeniu i poprosił.
A los - uśmiechnął się do niego.
Magia popłynęła, coś tąpnęło we wnętrzu Isidoro. Astrolog nie zdążył się nawet zdziwić.
— Tak — odpowiedział Serafin.
To była ledwie chwila. Nieznajomy wyciągnął dłoń w stronę astrologa. Pozornie nic się nie wydarzyło - nie popłynął ogień, nie wystrzelił piorun. Jednak gdy tylko wzrok Isidoro skrzyżował się ze wzrokiem mężczyzny, momentalnie ogarnęło go uczucie dużo gorsze, niż spotkanie z ogniem czy piorunem. Bezmyślny żywioł niósłby ból jedynie ciału, zaś moc mężczyzny sięgała samej duszy i umysłu. Dziwny, nieokreślony dźwięk wyrwał się z gardła astrologa, Isidoro poczuł nagle, jakby dłonie przestały należeć do niego. Uczucie rozlało się zimnym, przytłaczającym ołowiem po całym jego ciele, wypełniło serce czymś wrogim, obcym, odstręczającym. Myśli Isidoro szarpnęły się, rozbiegły, gnane strachem, przerażeniem. Astrolog nie wiedział nawet, co ma zrobić, jak to zatrzymać, jak się bronić.
Biel śniegu wypełniła całe pole widzenia, jak przez mgłę widział wsparte na zmarzniętej ziemi własne dłonie. Pierwszy odruch - iść do Serafina.
Isidoro rozejrzał się, a przynajmniej próbował. Świat mazał mu się w bieli przetykanej smugami ciemnych barw. Gdzieś z daleka, jak zza grubej ściany, dobiegały dźwięki, których nie znał. Astrolog wstał, a raczej jego nogi dźwignęły na wpół bezwładny tułów, oczy od razu znalazły tę najwyższą smugę, ozdobioną charakterystycznym, złotym akcentem. Myśli nie chciały być posłuszne, połowy z nich Isidoro nawet nie rozpoznał. Wszystkie mówiły, by iść do Serafina - część po pomoc, a część…
Astrolog przystanął gwałtownie, prawie stracił równowagę. Ołów cofnął się na moment, gdy Isidoro zobaczył we własnej dłoni nóż. Miał go z sobą, choćby po to, by naciąć gałązki, by łatwiej rozpalić ogień, ot na wszelki wypadek, gdyby do czegoś był potrzebny. Astrolog nie przewidział, nie przypuszczał, że cokolwiek każe mu użyć go jako broni.
„Nie skrzywdzę Serafina!"
Przebłysk świadomości był tak krótki, moc nieznajomego zacisnęła się jak powróz, Isidoro usiłował rozluźnić palce, nóż zakołysał się w dłoni, ale z niej nie wypadł. Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że Serafin się zbliża, że coś mówi. Usiłował go ostrzec, nie zbliżaj się, ale słowa nie chciały opuścić ściśniętego gardła, uleciały tylko w dziwnym dźwięku i obłoczku pary. Isidoro cofnął się, dłoń z nożem złapał drugą ręką, usiłował ją opuścić. Cofnął się jeszcze dalej, tylko to mu pozostało. Astrolog wiedział, że przegrywa - strach i zimno napierały, nieubłaganie łamiąc jego wolę. Łzy napłynęły mu do oczu. Jego opór był daremny, ale nadal się opierał, robiąc coraz mniejsze, coraz mniej pewne kroki. Byle dalej, byle nie być zagrożeniem i nie skrzywdzić Serafina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz