piątek, 31 grudnia 2021

Od Antaresa cd. Lei

Kolejne zdania przepływały, Antares stał zaś w milczeniu, pozwalając, by ci bardziej obdarzeni gładkimi słowy próbowali opanować sytuację. Rycerz wychodził z założenia, że prawda w końcu zwycięży i że ten, kto naprawdę jest niewinny i ma rację, w końcu odniesie zwycięstwo.
„A ile razy coś takiego się faktycznie wydarzyło, co? Nie pytam o te debilne bajusie, co czytasz sobie do poduszki."
Rycerz nie odpowiedział, zacisnął tylko usta. Rozmowa (a raczej przepychanka słowna) płynęła dalej, jednak w pewnym momencie przekroczyła punkt krytyczny. Punkt krytyczny dla rycerza.
Kiedy Lea zaczęła go bronić.
Mag nie musiał zwracać uwagi Antaresowi - mężczyzna poczuł, jak krew zagotowała mu się w żyłach, jak jego własna magia zawrzała gniewem. Oczy zabłysły złotem - tylko przez moment, jednak na dnie tego blasku było coś groźnego, niebezpiecznego, co nigdy wcześniej się tam nie pojawiało.
— To nie będzie konieczne — powiedział, w jego głosie dźwięczały jakieś twarde, nieustępliwe nuty.
— Chce się pan przyznać.
— Chcę skorzystać z iudicium pugnae — Antares popatrzył kapitanowi straży prosto w oczy, mężczyzna mimowolnie cofnął się pół kroku. — Nie dbam o to, z kim będę krzyżował ostrze. Jeśli ci, którzy nie potrafią zgodzić się z prawdą nie zamierzają stanąć ze mną na ubitej ziemi, niechaj miasto wystawi tego, kto w takich przypadkach użycza swego miecza.
Po słowach Antaresa zapadła chwila ciszy.
— Czy to będzie jakiś problem? — naciskał rycerz.
Znów cisza. Kapitan się odezwał.
— Nie, to nie będzie problem.
— Cieszę się.
Atmosfera stała się nagle o wiele bardziej napięta, niż jeszcze moment temu - choć trudno było sobie wyobrazić, by było to możliwe. Fioravanti pobladł nieco, ale jego spojrzenie pozostało twarde, nieugięte. Jeszcze nie tak dawno temu żartowali o tym, że Antares będzie się pojedynkował - perspektywa takiego obrotu zdarzeń wydawała się odległa, nierealna. Teraz - stała się rzeczywistością. Bez ostrzeżenia, bez przygotowania, bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Ale nikt też nie spodziewał się, by komukolwiek przyszło do głowy zamierzyć się na sprzęt ekipy badawczej. Zdawało się, że były pewne granice stosowności w kwestii tego, jak bardzo można komuś utrudniać życie, jak bardzo można mu nabruździć i przeszkadzać. Widać jednak, że granice te były dużo dalej, niż normalny człowiek mógłby się spodziewać.
— Czy w takim razie pojedynek odbędzie się również jutro rano? — zapytał Antares tym samym chłodnym, nieustępliwym tonem.
— Hm, musiałbym… — zaczął kapitan.
— Podobno to nie miał być żaden problem. Czy coś się zmieniło? — znów zapytał rycerz, podszedł pół kroku do kapitana.
„No i tak trzeba żyć! Ciśnij gnojka!"
Pięciu mężczyzn, do tej pory tak pewnych swego i chętnych do zakrzyczenia wszystkich wokół, teraz nagle podejrzanie zamilkło, zostawiając cały ciężar rozmowy na barkach kapitana Hughesa.
— Nic się nie zmieniło — mruknął mężczyzna, zerknął na jednego ze swych podwładnych.
Trudno było powiedzieć, jakie myśli przebiegły przez głowy obu mężczyzn i jakie słowa wymienili w milczeniu, jedynie spojrzeniami komunikując coś, co było im obojgu wiadome. Czy wcześniej to ustalali? Czy może po prostu tak długo służyli już razem w jednym oddziale, że słowa nie były im potrzebne? Antares nie zamierzał w to wnikać. Jego jedynym celem było teraz stanąć na ubitej ziemi i udowodnić, że prawda leżała po jego stronie.
W końcu strażnicy się zebrali, zebrali się też i mężczyźni, którym tak niewiele brakowało, by zniszczyć starania całej wyprawy. Karczmarz z żoną burczeli przez pewien czas, narzekając na to, że nigdy wcześniej w ich przybytku nie zdarzyło się coś takiego, Antares jednak niespecjalnie tego słuchał.
Gdy wszyscy się rozeszli i pozostała tylko grupa naukowców wraz z Leą i Antaresem, ciśnienie i przykra atmosfera zdawały się rozpływać, odchodzić w zapomnienie. Wszyscy wrócili w końcu do wnętrza karczmy, jakoś naturalnie wyszło, że niewielka narada odbyła się w pokoju Fioravantiego.
Pascal irytował się, że cała ta kabała musi się w ogóle odbyć, Marco wydawał się przerażony sytuacją, Abelarda mierzyła tylko wszystkich spokojnym, stalowym spojrzeniem, Verena zaciskała pięści, nie potrafiąc w końcu wpłynąć na wydarzenia, zaś Insteia wydawała się dziwnie obojętna i zdystansowana, jakby cała ta sytuacja do niej po prostu nie docierała, jakby absurd tego wszystkiego wymykał się opisowi w jakimkolwiek ze znanych jej języków.
— Przyznam, że nie spodziewałem się, że Antares faktycznie będzie musiał stawać do pojedynku — mruknął Fioravanti, przecierając zmęczoną twarz dłonią. — Byłem pewien, że jakiekolwiek siłowe rozwiązania trzeba będzie stosować dopiero na miejscu, w ruinach.
— To było nie do przewidzenia — Verena pokręciła głową, przeniosła wzrok na Antaresa. — Dobrze, że udało ci się ich powstrzymać. Gdybyś nie był akurat wtedy w stajni…
— Nie byłem w stajni — odparł Antares. — Usłyszałem, że coś się tam dzieje… Może bardziej poczułem — wyjaśnił, ściągając na siebie zaskoczone spojrzenia.
Choć wszyscy byli roztrzęsieni, wytrąceni z równowagi, naukowe zaciekawienie wygrało, rozmowa na moment przepłynęła w stronę daru Antaresa i tego, jak to możliwe, że udało mu się wyczuć, że niebezpieczeństwo grozi ich sprzętowi. Rycerz unikał nieco odpowiedzi, starannie omijając fakt, że to wcale nie on wyczuł niebezpieczeństwo, ale że to mag ostrzegł go przed napaścią.
— Och, nie, nie pobiegłem przez karczmę. Po prostu wyskoczyłem oknem - tak było szybciej — wyjaśnił, na co Pascal parsknął w końcu śmiechem.
Rozmowa pozwoliła ukoić nieco nerwów. Antares nie był pewien, jak będzie ze spokojnym snem reszty drużyny, on jednak czuł w sercu jakiś niewytłumaczalny spokój. Nie martwił się pojedynkiem, który miał odbyć następnego dnia. Z jakiejś przyczyny był pewny swej siły i umiejętności, choć nawet nie widział przeciwnika na oczy.
Pora zrobiła się późna, wszyscy zaczęli rozchodzić się do swych pokojów.
— Antares?
Rycerz odwrócił się na dźwięk głosu, który wychwyciłby bezbłędnie wśród setek innych.
— Tak?
Lea splotła i rozplotła dłonie, na moment uciekła wzrokiem gdzieś w podłogę.
— Widziałam, że podarli ci trochę koszulę. Jeśli byś chciał, mogłabym ją zaszyć.
I tak, jak Antares pozostał niewzruszony w obliczu przeciwników w stajni, oraz perspektywy pojedynku następnego dnia, tak propozycja Lei sprawiła, że się zająknął, zaczerwienił.
— Jeśli to nie byłby problem, to będzie mi bardzo miło — powiedział, nim zdążył pozbierać myśli na tyle, by odmówić. Przecież umiał szyć. Mógł to zrobić sam.
„Ale jak ci Lea uszyje, to nie będzie to samo, nie?"
„No nie będzie."
Rycerz cofnął się do swego pokoju, w okamgnieniu zdjął rozdartą koszulę, narzucił na siebie inną. Poskładał podarty materiał w zgrabną kostkę.
„Lea cię tam wcześniej obczajała. Wiesz, jak łyskałeś żebrami."
Antares kierował się już do drzwi, nie trafił dłonią w klamkę.
„U mnie nie ma nic do obczajania. Martwiła się, chciała sprawdzić, czy nie jestem ranny. Wiesz, że ma dobre serce."
„Ma, to prawda. I powiem ci jeszcze - jak się kogoś lubi, to nawet jak jest brzydki, to jest ładny. Jest dla ciebie szansa, chłopie."
Antares trafił w końcu w klamkę. Za trzecim podejściem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz