Droga Leo,
dziękuję
Ci za ostatni list. W Brittlebury wszystko toczy się swoim spokojnym
rytmem. Przypuszczam, że Annette i Rita zdążyły już przekazać Ci
wszystkie najnowsze informacje, od siebie dodam zatem tylko, że u mnie
wszystko w porządku, a Paul lada dzień mnie przerośnie. Od niedawna
pomaga w karczmie, chociaż odnoszę wrażenie, że bardziej ciągnie go
gdzie indziej. Ma niespokojnego ducha, podobnie jak jego ojciec. Zapewne
trudno też wymagać, by dziewięciolatka interesowało bieganie z
talerzami w tę i we w tę...
Jeśli
chodzi o przepis, znam go na pamięć, nawet jeśli Twoja ciocia ostatni
raz zrobiła ten tort lata temu. Już długo po tym dowiedziałem się, że
dostała go od swojej mamy, z kolei ona - od stryjenki. Liczę zatem, że
któregoś dnia i Ty przekażesz go komuś bliskiemu. Załączam go na
oddzielnej kartce. Nie martw się też, jeśli nie wszystko pójdzie po
Twojej myśli - ciasta bywają kapryśne, ale rycerze są ciągle głodni. Nie
mogę też nie dodać, że zastanawia mnie przyjaciel, dla którego tenże
przepis wędruje tyle tygodni. Gdybym był Danielem, zapewne byłbym
zobowiązany wypytać Cię dokładniej, ale przypuszczam, że wolisz, by Ci
tego oszczędzono. Niemniej, jeśli będziecie w okolicach, nie wahaj się
go zaprosić w nasze progi.
Ten temat przypomniał mi również misję, o której opowiadałaś. Uważam, że zapas strzał...
Przełożyłam
kolejne kartki, aż znalazłam tę jedną konkretną - w porównaniu do
reszty była maleńka, przypominała właściwie świstek, ale dla mnie w tej
chwili, podobnie jak wszystko, co przyszło z domu, była bezcenna.
―
Wujek strasznie się rozpisał ― siostra bezceremonialnie zajrzała mi
przez ramię. ― Pewnie połowa jest o tym, w jakiej temperaturze najlepiej
trzymać groty?
―
Miśka! ― klepnęłam siostrę w ramię, pokręciłam z dezaprobatą głową.
Trudno też jednak było się nie zgodzić z jej słowami: Antoine był
człowiekiem o złotym sercu, ale przy tym dość lakonicznym i skrytym.
Zapisane przez niego dwie strony stanowiły odpowiednik wielogodzinnej
przemowy kogoś innego, i jak wywnioskowałam z pobieżnego przejrzenia
reszty, spora część traktowała właśnie o tym, co powinnam poprawić przy
postępowaniu z bronią - a to wszystko wywnioskował z dość szczątkowych
informacji, bo skupiłam się raczej na opisie przebiegu samej misji.
Podejrzewałam tu też jednak działanie wspomnienia o cioci, jego
przedwcześnie zmarłej żony - to zawsze poruszało czułą strunę w jego
sercu, niemniej pozostało niewypowiedziane. Zerknęłam za to na piętrzący
się obok stos listów od pozostałych członków rodziny - na pierwszy rzut
oka dało się stwierdzić, że dwa z nich grubością znacznie przekraczały
pozostałe, i była to właśnie korespondencja od mamy oraz szwagierki.
― Przecież mam rację ― burknęła. ― Dobra, co trzeba? Pomóc ci z czymś?
―
Chętnie, ale podobno obiecałaś już coś Javierze ― odparłam. Przebiegłam
wzrokiem listę potrzebnych składników i ich gramatury. ― A nie ma tego
dużo, dam sobie radę.
― No wiesz co ― przewróciła oczami, dobitnie dając mi do zrozumienia, co myśli o takim wypominaniu obowiązków.
― Uciekaj, to się może załapiesz na krem z miski.
― Maruda.
― Leń.
Wystawiła język, definitywnie kończąc dyskusję.
Zacisnęłam
palce na kubku parującej herbaty. Choć historyk przyjął mnie bardzo
miło, nie byłam do końca pewna, jak całą sprawę należy wyłuszczyć - i
czy w ogóle mogę zawracać mu głowę taką błahostką, niemniej czułam na
tym polu zdecydowane braki i wolałam się poradzić kogoś bardziej
doświadczonego.
―
Chodzi o prezent urodzinowy ― tłumaczyłam, momentami niemal zapominając
o tym, że wypadałoby czasem oddychać. ― Myślałam o wisiorku, ale
zastanawia mnie awers. Chciałabym wybić coś, co będzie odpowiednie, co
będzie miało jakieś znaczenie, tylko... cóż, nie wiem, gdzie powinnam
szukać wskazówek.
―
Wiele pomogłaby mi informacja, dla kogo ten prezent jest przeznaczony ―
James pochylił się lekko, sprężyny fotela zaskrzypiały przyjaźnie.
Pokiwałam
głową, ale przez kilka długich sekund nie wydobyłam z siebie głosu.
Mężczyzna mnie nie ponaglał, cierpliwie czekał, aż słowa postanowią się
wreszcie sformułować i wyartykułować.
―
Dla przyjaciela ― o ile wcześniej mówiłam szybko, niemal na jednym
wdechu, teraz zaczęłam się zacinać, gubić w pozornie prostych zdaniach. ―
Jest rycerzem ― urwałam znów, zmarszczyłam brwi. Chyba za dużo
kręciłam. ― Dla Antaresa.
Dałabym
słowo, że James starał się nie roześmiać w głos, gdy tylko wybrzmiało
to imię. Ale po prostu uśmiechnął się pod nosem z pewnym rozbawieniem,
postukał w zamyśleniu palcem o podbródek.
―
Myślę, że coś wymyślimy ― stwierdził w końcu pokrzepiająco. ― Można
znaleźć dość bogatą symbolikę dotyczącą rycerstwa, jeśli chcesz się
właśnie do tego odnieść ― spojrzał na mnie pytająco, skinęłam w
odpowiedzi. ― Miecz...? Nie, zbyt oklepane, wiem. Jeśli chcesz, w
bibliotece powinien być Słownik symboli Diggerthona. To dość
stara pozycja, wydana kilkadziesiąt lat temu, ale pozwolę sobie
stwierdzić, że się nie zestarzała, to bardzo solidnie opracowany
materiał.
― Dziękuję!
I następnego dnia, przy kolejnym kubku herbaty, podzieliłam się swoim znaleziskiem z historykiem:
―
Ciekawe ― potwierdził, a ja odetchnęłam z ulgą. ― I, widzisz, wiąże się
historia dotycząca tego symbolu i pewnego starożytnego imperium...
Kolejne
krople deszczu odbiły się od kaptura mojej peleryny, gdy uniosłam
okrycie i rozejrzałam się po ulicy - choć byłam dość częstym gościem w
Tirie, plątanina uliczek wciąż była dla mnie wyzwaniem, nawet jeśli w
tym konkretnym miejscu byłam raptem kilka dni temu. Woda pod wpływem
ruchu opadła na przechodzącego akurat pod ścianą kota - zwierzę zjeżyło
się, parsknęło gniewnie i otrząsnęło się z wszelkiej zbędnej wilgoci.
Nim zdążyłam nieszczęsne stworzenie przeprosić, zniknęło w jednym z
budynków, a ja jeszcze przez sekundę czy dwie mogłam popatrzeć na czarny
ogon, który z wyraźną irytacją podążał za właścicielem, nim również
schował się za niedomkniętym oknem.
Wzrok
w końcu jednak prześlizgnął się z szyby i zogniskował na szyldzie
niewielkiego sklepu: gdybym właśnie tu nie zmierzała, zapewne po prostu
bym go minęła, nie zwracając nań większej uwagi. Budka została wciśnięta
między bardziej okazałe kamieniczki i bardzo łatwo można było jej
zwyczajnie nie zauważyć - sama dowiedziałam się o tym miejscu dopiero z
polecenia Kukume. Choć była w gildii - a co za tym idzie, w okolicach
Tirie - krócej ode mnie, zdążyła poznać miasteczko jak własną kieszeń i
podczas pogawędek chętnie dzieliła się kolejnymi informacjami.
―
Powinien zadbać o lepszą lokalizację ― oceniła. ― Ma dobre oko i
sprawną rękę, gdyby tylko postarał się nieco bardziej, mógłby mieć
więcej klientów.
Pokiwałam
głową, zapisałam dane jubilera w pamięci, wtedy jeszcze nawet nie
przypuszczając, jak szybko ta wiedza okaże się przydatna. Krótko później
kobieta zaczęła też mówić o kolejnych miejscach:
―
Właściciel bywa nieco trudny w obejściu ― ciągnęła, gdy temat zszedł na
piekarnie ― i targuje się jak mało kto. Ale dla tych pączków warto.
― Zatem muszę zapamiętać.
―
Możemy iść nawet teraz, jeśli masz chwilę ― zaproponowała. ― Jest ładna
pogoda. Weźmiemy od razu dla Sophie i wpadniemy do niej na kawę.
Uniosłam brwi.
― To wszystko to tylko sprytnie zaaranżowany grunt, żeby napić się kawy, prawda?
― Przejrzałaś mnie.
I
właśnie dlatego raptem kilka minut później wyszłam z niewielkiego
budynku, tuląc pod pachą cenne zawiniątko. Oraz, rzecz jasna, pączka.
Szpatułka
po raz ostatni dotknęła gładkiej powierzchni, palce odsunęły się i
zatańczyły nerwowo na drewnianej rączce, a krytyczne oko zawisło na
masie w poszukiwaniu jakichkolwiek nierówności. W końcu jednak uznałam,
że tyle wystarczy - odetchnęłam z ulgą, wierzch posypałam orzechami.
Wypiek lada chwila miał opuścić kuchnię, tymczasem wyjrzałam jednak
przez szyby oddzielające ciepłą kuchnię od jesiennego chłodu. Ale nawet
jeśli temperatury nazbyt dobitnie świadczyły o zbliżającej się zimie,
prawie za każdym razem, gdy mijałam plac treningowy, mogłam dostrzec
sylwetkę rycerza, wytrwale ćwiczącego się w sztuce władania mieczem.
― Może być dzisiaj zajęty ― palce nerwowo zabębniły o stolik, gdy wróciłam już do pokoju. ― Może mu to pod pokojem zostawię?
―
Czyś ty się w tym lesie na rozum z zającem zamieniła? ― parsknęła
Michelle. ― Spróbuj tylko, to dostaniesz specjalne błogosławieństwo od
Marty, jak się to rozpuści albo ktoś wdepnie. A ja poprawię, zaręczam.
Uśmiechnęłam
się blado, ale pokiwałam głową. Miała przecież rację i głośno nie
musiałam jej tego przyznawać. I, po prawdzie, wcale w ten sposób
rozwiązywać tego nie chciałam.
― Mhm...
― Mówię poważnie. Spójrz na mnie i obiecaj, że nie wykręcisz takiego numeru.
― Obiecuję.
― Na mały paluszek.
― Daj spokój.
―
Na mały paluszek ― wyciągnęła rękę i nie miałam wyjścia, jak solennie
ją zapewnić, że rezygnuję na wieki wieków z podobnych pomysłów.
― Jesteś niemożliwa.
―
Dziękuję, nawzajem. W każdym razie, swój prezent już mu dałam ―
pokręciła głową i odepchnęła się nogą od stolika. Krzesło zakołysało się
niebezpiecznie po manewrze, został jednak wyliczony na tyle
precyzyjnie, że środek ciężkości pozostał tam, gdzie powinien. ― Wracam
teraz do stajni, bo mam jeszcze dużo roboty, także w przyzwoitkę nie
będę się bawić, bądźcie grzeczni. Choć jak masz takie durne pomysły, to
się boję cię samą chociaż na chwilę zostawiać
Uniosłam brwi, ale po chwili przypomniałam sobie ostatnią wizytę w pokoju siostry.
― A ja już się zastanawiałam, po co ci tomiszcze o smokach.
― Voilà,
masz rozwiązanie ― wreszcie wstała i sięgnęła po chustę. Nim jednak
przestąpiła próg pokoju, obejrzała się przez ramię i wróciła. Poczułam,
jak muskularne ramiona przyciągają mnie do siebie, i dłuższą chwilę
trwałyśmy w takim uścisku.
― Dasz sobie radę. To przecież Antares ― poklepała mnie po plecach. ― Jak coś to mnie wołaj.
― Ty też. Dzięki.
Kilka
minut później także wyszłam na zewnątrz, szukając rycerza - i, jak
przypuszczałam, znalazłam go niemal od razu na placu. Przystanęłam nieco
dalej, chwilę obserwowałam jego ruchy, zdradzające tysiące godzin
spędzonych na treningu czy to słońce, czy słota. Byłam absolutnie pewna,
że gdy nastanie zima, drogę na plac treningowy będą wytyczać ślady jego
stóp. Przez moment pożałowałam, że nie kupiłam mu czegoś cieplejszego -
metal przecież nie ogrzeje skóry.
― Hej! ― uniosłam dłoń, z ust uleciał obłoczek pary. ― Masz chwilę?
Przekroczyłam
próg pokoju, gestem wskazałam mężczyźnie, by się rozgościł - nawet
jeśli był tu najbardziej wyczekiwaną tego dnia osobą, czułam jego
zdenerwowanie, niemniej nie miałam żadnego innego pomysłu na miejsce
spotkania. Mój strach z kolei wreszcie się ulotnił, na wargach zatańczył
uśmiech, choć wciąż niezbyt śmiały.
― Jak było na treningu? ― zagaiłam.
― Dobrze ― odparł, na chwilę zawiesił głos. ― Był standardowy, ale udało mi się zrobić dość dużą ilość ćwiczeń.
Skinęłam głową z lekkim uśmiechem - podejrzewałam, że to, co dla niego
było "standardową ilością", dla kogoś innego byłoby górną granicą
możliwości. Szybkim ruchem stopy zgarnęłam jeszcze za łóżko
niedokończone strzały, choć ich lotki wciąż wystawały ciekawsko zza
wezgłowia.
― Nie masz problemu ze ślizganiem się? Rano widuję już szron, ostatnio tak prawie skręciłam kostkę.
―
Zdarza się. Muszę zwracać większą uwagę na technikę i jak przenoszę
środek ciężkości ― przyznał. ― Ważna jest także kwestia dobrania
odpowiednich butów.
―
Odezwę się przy następnych zakupach ― uśmiechnęłam się, potarłam dłonią
kark. ― Przepraszam w ogóle, że tak niespodziewanie wyszło. Ale
chciałam zrobić ci niespodziankę.
― Nie masz za co przepraszać ― zawiesił na chwilę głos, zmarszczył brwi. ― Niespodziankę?
W
jego głosie nie pobrzmiewał nawet ślad irytacji, co przyjęłam z
kolejnym oddechem ulgi. Nawet jeśli był jedną z ostatnich osób, u
których spodziewałabym się takiej reakcji, empiryczne przekonanie się o
tym ostatecznie mnie uspokoiło.
― No tak ― uśmiechnęłam się. ― Przecież bym nie zapomniała. Miśka nic się nie wygadała? Też była w to wtajemniczona.
― Nie wspomniała ani słowem.
Rozejrzałam
się po pokoju, w którym nagle nic nie było tam, gdzie je zostawiłam.
Palce w końcu jednak odnalazły niewielkie zawiniątko; papier odchylał
się zawadiacko, metal błyskał zza opakowania. Przez materiał nie mogłam
wyczuć drugiej strony, niemniej dobrze wiedziałam, co zostało tam
wygrawerowane na rewersie: Rycerz Antares, z kolei wnętrze wyścielone zostało cienką warstwą fioletowego pluszu.
―
Mam coś dla ciebie ― sięgnęłam po pakunek, podałam go rycerzowi. Palce
dotknęły palców, musnęłam na sekundę stwardniałe od treningu opuszki. ―
I... mam nadzieję, że ci się spodoba.
Wzięłam
głęboki wdech, usiadłam naprzeciwko. Antares spojrzał na mnie
niepewnie, niemniej przyjął prezent, krótkim skinięciem zachęciłam go,
by rozwinął papier i, gdy wyjął zeń wisiorek, podjęłam:
―
Bo widzisz, dąb jest potężnym drzewem. I ma bardzo rozbudowaną
symbolikę. Jak choćby siła, ogień, nieśmiertelność, punkt zwrotny... a
także wytrzymałość, cnota i honor. Dla wielu kultur jest świętością i
miejscem czci. W pewnym starożytnym imperium był przyznawany wojownikom,
którzy szczególnie wysławili się na polu bitwy, uratowali swojego
towarzysza. Z racji swoich rozmiarów jest też często obierany jako punkt
orientacyjny. Wskazuje drogę, którą należy podążać ― urwałam, zerknęłam
na Antaresa. Nie mógł pochwalić się zbyt pokaźnym wzrostem ciała, ale
chodziło przecież o coś innego. Dużo ważniejszego. ― Przypomina mi
ciebie.
Zaraz
jednak odwróciłam głowę i znów, nim mężczyzna zdążył cokolwiek
powiedzieć, spod okna wyciągnęłam tort, który właściwie powinien zostać
podany już dłuższą chwilę temu. Szczęśliwie jednak niska temperatura
była moim sprzymierzeńcem i ani kropla masy nie spłynęła, nawet jeśli
nie była już tak zbita. Do stojącej na stoliku świecy przystawiłam knot
tej mniejszej, włożonej w ciasto, i wtedy wreszcie podeszłam znów do
rycerza. Dotąd słabo tlący się płomyk zamigotał żywo, wesoło.
― Antaresie, wszystkiego najlepszego.
Cytat w tytule pochodzi z wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Dębowe liście.
Sto lat, Antaresie! ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz